„Patriota” to moim zdaniem
najlepszy chyba blockbuster Emmericha. „Stargate” mnie znudziło, „ID4” zirytował, „Godzilla”
zniesmaczyła, a ostatnie „The Day After Tomorrow” pozbawiło resztek złudzeń. Do kompozytora Davida Arnolda
jak dotąd wciąż się nie przekonałem. Nieładnie to zabrzmi, ale cieszę się, że obaj panowie zakończyli swoją
współpracę, czy to w spokojnej, czy też nerwowej atmosferze. Przygotowane przez Arnolda demo „Patrioty” miało
być bardzo słabe, co zakończyło się nagłym i nieoczekiwanym dla środowiska fanów zwolnieniem kompozytora. Prawdę
mówiąc nie zaskakuje mnie to już dzisiaj, zważywszy na marną jakość jego przedsięwzięć w ostatnich latach, a
zwłaszcza wielkie rozczarowanie pod tytułem „The Muskeeter”… Emmerich, odkąd drogi jego i Arnolda rozeszły
się, nie zdecydował się jeszcze na stałą współpracę z żadnym kompozytorem. W dwóch kolejnych projektach zaangażowani
zostali weteran John Williams i mało znany Austriak, Harald Kloser, autor niezłego „The 13th Floor”. O ile
jednak Kloser zawiódł niemal wszystkich bardzo słabym „Pojutrzem” (po którym do Arnolda zatęskniłem), to
Williams, mający akurat mało napięte terminy – dzięki czemu właśnie Emmerich mógł się do niego zwrócić, sprawił się
nieporównywalnie lepiej. Efektem była kolejna nominacja do nagrody Akademii…
Film Emmericha osadzony jest w realiach wojny o niepodległość z Imperium Brytyjskim i przedstawia historię
wciągniętej w okrutny konflikt rodziny byłego oficera Benjamina Martina. Oczywiście pierwszym skojarzeniem będzie
głośne „Glory”, trudno jednak poza tematyką dopatrzyć się innych cech wspólnych między pracami Hornera i
Williamsa. „Patriota” jest zupełnie odmienny stylowo, co przejawia się chociażby w minimalnym wykorzystaniu
charakterystycznych dla epoki fletów i kompletnym braku partii chóralnych, będących centralnymi fragmentami
„Chwały”. W odróżnieniu od Hornera, Williams w mniejszym stopniu używa wojskowych werbli, unika stosowanego w
większości ilustracji wojennych stylu marszowego, czyniąc z kotłów czołowy instrument perkusyjny. Uzyskuje dzięki
temu efekt znacznie potężniejszy niż można by przewidywać (choć trudno tu mówić o dominującej roli perkusji) i, co
ważne, dodaje utworom akcji sporej dawki energii. Nawet tam, gdzie werble się pojawiają, pełnią one tylko dodatkową
funkcję budowy rytmu, nie prowadząc utworu i nie wybijając się zbytnio na pierwszy plan. Mądra i właściwa
decyzja.
Standardowo Williams na potrzeby
filmu napisał dwa bardzo dobre tematy przewodnie, które prezentuje w wyśmienitej suicie otwierającej album oraz w
jej repryzie na samym końcu płyty. Pierwszy z nich to motyw rodzinny/miłosny, niezwykle ciepła i atrakcyjna melodia,
zainicjowana subtelnie przez solowe skrzypce (Mark O’Connor), a w późniejszej fazie przejęta przez sekcję smyczków,
nadającą utworowi większego rozmachu. Drugi temat ma funkcję zupełnie odmienną, eksponuje bowiem heroizm opowieści.
