Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Superman – Complete

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 30-04-2007 r.

Bezprecedensową serię spektakularnych ścieżek dźwiękowych na przełomie lat 70-ych i 80-ych, która była dokonaniem Amerykanina Johna Williamsa, uważa się dziś za jedno z największych osiągnięć w historii tego wciąż młodego gatunku jakim jest muzyka filmowa. Chociaż inni kompozytorzy filmowi równolegle przeżywali renesans swoich karier (Goldsmith, Jarre, Morricone) to jednak wymieniane jednym tchem, nagradzane Oscarami i sprzedawane w milionach egzemplarzy soundtracki ze ”Szczęk”, ”Bliskich spotkań trzeciego stopnia”, ”Gwiezdnych wojen”, ”Poszukiwaczy zaginionej Arki”, ”E.T.” i kolejnych części gwiezdnej sagi, stały się synonimem wielkich wizji symfonicznych, których sukces przyćmił praktycznie wszystko co w muzyce filmowej w tamtym okresie powstało (biedny Goldsmith…). W zestawieniach tych dość często i niesłusznie pomija się jedną kompozycję, która dziś śmiało może uchodzić za współczesnego klasyka gatunku, będącego inspiracją dla kolejnych kompozytorów. Chodzi oczywiście o partyturę z filmu Superman Richarda Donnera, głośnej ekranizacji komiksu z lat 30-ych, który do dziś jest uważany za jeden z najlepszych obrazów powstałych na kanwach historii obrazkowych. Rok po gigantycznym sukcesie ”Star Wars” oraz mniej docenionej muzyki z ”Bliskich spotkań trzeciego stopnia”, Williams łączy wszystko co najlepsze w tych dwóch pozycjach, posila się ponownie znakomitymi muzykami The London Symphony Orchestra i tworzy tematy, które kolejny raz zapisują się w kulturowej świadomości naszych czasów – muzyka filmowa lepszej reklamy mieć nie może. Odpowiedzmy sobie może na pytanie jak więc słucha się tej legendarnej muzyki poza filmem i co z sobą reprezentuje.

Muzyka z ”Supermana” została wydana kilka razy, choć do dziś jej dostępność nie jest zbyt prostą sprawą. Po długotrwałym bytowaniu na winylu, po raz pierwszy na CD została wydana nakładem japońskiego i amerykańskiego oddziału Warner Bros. Records w latach 1987/1990. Oczywiście „zwykły zjadacz chleba” miał małą szansę dostania tej pozycji, która dodatkowo pogubiła wiele znaczącego materiału z prawie 2,5-godzinnego filmu i wyszła z obiegu… Tak więc 8 lat później, w 20 rocznicę filmu Varese Sarabande i John Debney dokonali powtórnego nagrania muzyki, opierając się na orkiestracjach Arthura Mortona i Herberta W.Spencera (o skali przedsięwzięcia niech świadczy fakt, iż nad muzyką pracowali dwaj najbardziej znani orkiestratorzy Williamsa i Goldsmitha!). Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że nadal mamy do czynienia z re-recordingiem – a więc prawdziwi fan(i)atycy zaspokojeni być nie mogli… Zielonym światłem dla wreszcie kompletnego wydania partytury Williamsa okazały się specjalne edycje ścieżek z ”Star Wars”, które pojawiły się na rynku pod koniec lat 90-ych. Pieczołowitość, kompletność, rekonstrukcja i dbałość o szczegół były ich zdecydowanymi zaletami, dopilnowanymi pod okiem producenta Michaela Mattesino, który wraz z Nickiem Redmanem podszedł w bliźniaczy sposób do kompletnego, dwu-płytowego wydania muzyki z ”Supermana” nakładem Rhino, które będzie przedmiotem tego tekstu.

