Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harry Gregson-Williams

Taking of Pelham 1 2 3, The (Metro strachu)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 31-01-2010 r.

„Najzdolniejszy współpracownik Hansa Zimmera”, tak jeszcze kilka lat temu zwykło się mówić o Harrym Gregsonie-Williamsie, twórcy który przebojem wdarł się do środowiska kompozytorów filmowych. Nawet sceptycy doceniali jego ogromny dar tworzenia chwytliwych melodii i naprawdę inteligentne łączenie tradycyjnej monumentalnej orkiestry z ciekawie aranżowaną elektroniką. Takie scory jak Sinbad. Legenda siedmiu mórz”, Królestwo niebieskie, czy nawet Kroniki Narni, dobitnie świadczyły, że protegowany Zimmera, to nie tylko jego kolejny pomagier od brudnej roboty, ale facet który jest w stanie samodzielnie pisać muzykę na potrzeby wysokobudżetowych produkcji Hollywood.

Nie wiedzieć czemu, ten zdolny twórca w pewnym momencie zaczął staczać się po równi pochyłej. Już druga część Kronik Narni sugerowała, że kompozytor cierpi na jakieś zaćmienie talentu (muzyka nie oferowała bowiem nic poza przearanżowaniem tematów z części pierwszej), jednak rok 2009 pokazał, że kryzys jest znacznie głębszy niż można się tego było spodziewać. Autor popełnił bowiem w tym czasie dwie wyjątkowo słabe ilustracje, X-Man Origins Wolverine oraz uraczył nas muzyką do remake’u filmu z lat 70 The Taking of Pelham. To właśnie tę „partyturę” mam nieprzyjemność recenzować.

Wydawać by się mogło, że twórca pokroju Gregson-Williamsa, człowieka który swój talent szlifował u doświadczonego na polu kina akcji Hansa Zimmera, nie będzie miał problemów z napisaniem ilustracji do filmu sensacyjnego. Nie oczekiwaliśmy oczywiście wybitnego dzieła, będącego wykreowaniem nowej konwencji, lub choćby inteligentnej gry z tradycją (pokroju The Red Canvas Petersona), ale mogliśmy przecież liczyć na solidny, poprawnie oddziałujący w kinie soundtrack, tym bardziej, że za kamerą stanął doświadczony Tony Scott. To co otrzymaliśmy spełniło nasze najgorsze sny i potwierdziło, że Gregson-Williams trwoni swój talent, zmierzając w bliżej nie określonym kierunku. Jakże bowiem daleko temu co stworzył twórca Królestwa Niebieskiego do tego choćby czym w filmowym pierwowzorze uraczył nas David Shire (jazzująco-funkujący score spod znaku kina policyjnego), aż strach porównywać…

Zacznijmy od tego, że jedynym pomysłem kompozytora na ten film była chęć ukazania dusznej atmosfery miasta, a w szczególności podziemnych korytarzy metra. Pomysł może i słuszny (zważywszy tematykę filmu), niestety wykonanie ogólnie chybione. Twórca sięgnął bowiem po banalny do bólu underscore, wykreowany przez instrumenty elektroniczne wspomagane masą ambientowych przeszkadzaczy. Na to wszystko narzucił tło sekcji smyczkowej i przyozdobił masywnym brzmieniem gitar elektrycznych i basu. Wyszła z tego tandetna rąbanka, w której nie ma ani żadnego przyzwoitego motywu przewodniego, ani jakiejś harmonii. Wszystko zlewa się w jedną wielką kulę muzycznego błota, prymitywną nie mająca za grosz indywidualnego charakteru. Słuchanie tego na płycie to prawdziwa męka, nie sprawiająca absolutnie żadnej przyjemności. Co z tego, że gdzieniegdzie twórca próbuje być bardziej liryczny, racząc nas czymś mającym przypominać temat (końcówka „Manhattan Bridge, czy „You A Yankees Fan?”) skoro wszystko i tak ginie w natłoku bezładnej, bezsensownej rąbanki, ilustracyjnej rzeźni gdzie w dodatku zapominano o przepisach BHP. No bo jak inaczej nazwać pomysł rezygnacji w sensacyjnym popcorn movie z jakiegoś tonalnego tematu akcji, który mógłby zbalansować utwory suspens, zrytmizować wszystko i nade wszystko pomóc w przebrnięciu słuchaczowi przez 45 minutowy album?

Bardzo często jest jednak tak, że muzyka filmowa na płycie nie nadaję się do słuchania, jednak w filmie nabiera zupełnie nowego znaczenia. Niestety w przypadku The Taking of Pelham 123 tak nie jest. Ilustracja ta w filmie wypada wręcz koszmarnie. Wspomniany brak klarownego motywu przewodniego oraz złe wybory instrumentalne (niemodna już elektronika, niepotrzebna agresywna gitara elektryczna) nie tylko wtłacza score w koleiny kliszy (ile to już razy mieliśmy złych bohaterów reprezentowanych przez ostry gitarowy riff?), ale dodatkowo wprowadza niepotrzebny chaos, który zamiast dać moc filmowi, w swoisty sposób spowalnia go, rozbijając jego jedność. Widać to bardzo dobrze w momentach agresywnych panoram miasta (które stają się rodzajem przerywnika i spowolnienia głównej akcji, jednak poprzez źle dobraną, sztuczną muzykę Gregson-Williamsa stają się nudnym wtrętem, zupełnie nie pasującym do całości). The Taking of Pelham 123 skrzy się od kuriozalnych od strony muzycznej scen. Bo jak nazwać do bólu banalny moment przewożenia pieniędzy („Money Run”) ilustrowany żenująco typowym techno beatem, z dodatkiem przesterowanej gitary? Zupełnie nie rozumiem sensu użycia takiego instrumentarium i takiego stylu. Przecież widz nie jest tabula rasa, ma swoje skojarzenia, a taka ilustracja, która może sprawdzać się w Matrixie czy filmach typu Biegnij Lola, Biegnij tutaj brzmi nie tylko źle pod względem muzycznym, ale także ikonograficznym.

The Taking of Pelham 123 to gniot jakich mało. Dno i sto metrów mułu, którego tykać nie polecam nikomu, no chyba, że ktoś z Was drodzy czytelnicy chce sobie zmarnować 45 minut życia. Niemniej jednak dla mnie, już ciekawszym zajęciem wydaje się licealna lekcja Wychowania do Życia w Rodzinie prowadzona przez nawiedzoną katechetkę, niźli ten płód twórcy, uznawanego ongiś za muzyczną nadzieję hollywoodzkiego kina.

Najnowsze recenzje

Komentarze