W suicie rozpędza się fantastycznie, początkowo pobrzmiewając w tle w towarzystwie szaleńczych fletów – w podobnym
stylu wykorzystanych przez Morricone we wcześniejszym o parę lat „Nostromo” – a dopiero po chwili wkraczając
z pełnią mocy. Moment połączenia dwóch melodii wykonywanych przez lżejsze i cięższe dęte blaszane to po prostu
maestria kompozycji i z pewnością jeden z najlepszych fragmentów płyty. Temat heroiczny powtarzany jest bardzo
często, czasem z nadmiernym patosem, ale przy tym zawsze z wystarczającą dawką elegancji; motyw rodzinny natomiast
wiele traci w kolejnych aranżacjach, staje się nieznośnie ckliwy, być może z winy wysokiej na ogół tonacji, i sam
jeden w niewystarczającym niestety stopniu kontrastuje ilustracji wojennej. Nudzi się znacznie szybciej niż jego,
dość schematyczny przecież, czerpiący kilka nut z „Dry Your Tears, Africa” („Amistad”),
kolega.
W odróżnieniu od ostatnich projektów Williamsa – przede wszystkim „Minority Report” – muzyka akcji w
„Patriocie” jest znacznie bardziej tonalna, mniej dysonująca, prowadzona przez grupę powtarzających się co
jakiś czas motywów i wyraźny rytm. „The First Ambush” brzmi co prawda dość blado, jednak już kolejne czołowe
sekwencje bitew – „Tavington’s Trap” i „Martin vs. Tavington” robią duże wrażenie. Oba utwory
rozpisane są znakomicie, następują płynne przejścia pomiędzy kolejnymi fragmentami i motywami, a całość powinna
zadowolić nawet niechętnych williamsowskiej akcji. Trudno doszukać się tu zarzucanego mu wielokrotnie chaosu,
podobnie jak w późniejszym „Ataku Klonów” wszystko jest dokładnie zaplanowane, przemyślane i wyliczone.
Bardzo dojrzałe kompozycje. Co ciekawe, trzynutowy temat rodzinnej tragedii, opisujący śmierć Thomasa, ma
zaskakująco wiele wspólnego ze słynnym „Journey to the Line” („Cienka Czerwona Linia”), i to nie tylko
w samej strukturze, ale także w warstwie melodycznej. Pytanie, jak to skomentować? Oba utwory brzmią momentami wręcz
bliźniaczo, skłaniając do zastanowienia, czy aby genialne dzieło Zimmera nie było do pewnego stopnia źródłem
inspiracji. Ale czy ze strony reżysera, czy kompozytora, nie sposób orzec.
Warto zwłaszcza przyjrzeć się, jak muzyka Williamsa działa w filmie, gdyż pokazuje ona, jak znakomicie zilustrować
można obraz za pomocą konwencjonalnych, a miejscami wręcz kliszowych, środków wyrazu. W „Patriocie” Emmericha
bardzo często mamy do czynienia z ujęciami spowolnionymi, pozbawionymi dźwięków otoczenia, gdzie ścieżka dźwiękowa
dostarcza przedsięwzięciu dodatkowej warstwy dramatycznej. Finałowa potyczka Martina z Tavingtonem jest tego
doskonałym przykładem, gdzie na przemian pojawiają się dynamiczne sekwencje akcji i wykonywany przez solową trąbkę,
zwalniający tempo temat ponurych wspomnień głównego bohatera (klimatycznie otwierający film i pojawiający się
wielokrotnie w jego trakcie). Trudno w tej materii Williamsowi cokolwiek zarzucić, a swojego rodzaju 'spłycenie’
wymowy muzycznej w niektórych scenach nastąpiło raczej z winy samego obrazu, nie kompozycji. Ścieżka ta jest
wystarczająco funkcjonalna w filmie, by stanowić obiekt analiz dla wielu współczesnych twórców
hollywoodzkich…
Trudno w przypadku „Patrioty” mówić o jakimkolwiek nowatorstwie, całość opiera się na solidnych podstawach
wypracowanych przez lata w ramach gatunku, a jedyne co może ją w pewnym stopniu wyróżniać to mniejszy nacisk na
klimat wojskowy i elementy muzyczne epoki. Dowodzi jednak, że Williams nawet nie będąc specjalnie zainspirowanym,
bez większego wysiłku potrafi napisać score w pełni satysfakcjonujący i słuchalny. Choć artystycznie
„Patriota” nie jest najwyższych lotów, zapewnia godziwą rozrywkę na światowym poziomie i pomimo krytyki pod
jego adresem, zasłużenie znalazł się w gronie walczących o złotą statuetkę w 2000 roku.