Uważam, że winni jesteśmy tak długi wstęp nt. historii muzyki Williamsa, która praktycznie nie zestarzała się do dnia dzisiejszego i może stanowić nadal przykład dla nowych pokoleń twórców jak barwnie i porywająco opisywać na ekranie przygody i epikę, dodatkowo nie koniecznie traktującą się serio, o czym mówi sam kompozytor. Słuchając kompletnego, choć niezwykle długiego wydania, nie sposób od razu ogarnąć całego bogactwa brzmień, tematyki, technicznych fajerwerków a przede wszystkim mistrzowskiego panowania nad spójnością muzyki. Partytura z ”Supermana” jak wspomnieliśmy wyżej, czerpie garściami i jest stylistycznie bliska zarówno ”Star Wars” (w heroicznych tematach, romantycznym nastroju, niestrudzonej akcji) jak i ”Close Encounters” (posmak epiki, tajemnicy, wrażenia czegoś zapierającego dech i pięknego). Williams jest całkowitym zwycięzcą w kwestii tematów – jeden z wątków pod recenzją na pewnej znanej witrynie krzyczy: „Too many themes!”. Zarówno słynny Superman March (względnie Main Title March) jak i temat miłosny, nad którymi zatrzymamy się chwilę później (gdyż stanowią doskonały przedmiot analizy), weszły do kanonów tak muzyki filmowej jak i kultury masowej. Występowały na niezliczonych ilościach kompilacji i swoistych „The Best of…”. Ale muzyka z ”Supermana” przy całej swojej długości trwania posiada całą masę innych, fantastycznych rozwiązań i pomysłów tematycznych.

Najbardziej chyba fascynującą jest pełna chwały i nobliwości, wzniosła fanfara na cześć Kryptona – ojczystej planety naszego superbohatera, w której gdzieś słychać echa Tako rzecze Zarathustra Richarda Straussa. Oddaje bezbłędnie rozmach i potęgę – z takiej muzyki Williams jest doskonale znany. Cały prolog płyty, opisujący sceny na Kryptonie, zaprząta uwagę. Od 2-nutowej, mrocznej frazy, którą Williams wykorzystuje po dziś dzień, poprzez elektroniczne, intrygujące brzmienia, atonalne, budujące tekstury aż wreszcie po dramatyczną, potężną muzykę z destrukcji samej planety. Kreatywność Williamsa idzie jeszcze dalej, ponieważ serwuje nam ciekawą awangardę, która słusznie pasuje do międzygwiezdnej podróży bohatera na Ziemię, a zarazem na bazie tematu planety tworzy mistyczny, wygrywany (zawsze) na oboju mini-temat, przypominając tajemnicze pochodzenie Kal-Ela. Owa mistyka, która przypomina czające się nieznane jest jednym z najbardziej sugestywnych pomysłów kompozytora w jego karierze: jak za pomocą dosłownie 3-4 nut trafić tak bezbłędnie do głowy słuchacza i kinomana. Ten mini-temat „działa” podobnie jak krótkie frazy dla Arki przymierza czy agentów CIA poszukujących E.T…

O niezwykłej sile ”Supermana” stanowi kilka dłuższych utworów, takich dzieł niemalże koncertowo-operowych. Jednym z nich jest The Fortress of Solitude, gdy w filmie praktycznie z braku dialogu, cały ciężar narracyjny musi przejąć muzyka Williamsa. To tam do kulminacji dochodzi temat Kryptona oraz mini-temat pochodzenia (vel kryształów), w asyście spektakularnych dysonansów oraz magicznych partii chóralnych, które są niechybną reminiscencją finałowych, wypełnionych niejasnością i tajemnicą scen z ”Bliskich spotkań”. Założę się, że tak kreowana atmosfera tajemnicy zafascynuje każdego słuchacza muzyki filmowej. Całkowicie na innym biegunie jest za to muzyka poświęcona czarnym charakterom filmu, pod przewodnictwem Lexa Luthora. Kapitalny „marszyk złoczyńców”, który na zawsze będzie mi się już kojarzył z rubasznym krokiem Neda Betty (gra pomocnika Gene’a Hackmana) to świetna, komediowa melodia, która rośnie w pseudo-wojskowy marsz. Williams będzie z niej solennie korzystał w późniejszej fazie swojej kariery – „paradzie” Ewoków z ”Powrotu Jedi”, No Ticket z „Indiana Jones” czy nawet w jednym z motywów z serii ”Harry Potter”.

