Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Robert Folk

Police Academy (Akademia Policyjna)

(1984/2013)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 08-04-2014 r.

Z powodu wzrostu przestępczości w amerykańskim mieście burmistrz postanawia zwiększyć ilość policjantów patrolujących ulice. Dzięki zmniejszonym wymaganiom kwalifikacyjnym do akademii policyjnej trafia banda nieudaczników i co najmniej jedna osoba, która wcześniej miała problemy z prawem. Zajmujący się tą grupą sierżant postanawia za wszelką cenę doprowadzić przynajmniej niektórych do rezygnacji z tej jakże prestiżowej kariery. Któż nie zna tej historii? Można by chyba powiedzieć, że wychowały się na niej pokolenia, a przynajmniej na pewno ja. Reżyser Hugh Wilson, dotychczas znany z kina telewizyjnego, zgodził się poprawić scenariusz tylko pod warunkiem objęcia reżyserskiego stołka. W rolach głównych wystąpili Steve Guttenberg (wtedy popularny komik, dziś trochę zapomniany) i George Gaynes jako komendant Lassard, Michael Winslow wykorzystał swój talent do podrabiania różnych głosów, niedawno zmarły były futbolista Bubba Smith wcielił się w wielkoluda o wielkim sercu o nazwisku nomen omen Hightower, a poza tym zobaczymy między innymi znaną z Seksu w wielkim mieście Kim Catrall oraz G. W. Baileya w roli nienawidzonego sierżanta. Film okazał się tak wielkim sukcesem, że nakręcono aż sześć kontynuacji, oczywiście każda gorsza od poprzedniej.

Kiedy podejmowano decyzję o angażu kompozytora do filmu, Robert Folk nie był jeszcze znany. Miał za sobą kilka filmów, po części z polecenia samego Lionela Newmana. Producenci początkowo chcieli zatrudnić Elmera Bernsteina, który właśnie wtedy stworzył konwencję kina komediowego pisanego z pełną powagą, mającego tym bardziej ośmieszyć absurdalne wydarzenia na ekranie. Wtedy postanowiono zatrudnić Folka, który miał stworzyć ścieżkę podobną pod względem konwencjonalnym. Ścieżka stała się kultowa i dzięki niej kariera kompozytora zaczęła się na dobre. Pierwsza Akademia policyjna zagwarantowała mu także pracę przy pozostałych częściach serii, a nawet, jeśli w ogóle się zdarzy, przy szykowanym reboocie serii. Dziwi więc, że ścieżki tej nie wydano przy okazji premiery filmu, a dopiero w grudniu 2013 wyszła w limitowanej edycji, którą przygotowało La-La Land Records.

Temat, który rozpoczyna film i płytę, ma, można chyba powiedzieć, charakter już kultowy. Słynny marsz nawiązuje dość wyraźnie do tradycji Bernsteinowskiej, ale także przypomina inny legendarny już temat – z Pattona Jerry’ego Goldsmitha. Pisany w pełni na poważnie, pełen swoistej godności, charakteryzuje się też znakomitą znajomością tradycji i orkiestracji przez Folka, jednego z najlepiej wykształconych twórców w Hollywood. Posiada on bowiem tytuł doktora kompozycji. Mroczna, zawierająca takze elektronikę, druga część jest ewidentnie „zbyt” poważna dla towarzyszącej jej widowni. Zostaje więc zachowany podstawowy element konwencji stworzonej przez Elmera Bernsteina – kompozytor przyjmuje pozę niedoświadczonego adepta sztuki pisania do filmu, który traktuje większość filmu śmiertelnie poważnie, zupełnie nieświadomy absurdalności przedstawionych wydarzeń. Ta pozorna nieświadomość tylko zwiększa komediowy charakter ilustrowanych scen. Jest to muzyczny odpowiednik tego, co po angielsku nazywa się deadpan – kamiennej miny, z którą znakomicie sobie radzą tacy klasycy komedii jak np. Bill Murray.

