Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Klaus Badelt

Promise, the (Przysięga)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Chińczycy. Wszędzie Chińczycy. Komputer, na którym piszę: made in China. Herbata, którą popijam – chińska zielona, sprzęt grający… nie pytajcie skąd, bo choć dobry, wiadomo kto skręcał go swymi sprawnymi paluszkami. Chińczycy. Nie tylko zawładnęli naszą gospodarką dumpingując ceny robocizny (skręcenie samochodu = miseczka ryżu), ale i na poważnie zabrali się za film.

Gdy jakiś czas temu Ang Lee swym oskarowym (także w warstwie muzycznej) „Przyczajonym Tygrysem, Ukrytym Smokiem” zdobył Amerykę, było tylko kwestią czasu, aż znajdą się następcy. Uzbrojone w kapitał Wuja Sama zaczęły zalewać nas chińskie klony. Wszystkie łączyły tradycyjną mitologię, z niewiarygodnymi efektami specjalnymi i powietrzną choreografią. O ile „Hero” Yimou Zhanga był jeszcze całkiem przyjemnym filmem o wspaniałej wizualnej oprawie, o tyle opisywana „Przysięga” (Mo gik) jest już nieudolnym epigonem, przykładem kiczu wysokiej próby.

Po obejrzeniu filmu chciałoby się powiedzieć tylko jedno: „mogło być tak pięknie, a wyszło marnie”. Po części jest to wina niezbyt porywającego aktorstwa, lecz ono byłoby jeszcze do zaakceptowania. Absolutnie niewybaczalne jest moim zdaniem „zgwałcenie” piękna wizualnego, do jakiego doszło w tym filmie. Na sukces wszystkich eksportowych produkcji chińskich niemal zawsze składały się oryginalne i co tu dużo kryć, piękne środki wyrazu (zdjęcia, kostiumy, muzyka, choreografia). W zamierzeniu podobnie miało być w Obietnicy. Niestety obok niesamowitych pomysłów (bajecznie kolorowe stroje, olśniewające swą innością elementy architektoniczne) dostajemy kiczowate tła (ostatnia scena przebija absolutnie wszystko) i tandetnie renderowane efekty specjalne. Nie da się ukryć, że zabiera to dużo z przyjemności, jaką mógł dawać film. A jak prezentuje się muzyka??? Przed obejrzeniem filmu należałem do jej wielkich admiratorów, ponieważ jednak obraz zmienia nieco perspektywę, swoje rozważania zdecydowałem się podzielić na dwie części.

Dzieło autonomiczne

Gdy dowiedziałem się, że autorem muzyki do tejże chińskiej produkcji został, nie mający ostatnio dobrej prasy, Klaus Badelt, nie do końca wierzyłem, iż jest on w stanie napisać partyturę, która mogłaby powtórzyć sukces soundtracków z „The Time Machine”, „Neda Kelly” czy „K-19”. Spotkało mnie jednak przemiłe rozczarowanie. Badelt stworzył świetny orkiestrowy soundtrack, mistrzowsko nagrany wraz z potężną Chińską Orkiestrą Symfoniczną, soundtrack słuchalny od pierwszej do ostatniej minuty. Mo gik obfituje więc w barwne, pełne splendoru tematy, tematy w których odnajdujemy cudowne wręcz zbalansowanie pomiędzy patosem, a heroizmem (Guangming, the General) wirtuozerią a słuchalnością. Co więcej doświadczyć możemy tu także niezwykłej, jak na kompozytora wywodzącego się z MVT subtelności, która zdradza duże zainspirowanie muzyką źródeł (Princes Kite, Snow Country). Badelt kolejny raz udowadnia, że jego kompozycje naprawdę dobrze wypadają, gdy wykonywane są nie przez bandę sztucznych wiolonczel i komputerowo generowanych trzasków, lecz przez żywą, najlepiej renomowaną orkiestrę. Potwierdza się też fakt, że gdy twórca mówi klasycznym, eklektycznym stylem wtedy otrzymujemy bardzo ciekawą i miłą w słuchaniu partyturę, podczas gdy stara się być oryginalny dostajemy „pseudonowoczesne”, industrialne porykiwania, które zapominamy po jednokrotnym przesłuchaniu. Oczywiście ten tradycyjny eklektyzm Badelta płaci trybut nieoryginalności – bez trudu można wskazać podobieństwa do takich partytur jak choćby „Gladiator”, „K-19”, „Ostatni Samuraj”, czy „Hero” Tana Duna, wszystko to jednak, choć widoczne, nie jest na tyle agresywne, żeby mogło przyćmić ogólne, we wszechmiar pozytywne wrażenie, jakie wywołuje ta ścieżka. Zapewne jak większość miłośników muzyki filmowej dane mi było najpierw sięgnąć po soundtrack. To, co usłyszałem upewniło mnie w konieczności zobaczenia filmu. Lecz po seansie przyszły pewne wątpliwości…

Dzieło wpisane w film

Niestety często się zdarza, iż świetna muzyka zdobi kiepską produkcję. Tak jest i tutaj. „Przysięga” to bez dwóch zdań muzyka wyjątkowa. Muzyka, która wspaniale brzmi na soundtracku, jednak w kinie duża część jej splendoru ginie. Przykładem może być tak wspaniały Guangming, the General, któremu w filmie zupełnie brak należytego wyeksponowania. Analizując wzajemne relacje obraz-dźwięk, w niektórych miejscach miałem natrętną myśl, że mamy tu fałsz. Że zbyt dużo tu amerykańskości przybranej w wielobarwne szaty (wzorowanej na Tan Dunie) muzyki chińskiej. W mojej opinii wiele scen mogłoby operować ciszą, albo jakimś prostym ludowym instrumentarium, a nie nachalnie odciskającą swe piętno orkiestrą (świetnie potrafił to oddać właśnie Tan Dun, który obok wielce szlachetnych tematów całkiem sporo osiągnął minimalizmem instrumentacyjnym).
Jednym z błędów niewybaczalnych jest umieszczenie (na całe szczęście już na napisach końcowych) Freedom of the Wa utworu, któremu zupełnie brak jakichkolwiek konotacji dalekowschodnich. Zamiast brzmieć naturalnie przypomina ona „newagowskie” chóry, bliższe Oceanii niż Azji. Nie znaczy to jednak, że muzyka Badelt jest fatalna i nie pasuje do obrazu. Jest tu całkiem sporo prześlicznych momentów, w których otrzymujemy harmonię pomiędzy zwiewnie płynącym obrazem (Snow Country, Saving Princess). Wydaje mi się jednak, że tego typu film potrzebuje muzyki lżejszej, mniej się narzucającej, muzyki, która nie burzy struktury obrazu. Nie wiem czy to kwestia samej ilustracji, czy może wina leży po stronie samej produkcji, która niestety jest dosyć tandetna i zamiast zachwycać zbyt często żenuje. Faktem jest jednak muzyka lepiej wypada jako dzieło autonomiczne.

Czy warto zatem sięgnąć po tę płytę? Bez dwóch zdań odpowiadam, że tak. Każdy, kto kocha dobrą muzykę filmową, muzykę nie za wyrafinowaną, ale i nie do końca banalną, muzykę świetnie słuchalną, powinien sięgnąć po Mo-gik. Szkoda tylko, że soundtrack tak trudno w sposób legalny zdobyć. Chińczycy zalewają nas niemal wszystkimi produktami znanymi w świecie (od pomidorów, po neodymowe magnesy) może, więc rzuciliby też kilkaset takich krążków z muzyką do „The Promise”. Muzyki napisanej wprawdzie przez Niemca, ale patrząc obiektywnie, chyba nieco skośnookiego…

Najnowsze recenzje

Komentarze