Zakochanie kompozytora w scherzach znajduje z kolei ujście w energetycznym Growing Up, gdzie poprzez ekspresowe smyczki poczucie prędkości i pędu zostały oddane w sposób perfekcyjny. Muzyka ta zapisuje się w odrębnym segmencie muzycznym jaki stanowi epizod filmu związany z młodością bohatera na farmie w Smallville. To tutaj do głosu dochodzi tzw. americana Williamsa, pełna spokojnych, nostalgicznych, bardzo harmonijnych brzmień i to tutaj mamy do czynienia z muzyką najbardziej emocjonalną. W tym kontekście kolejnym reprezentantem tematycznym jest pełen ideału i nadziei temat Smallville oraz poruszająca muzyka dot. śmierci ojca Clarcka Kenta, w której kompozytor dla podkreślenia wymowności straty ucieka się do użycia dzwonu, który w podobny sposób został użyty min. w partyturze z ”Patrioty”.

Ponieważ po przejściu już całej partytury możemy mniej więcej wirtualnie ogarnąć jej całość, bardzo pomocne jest pewne rozbicie całej kompozycji przez autora jak i producentów na pewne segmenty. Po tych odnoszących się do Kryptona i Smallville, na drugiej płycie znajdziemy głównie muzykę dotyczącą działań samego herosa, który ratuje ludzi z rąk oprychów, związaną z pobytem w Metropolis oraz z rozstrzygnięć, mających na celu udaremnienie kryminalnych planów Luthora. W większości mamy tu do czynienia z muzyką akcji, czasami bardzo „kolorową”, opartą na tematyce (szczególnie w postaci głównego tematu), ale też przypominającą dokonania Williamsa tego okresu, by wspomnieć np. ”Imperium kontratakuje”, w które wkrada się element chaosu i ilustracyjności. Stanowi ją zestaw kilku 2-4 minutowych utworów, więc nawet przy pewnych wadach słucha się tego składnie, lekko i bez większych trudności. To co może w niej przykuć uwagę to pewna rytmika, która jest niezwykle podobna do tej, którą Williams zastosuje 24 lata później (!) w ”Raporcie mniejszości”. Zastanawiające, że nigdzie później nie można jej znaleźć w bogatych dokonaniach kompozytora…

W końcu zatrzymajmy się na chwilę nad dwoma głównymi tematami. Przebojowa, muskularna muzyka pod napisy początkowe mogła się już dziś opatrzyć. Gdy jednak przypatrzyć się jej bliżej, mamy do czynienia ze złożoną kompozycją, która w czasach dzisiejszych byłaby totalnym ewenementem, a z drugiej strony, zdobywająca słuchacza przecież niczym innym jak prostotą przekazu i wspaniałą melodyką. Malkontenci mogą marudzić, że to „taki głośny Williams”, niemniej do czasów dzisiejszych jest to zdecydowany archetyp gatunku superhero. Inspirację marszem Williamsa można usłyszeć u dziesiątków naśladowców – ”Krull” Hornera, ”The Last Starfighter” Safiana, ”Powrót do przyszłości” Silvestriego, ”Batman” Elfmana, ”X2” Ottmana czy najświeższy przykład: ”X-Men.Ostatni bastion” Powella. I chyba tylko porywający temat Danny Elfmana może konkurować z tym kapitalnym „rajdem” Williamsa. Bardziej doskonałej ilustracji pod heroicznie wyciągniętą do przodu rękę Supermana nie można było chyba stworzyć… Może jestem odosobniony w swych odczuciach, ale każda podkreślająca bohaterskość soczysta fanfara, orkiestrowy zryw czy „podbijane” instrumenty dęte, kreujące wielkość i rozmach, nadal potrafią wywołać gęsią skórkę… Sam Donner, opisując swoje wrażenia po pierwszym usłyszeniu nagrania przez LSO mówi następująco: „Dzień, w którym weszliśmy do studia nagraniowego i puściliśmy muzykę z napisów początkowych, i kiedy słowo „Superman” ukazało się na ekranie, przysięgam na Boga, jeżeli przysłuchacie się uważnie, muzyka dosłownie wymawia to słowo… Wybiegłem krzycząc „geniusz!fantastyczne!”. Orkiestra biła brawo(…)”.