Już po wydaniu Akademii policyjnej ścieżka spotkała się z krytyką, którą po części można zrozumieć. Tak, większość utworów jest opartych na tytułowym marszu. Nawet drugi, należący bardziej do popowej tradycji temat można uznać za wariację na motyw główny. Nim jednak taką krytykę poczynimy, musimy zrozumieć dwie podstawowe rzeczy. Po pierwsze, ponad czterdziestominutowa płyta zawiera kompletny materiał, jaki znalazł się w filmie. A tam ścieżka Folka nie gra przez cały czas. Jest trochę ciszy i materiału źródłowego. To po części powinno złagodzić krytykę. Druga sprawa, już bardziej z mojej strony subiektywna – marsz jest po prostu świetny. Jako recenzent zawsze starałem się nie ulegać nostalgii, sam zresztą czasem wolę nie wracać do filmów, na których się, jak to się potocznie mówi, „wychowałem”, by nie straciły swojej magii. Słuchając Akademii policyjnej, a nawet o niej pisząc, nie mogę, z uczciwości wobec siebie i naszych czytelników, zapomnieć, że jest to jeden z pierwszych tematów muzyki filmowej, które zapamiętałem. Nawet nie mając zielonego pojęcia o tym, jakie funkcje może taka ściezka pełnić, ani nawet, że taki materiał może znaleźć się na płycie czy choćby (jak na tamte czasy przystło) kasecie. Tej powtarzalności broni poza tym fakt, że pojawiają się także wariacje na temat tego marszu, jak chociażby mollowa ilustracja dla postępowania sierżanta Harrisa w Assignment.

Marsz to zresztą nie jedyny materiał, jaki usłyszymy na płycie i filmie. Uświadczymy także przezabawny i seksowny jazzowy motyw dla przygód rekruta Martina, którego postępowanie można by określić jakże dziś popularnym jednym słowem – dżęder (Martin, More Martin). Swój motyw, wyjątkowo mroczny, posiada także fanatyk broni Tackleberry (Night Rounds, Rounds Resume/Tackleberry). Piękną jazzującą melodię posiada odpowiednio smutne Regrets, motyw ten powtórzy zresztą Need to Talk. Nie można więc powiedzieć, by główny temat powtarzał się ciągle. Powiedziałbym raczej, zgadzając się w tym z autorem książeczki Danielem Schweigerem, że służy on za kronikę postępów naszej bandy nieudaczników, z których Akademia ma zrobić prawdziwych gliniarzy. W tym miejscu należy także zwrócić uwagę na bardzo klasycznie brzmiące Jam Up, które jest chyba jedynym czysto komediowym utworem w całej ścieżce. Atencję skupia także na rock’n’rollowe Hightower Drive.

Pod koniec filmu nasi przyszli policjanci trafiają na prawdziwe wyznanie, sprowokowane zresztą przez jednego z nich. Tutaj Folk zmienia zupełnie strategię i z tradycyjnego marszowego grania przechodzi w poważniejsze, oparte na muzyce popowej i funkowej. Cały materiał z ostatniego aktu filmu, także jest oparty na jednym motywie. Przyznam, że mnie jako młodego słuchacza muzyki filmowej bardziej niż brak możliwości posłuchania marszu, frustrował właśnie brak świetnej ilustracji sekwencji zamieszek. Tutaj uświadczymy ją w pięciu utworach z rzędu (niestety, chronologiczne ustawienie materiału może mieć swoje wady), z których najbardziej godne polecenia jest chyba Riot Starts i krótkie SOB, czyli, dla mniej obytych w języku Szekspira, po prostu „sukinsyn”. Szczególnym dramatyzmem charakteryzuje się zaś Where’s Harris?.

Na koniec wracamy do słynnego marszu, także w jego wersji koncertowej. Najlepszą gratkę dla fanów filmu Wilsona producenci płyty zostawili jednak na koniec: tak, tak, jeśli ktoś pamięta (ale któżby nie?) tango z baru Błękitna Ostryga, do którego trafiają nieszczęśni poplecznicy Harrisa, to właśnie ono zamyka album. Cóż, w to mi graj! Czy osoby, które, tak jak ja, nie uległy nostalgii, mogą docenić ten score? Tak, ale odpowiednio go dawkując i mając świadomość uzasadnionej funkcjonalnie, ale jednak dużej, powtarzalności materiału. By wrażenie to było mniejsze, należałoby chyba mocno przetasować materiał i na przykład utwory z zamieszek przeplatać z tematem Martina, Tackleberry’ego, Hightowera i głównym. Uważam, że sam marsz fani muzycy filmowej powinni znać, a jak nie znają, to poznać. Płyta jest krótka, razem z bonusowym tangiem ma ponad pół godziny mniej niż kolosy, które dostajemy dzisiaj. Cóż mogę powiedzieć, czasem chyba można nostalgii pozwolić wygrać, choć łezki raczej przy muzyce Folka nie uroniłem. Chyba, że ze śmiechu.

Najnowsze recenzje

Komentarze