Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

The Fabelmans (Fabelmanowie)

(2022)
4,3
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 17-01-2023 r.

„Dzień bez muzyki jest błędem” ­– John Williams

Kto zna kino Stevena Spielberga, zna też przewijające się u niego motywy rodzinne. Bohaterem często jest dziecko bądź dorosły, który albo ma nieobecnego ojca, albo sam ma z własnym ojcostwem problem. Tak jest w E.T. (nieobecny ojciec głównych bohaterów), Parku Jurajskim (doktor Grant z początku nie lubi dzieci), trzeciej części przygód Indiany Jonesa (Henry senior jest zamkniętym w swoim świecie profesorem literatury) czy nawet Liście Schindlera. Powód tej obsesji jest autobiograficzny: sam Spielberg pochodzi z rozbitej rodziny i przez wiele lat obwiniał ojca o jej rozpad, dopiero po latach poznając prawdę. O tym i o pasji do tworzenia kina jest najbardziej osobisty film reżysera, komediodramat Fabelmanowie. Historia młodego Sama Fabelmana (nazwisko oznacza tyle, co twórca bajek/opowieści; jest to swoista aluzja do  oznaczającego dosłownie „górę zabawy” nazwiska Spielberg), który jako dziecko obsesyjnie zakochuje się w kinie i chce je tworzyć, porusza wiele tematów i choć niektórzy mogą uznać ją za dość płytką, to doświadczenia ciężkich relacji, trudów wczesnego tworzenia czy antysemickich problemów w kalifornijskiej szkole, przedstawione są – w ramach swej konwencji – realistycznie i szczerze.

W rolach głównych wystąpili świetni Paul Dano, Seth Rogen i Michelle Williams (znakomita jako emocjonalnie rozdygotana matka bohatera). Miłośnicy kina mogą też dostrzec znanego reżysera w kradnącej show krótkiej roli, acz nie zdradzę jakiej. Powróciła zaś stała ekipa Spielberga, od operatora Janusza Kamińskiego po montażystę Michaela Kahna  (tym razem z pomocą), a także kompozytor John Williams. Dla niego był to także osobisty projekt. Po pierwsze, planował wycofać się z pisania muzyki filmowej po następnym filmie, jakim ma być finalna część Indiany Jonesa. Ponadto, napisana muzyka stanowi hołd dla rodziców Stevena Spielberga, z którym maestro pracuje już pięćdziesiąt lat.

W samym filmie można mówić o czterech rodzajach muzyki, z których dwa są reprezentowane na nieco ponad półgodzinnym albumie wydanym przez Sony Classical. Po pierwsze, jest to muzyka ilustrowana Williamsa, stosowana być może nawet rzadziej niż w Szeregowcu Ryanie. Po drugie, mamy muzykę klasyczną powiązaną z matką bohatera, zawodową pianistką. Pozostałe rodzaje znajdującej się w filmie muzyki to ilustrujące czas akcji piosenki (lata sześćdziesiąte i pięćdziesiąte) oraz klasyka muzyki filmowej, którą Sam (i Steven!) wykorzystał w swoich realizowanych w młodości filmach. Ta ostatnia to gratka dla miłośnika gatunku, od Elmera Bernsteina (temat złoczyńcy z Siedmiu wspaniałych), po Victora Younga czy Alfreda Newmana (Jak zdobyto Dziki Zachód). Album skupia się jednak na muzyce Johna Williamsa i klasyce.

Film jest kameralny, taka jest też muzyka. Prym wiedzie wykonywany przez Joanne Pearce Martin fortepian, który powiązany jest także z matką głównego bohatera. Pierwszy raz słyszany jest w prostym, ślicznym temacie tytułowym, który otwiera album. Najpiękniejszym utworem jednak, tak w filmie, jak i poza nim, jest Mitzi’s Dance. Doskonale oddaje on emocje zarówno bohaterki, jak i obserwujących zdarzenie bohaterów. Williamsowi udaje się oddać tutaj magię chwili, a także towarzyszący Mitzi smutek. Jest to ostatni moment sielanki, co pokazuje następny ilustracyjny utwór, „Midnight Call”, który zawiera nawet delikatne syntezatory.

Muzyki w filmie wiele nie ma, niektórzy słuchacze wątpią nawet, czy wszystko, co znajduje się na płycie zostało wykorzystane w filmie. Wątpliwości dotyczą zwłaszcza Mother and Son, gitarowej wersji głównego tematu. Na pewno pojawia się akustyczna gitara, wykonywana przez sesyjną legendę, George’a Doeringa. Zwrócić uwagę należy także na nieco inną niż zwykle u Spielberga funkcję muzyki. Jeśli wcześniej reżyser pozwalał kompozytorowi nawet prowadzić narrację (najbardziej znany przykład to bodaj, E.T., gdzie finałowa sekwencja została zmontowana pod napisany utwór, a nie odwrotnie), tutaj Williams wycofał się, delikatnie podkreślając trudne czasem emocje. Jest to zrozumiałe. Spielberg jest znany ze swej ckliwości, często jego filmy krytykowano jako wręcz przesłodzone. Wydaje się, że w Fabelmanach udało mu się tego uniknąć w dużej mierze dzięki humorowi, a także małej ilości muzyki ilustracyjnej. Faktem jest, że bliżej jest Fabelmanom do Na zawsze niż na przykład Terminala, w tym znaczeniu, że kompozytor celuje raczej w atmosferę i, w scenie tańca choćby, swoistą magię (chwili, a także magię kina, jako że Sam kręci ten taniec przy pięknym oświetleniu).

„Klasyczny” Williams kończy album. Entuzjastyczna wprost ilustracja sceny finałowej, bliska podejściu klasycznego Hollywood prowadzi do napisów końcowych. W filmie muzyka klasyczna to przede wszystkim utwory grane przez Mitzi, choć jeden z nich narusza tę zasadę, towarzysząc szokującemu odkryciu bohatera. Delikatna muzyka do poruszającego i na pewno w pewnych kwestiach prawdziwego filmu pełni swoją rolę bardzo dobrze. Nie jest tak przebojowa, jak moglibyśmy się spodziewać po klasykach współpracy Stevena Spielberga i Johna Williamsa, ale potrafi na chwilę zatrzymać i poruszyć. A dla tych, co bali się, że być może to już koniec legendarnej kariery i współpracy obu panów… kompozytor wycofał się ze swoich słów. Reżyser, jak bowiem przyznał Williams, nie jest osobą, której można powiedzieć nie. I chyba nie chce. Ale czemu się dziwić?

Najnowsze recenzje

Komentarze