Temat miłosny jest równie hojnie przedstawiany co jego bohaterski brat. Romantyczna melodia w klasycznym stylu, również dziś nosi znamiona klasyka i jest to opinia całkowicie słuszna. Temat ten należy do tzw. grupy tematów „latających” Williamsa. Swoje największe ujście ma on w ponad 8-minutowym Flying Sequence, gdzie autor nie szczędzi mu czasu na rozwinięcia, kolejne intonacje, kapitalne „przejścia” na całą orkiestrę i wykonania w różnych aranżacjach. Choć temat miłosny występuje w innych utworach, słuchanie szczególnie tego utworu wywołuje najprawdziwsze magiczne doznania. Na jego bazie skomponowana jest również piosenka Can You Read My Mind, „wymawiana” przez Margot Kidder. Piosenka ta zależnie od gustów może się spodobać lub nie, a to dzięki takiemu całkowicie rozkojarzonemu, sennemu głosowi aktorki. Moim zdaniem to urocze, chyba tak specjalnie, mega-romantycznie pomyślane wyznanie miłosne; dodatkowo „posmarowane” nostalgicznym basem kojarzącym się z latami 70-ymi. Smakołyk po prostu.

Obydwa główne tematy są kwintesencją muzyki ze ”Supermana”, aranżowane wspólnie nie raz w przeróżne suity i nowe wykonania. I zawsze pasują do siebie perfekcyjnie, co stanowi o niezwykłej spójności stylistycznej Williamsa, pełnej uroku, ciepła oraz takiego blasku i inspiracji, których przecież również szukamy w filmowym graniu. Prawie 40 minut tego wydania zajmują przeróżne wersje alternatywne i koncertowe, bez których w większości wspaniały materiał „wyjściowy” z filmu mógłby się obyć. Znajdziemy hawajską muzykę źródłową związaną z Lexem L., wersję koncertową tematu bohatera, Can You Read My Mind w wersji instrumentalnej oraz alternatywne wersje prologu z Kryptona i Main Title. Prawdopodobnie poza jakimiś kosmetycznymi zmianami w stosunku do wersji oryginalnych nie różnią się, tak więc utwory te należy potraktować jako ciekawostki (zresztą znajdują się na końcach obu krążków…). ”Superman” jest bez wątpienia godny swej legendy, a co ważniejsze – godny by stawiać go w jednym szeregu ze wszystkimi na początku wymienionymi sukcesami Williamsa. Może tak by było, gdyby i ten majstersztyk został nagrodzony Oscarem. Ale akademicy woleli być oryginalni i prawdopodobnie nie nagradzać podobnej partytury jak rok wcześniej…

A co z kwestią odbioru tego wydania? Biorąc pod uwagę potężną dawkę muzyki (rywalizującą pod względem obszerności z ”Powrotem Jedi”), z pewnością nie będzie łatwa do przejścia dla każdego słuchacza. Z drugiej strony będzie ona łakomym kąskiem dla wszystkich choć trochę śledzących (i lubiących) dokonania Williamsa, prezentującym w całej glorii i chwale jego bezprecedensowy talent pisania muzyki na potrzeby taśmy filmowej. I mimo tej potężnej długości, moim zdaniem słucha się tego dużo ciekawiej i „lżej” niż wydania pełnych ścieżek z oryginalnej trylogii ”Star Wars”. Możliwe jest to dzięki dużej różnorodności stylistycznej – potężny, przebojowy heroizm, muzyka dramatyczna, pełna tajemnicy, potęgi, komediowa, przygodowa, akcji, emocjonalna i wreszcie romantyczna. W każdym z tych elementów Williams bryluje i po prawdzie zachwyca. Nie epatuje taką ilustracyjnością i ścianą dźwięku jak w przypadku ”Star Wars”, oczywiście nie umniejszając dokonaniom tamtej muzyki. Nie ma szans, by pośród 150 minut, nie znalazło się w ogóle muzyki ilustracyjnej czy nieciekawej. W przypadku ”Supermana” jest tego jednak naprawdę marginalnie mało, czym Williams stanowi klasę samą dla siebie. Na gruncie historycznym, jakości wykonania, techniki muzycznej jak i na zwykłym, zapewniającym wrażenia i rozrywkę, ten score z 1978 roku to całkowity zwycięzca.

Inne recenzje z serii:

  • Superman II & III
  • Superman IV: The Quest For Peace
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze