Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Patrick Doyle

Pars Vite et Reviens Tard

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 19-11-2007 r.


Kto by pomyślał, że od czasu pierwszej współpracy francuskiego reżysera Regisa Wargnier z Patrickiem Doyle minęło już 15 lat. Wargnier nakręcił przez ten czas stosunkowo niewiele filmów, wspólne dokonania obu panów nie idą zatem w ilość, niemniej właściwie każdy z kinowych obrazów tego duetu charakteryzowała godna uwagi oprawa muzyczna, poszczególne tytuły zaś (takie jak Indochine czy Est-Ouest) stały się ważnymi punktami w karierze szkockiego kompozytora. Wprawdzie ostatnie Man to Man z 2005 roku, mimo pochwał, jakie film zebrał na berlińskim festiwalu, nie doczekało się osobnego wydania ścieżki dźwiękowej na CD (a szkoda, bo muzyka to solidna), tym razem na szczęście, mimo że najnowszy obraz Wargniera jest słaby, ilustracja Doyle’a znalazła uznanie w oczach wytwórni i trafiła na rynek. Czy zasłużenie?

Ostatnie trzy lata były dla Szkota dość intensywne, z jednej strony bowiem udało mu się zyskać angaż przy kilku wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcjach (Harry Potter, Eragon), z drugiej zaś z powodzeniem kontynuował współpracę ze znanymi już i sprawdzonymi reżyserami (Kenneth Branagh). Kompozytor ten jest obecnie ciekawie rozdarty między Ameryką a Europą i regularnie dostarcza słuchaczom ścieżek charakterystycznych czy to dla jednej, czy drugiej strony Atlantyku, tym łatwiej dostrzec więc można jego elastyczność i twórczy eklektyzm. Doyle posiada jednak zarazem niezwykle wyrazisty głos, wyjątkowy styl, który uważny odbiorca rozpozna w pierwszych taktach właściwie każdej kolejnej partytury Szkota – i Pars Vite et Reviens Tard poza tę tendencję zdaje się nie wychodzić, choć nie prezentuje się przy tym nazbyt ortodoksyjnie.


Pierwszy utwór albumu, inicjujący temat głównego bohatera (tytuł jest o tyle mylący, że w początkowych ujęciach filmu widać ukochaną komisarza; dopiero potem zauważyć można, że temat nie ma wiele z nią wspólnego), ma brzmienie dość ciekawe, z początku zahaczające o hipnotyczne mariaże fortepianowo-smyczkowe rodem z Wah-Wah, z analogiami konstrukcyjnymi do Dziewiątych wrót Kilara w późniejszej fazie. Wiele typowych dla Szkota chwytów tu i ówdzie się pojawia (pięknie wprowadzany róg), chociaż – co widać w kolejnych utworach – całość pozbawiona jest drapieżności i brutalności wcześniejszych projektów sensacyjnych artysty (Carlito’s Way). Pod względem jednak harmoniki, orkiestracji i sposobu rozwijania muzycznych idei obecne tu brzmienie Doyle’a pozostaje nie do podrobienia. Solidna muzyka akcji jest tego dobrym przykładem, z zaakcentowanym jak zawsze tłem perkusyjnym i spokojnie prowadzonym, choć niewątpliwie efektywnym tematem, unoszącym się nad prostymi, zdyscyplinowanymi figurami rytmicznymi.

Temat ten stanowi swoisty kontrapunkt dla emocjonalnego, choć w swoim smutnym wyrazie zahaczającego o chłód, lirycznego tematu głównego bohatera i to w gruncie rzeczy o te dwie części składowe oparta jest całość kompozycji Doyle’a. Kto śledzi rozwój stylu i muzycznego języka Szkota, już dawno zapewne zauważył, że twórca ten coraz częściej wykazuje tendencje ograniczania warstwy tematycznej do jednego-dwóch elementów, nieco na wzór Jerry Goldsmitha konstruując wokół nich swoje kolejne prace; można się spierać, czy jest to tendencja dobra, Eragon czy Ostatni legion pokazały, że niekoniecznie, Wah-Wah z kolei, skąpane w melodycznym bogactwie, stało się dla kontrastu najciekawszą partyturą Doyle’a od dobrych paru lat. Pars Vite et Reviens Tard nie ma jednak w tym polu większych aspiracji i gdyby nie ogólny, zachowawczy emocjonalnie charakter tego przedsięwzięcia (mało patosu, mało sekcji dętej, mało uniesień), być może ugięłoby się ono pod ciężarem tych samych słabostek, co wyżej wymieniony projekty.


Jest to muzyka jak na możliwości Szkota raczej przeciętna i choć nie sposób mówić tu o jakiejś bezbarwności, na dłuższą metę nie prezentuje ona na tyle ciekawych rozwiązań, by zapisała się silniej w annałach gatunku. Owszem, partytura to niewątpliwie solidna i sprawnie, aczkolwiek bez fajerwerków uzupełniająca film, nieźle kreująca mroczną atmosferę obrazu – trudno jednak powiedzieć o niej coś więcej. Eleganckie smyczkowe pasaże z subtelnym akompaniamentem instrumentów dętych (Lonely Thoughts, Death in Marseilles), na swój sposób intensywnie, nie dodają ilustracji zbyt wiele witalności – całość energii zaczyna nabierać dość późno, gdy pojawia się akcja (niezły The Chase) i wzrasta dramaturgia (delikatna, ale wyrazista rytmiczność w stylu Alexandre Desplata w Africa – bardzo udany efekt, ze złowieszczym jakby etnicznym wokalem na dokładkę). Ostatni, znakomity utwór The Guilty One posiada już wszystko, czego można by się spodziewać po klasowej partyturze filmowej, jest sugestywnym finałem solidnej, ale niezbyt generalnie wciągającej ścieżki, podsumowującym to, co w niej najciekawsze.

Trudno tymczasem jednoznacznie określić co powoduje, że również w filmie kompozycja Doyle’a sprawuje się raczej przeciętnie – przypuszczalnie, o ile po części jest to wina wyliczonych powyżej słabostek samej ilustracji, to lwią część winy ponosi sam Wargnier, którego obraz nie tylko nie jest ekscytujący, ale co więcej, trudno mu w widzu wyzwolić jakikolwiek, choćby minimalny odzew emocjonalny. Nieudolność ta odbija się również na muzyce, która nie posiada dość atutów, by pociągnąć całą historię. Jej techniczna prostota, brak bardziej skomplikowanych rozwiązań technicznych (bo kilkanaście sekund zahaczającego o awangardę brzmienia sekcji smyczkowej na przestrzeni 40 minut nie ma na odbiór żadnego wpływu) i ogólna przewidywalność czynią z niej niezobowiązujące doświadczenie, które momentami wprawdzie może zrobić pewne wrażenie, niemniej w ogólnym rozrachunku ani nie ziębi, ani nie grzeje słuchacza. Chciałoby się więcej, choć pozornie wszystko jest tu na swoim miejscu i funkcjonować powinno jak najbardziej poprawnie.

Najnowsze recenzje

Komentarze