Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Sarah Schachner

Prey

(2022)
2,6
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-08-2022 r.

Wątek brzydkich jak noc listopadowa kosmitów urządzających sobie na naszej planecie ludzkie safari odmieniano już przez wiele filmowych przypadków. I tak oto zawitaliśmy w dżungli – tej tradycyjnej oraz miejskiej. Pojawiliśmy się także na innej planecie, w przyszłości oraz w alternatywnym świecie, gdzie kosmiczna paskuda mogła spróbować swoich sił z Ksenomorfem. Żaden z tych pomysłów nie spotkał się z większą aprobatą odbiorców, więc co zrobili decydenci studia 20th Century Fox? Wyłożyli pieniądze na kolejny projekt! Tym razem osadzony w XVIII-wiecznej scenerii. Opłaciło się?

Przeglądając opnie krytyków można odnieść wrażenie że tak. „Prey” przenosi nas bowiem 300-lat wstecz do wioski Komanczów, gdzie poznajemy młodą, ambitną Indiankę starającą się udowodnić swoją wartość jako łowca. Kiedy w okolicy pojawia się tajemniczy drapieżnik, a nikt z jej wioski nie daje temu wiary, dziewczyna podąża jego śladem, by dowieść swojej racji. Jest to więc stosunkowo świeże spojrzenie na franczyzę. Szkoda że ten dobry skądinąd pomysł przekuty został na kiepsko zrealizowane, naiwne w wymowie widowisko, które rozmienia na drobne wizerunek brutalnego kosmity. Ale najwyraźniej odbiorcom wcale to nie przeszkadza, skoro już w dniu premiery na platformie Hulu okrzyknięto go najlepszym sequelem (a rzeczywistości prequelem) od czasów pamiętnego obrazu z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Cóż, o gustach nie powinno się dyskutować, więc przejdźmy do konkretów.

Bardziej niż krwawy spektakl serwowany nam przez istoty pozaziemskie w serii „Predator” interesuje mnie kwestia muzyczna franczyzy. Nie ukrywam, że moja miłość do ścieżek dźwiękowych z pierwszych dwóch filmów jest z roku na rok coraz większa. Pogłębia się tym bardziej, im częściej dane jest mi słyszeć to, co powstało do kolejnych niepotrzebnych sequeli. Wchodzenie w buty Silvestriego wychodziło różnie. I tak oto John Debney zadbał o stosowny klimat i większą integralność muzyki z obrazem, podczas gdy Henry Jackman uczynił ze swojej pracy istny folwark, gdzie oryginalne motywy wykrzyczano agresywnym, hybrydowym głosem. Żadna z tych szkół nie znalazłaby zastosowania w obrazie takim, jak „Prey”. Nie dziwne więc, że sięgnięto po innego kompozytora.

Można było się spodziewać, że ta funkcja przypadnie Bearowi McCreary, z którym Dan Trachtenberg współpracował nad „10 Cloverfield Lane”. Tymczasem na dwa miesiące przed premierą filmu dotarła do nas informacja, ze pracę nad ilustracją rozpoczęła Sarah Schachner rozkręcająca swoją karierę u boku Briana Tylera. Czemu akurat ona? Okazuje się, że reżyser znał i cenił sobie kompozycje Schachner popełnione na rzecz serii gier „Assassin’s Creed”. Chciał aby właśnie w takim stylu wybrzmiała muzyka do jego najnowszego filmu. I jak to wszystko wyszło?

Zaznaczę na wstępie, że nie jestem wielkim specjalistą od twórczości Schachner na polu elektronicznej rozrywki. „Assassin’s Creed” znam od strony tematycznej, ale ścieżka dźwiękowa jaką stworzyła na potrzeby „Prey” oscyluje wokół tego, co dane mi było usłyszeć. Forma nie jest więc zaskoczeniem. Natomiast treść oraz integralność z obrazem a i owszem. Przede wszystkim nie do końca kupuję sposób, w jaki Schachner zaaranżowała oryginalny temat z „Predatora”. Rytmiczny, marszowy motyw odtworzony tu został za pomocą przetworzonych w postprodukcji kontrabasów. Dzikie, agresywne pociągnięcia smyczkiem z towarzyszącymi im bębnami z jednej strony integrują się z dziewiczą scenerią, w jakiej rozgrywa się akcja. Z drugiej natomiast rozmywają klarowność przekazu jaką bez wątpienia miał temat Silvestriego. Zresztą cała ścieżka dźwiękowa stara się podążać tą drogą. Atonalne, pływające smyki wspierane są przez egzotyczne flety, perkusjonalia oraz… subtelną elektronikę nadającą tej muzyce większej głębi, przestrzeni. Od strony konstrukcyjnej materiał ten prezentuje się nawet ciekawie. Aczkolwiek kiedy spojrzymy na pracę Schachner jako ilustrację, to zaczynają się schody…

Muzyka nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Przesadne eksperymentatorstwo podkopało bowiem wiarygodność ilustrowanej historii. O ile więc spokojniejsze, skupione na rozległych plenerowych zdjęciach fragmenty odnajdują się w tym obrazie całkiem dobrze, to już próba znalezienia wspólnego rytmu z sekwencjami akcji wychodzi zdecydowanie gorzej. Brakuje tu również bodźca wzmacniającego przekaz w postaci charakternego aranżu tematycznego. Coś, co było siłą nośną ścieżek dźwiękowych do wcześniejszych filmów, w „Prey” rozmywa się w morzu nieokrzesanego grania. Jakby tego było mało, miks muzyki chowa się za innymi elementami sfery dźwiękowej. Najgorsze jest to, że wszystkie powyższe zarzuty wynikają z braku odpowiednich proporcji. Jak wiele one znaczą niech pokaże przykład krytykowanego powszechnie „Apocalypto” Jamesa Hornera. Muzyka, która sama w sobie nie była atrakcyjnym tworem, w filmie Gibsona okazała się jednym z najważniejszych elementów widowiska. Można? Można.

Przygoda z 45-minutowym albumem soundtrackowym nie zmieniła tego wizerunku. Owszem, ukazała detale misternej pracy, jaką wykonała Schachner, przy okazji obnażając skalę eksperymentów. Nie sprawiła natomiast, że muzyka do „Prey” stała się lepszą w obyciu. W swojej konstrukcji oraz wymowie bliżej jej było do ilustracji do filmów grozy niż przebojowych, nasyconych akcją ścieżek dźwiękowych z serii „Predator”. Kiedy już jednak kompozytorka decydowała się na bardziej melodyczne rozwiązania, to uderzała z cała mocą w dzwon mainstreamowych rozwiązań lansowanych przez Hansa Zimmera oraz jego otoczenie.

Album z muzyką do „Prey” nie wzbudził we mnie większego zainteresowania. Na pewno nie takie, jakie swojego czasu zrobił „The Predator” Jackmana, który w filmie zupełnie nie przekonywał, natomiast na płycie zaskakiwał ponadprzeciętnym „flow”. Zupełnie jak film Dana Trachtenberga, ścieżka dźwiękowa Sary Schachner jest w moim odczuciu projektem zmarnowanej szansy. Pomysł ewidentnie był. Wykonanie również podążało w dobrym kierunku, ale zabrakło odpowiednich proporcji. Złotego środka, który pozwoliłby tej kompozycji usłyszeć głos, jakim przemawia obraz, aby wspólnymi siłami dotrzeć do świadomości odbiorcy.

Inne recenzje z serii:

Predator
Predator 2
Predators
The Predator

Najnowsze recenzje

Komentarze