Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Javier Navarrete

Pan’s Labyrinth (Labirynt Fauna)

(2006)
5,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 25-12-2007 r.

Oto i fantasy z klasą, duszą i wizją, choć określenie zwykłym fantasy obrazu Guillermo Del Toro, łączącego elementy dramatu, horroru i filmu wojennego na styku dwóch sąsiadujących ze sobą przeciwstawnych rzeczywistości, byłoby sporym nadużyciem i nie oddawałoby należycie istoty tego znakomitego, aczkolwiek nie pozbawionego wad arcydzieła sztuki wizualnej. W oryginalności tego projektu upatrywać się należy źródeł gigantycznej dozy inspiracji, która dostrzegalna jest właściwie w każdej nucie, każdym rozwiązaniu harmonicznym czy orkiestracyjnym ścieżki dźwiękowej autorstwa doświadczonego, acz kompletnie u nas nieznanego hiszpańskiego kompozytora Javiera Navarrete, od 2001 roku stałego współpracownika Del Toro w jego rodzimych produkcjach filmowych. Labirynt fauna to muzycznie dokonanie równie imponujące, co wizualnie, w swoim bogactwie nie ustępujące wiele unikalnej wizji reżysera.


Nie jest to ścieżka tematów, choć jako taka narracyjnie podporządkowana jest jednemu wyrazistemu i silnie eksponowanemu tematowi, który silnie zakorzeniony został w warstwie fabularnej i z tego też względu zapewne to jego właśnie widz wyniesie w pamięci po zakończeniu seansu. Nie jest to jednak kompozycja skąpana i oparta na sugestywnej tematyce w stylu hollywoodzkim, bowiem Navarrete, mimo że od melodyki i tonalności bynajmniej nie stroni i w tle odnaleźć można multum rozmaitych motywów i ich wariacji, akcent kładzie przede wszystkim na barwność swojej muzyki, która w tej materii prezentuje się, co tu dużo mówić, doprawdy fascynująco. Na nowatorstwo miejsca tu co prawda nie ma, ale bogactwo kompozytorskich idei i rozwiązań, ich zróżnicowanie i emocjonalny rozmach wyprzedzają niemal wszystko, co gatunek fantasy zrodził w ostatnich, tak przecież płodnych dla siebie latach.


Temat przewodni, o którym wspomniałem wyżej, czyli ładnie prowadzona przez żeński wokal, prościutka kołysanka, choć występuje jako spójnik całej partytury, jest akurat najmniej interesującym jej elementem, zwłaszcza w obliczu wielopłaszczyznowości muzycznej tekstury i stopnia detalu reszty ilustracji. Kołysanka funkcjonuje tu jako symbol tego, co niewinne i skonfrontowane z brutalnością obu rzeczywistości (obu, bo świat fantasy wcale nie występuje w filmie jako baśniowa kraina bezpieczeństwa i szczęścia), jednak trudno ową symbolikę uznać za twór specjalnie wyszukany artystycznie i z tego względu niespecjalnie ona intryguje, zamiast tego szybko stając się ilustracyjną rutyną. Na szczęście, hojny album wydany przez Milan Records, mimo że w swojej długości jest dla słuchacza niezwykle wymagającym doświadczeniem, pozwala bogactwo kompozycji Navarrete dostrzec i docenić, tym bardziej że już w połączeniu z obrazem prezentuje się ona wspaniale.


Oczywiście fakt, że Hiszpan kreuje swój muzyczny świat bardziej za pomocą barw i tekstur, aniżeli za pomocą tematów, utrudnia wyćwiczonemu na hollywoodzkich partyturach uchu autonomiczny odbiór tej partytury, niemniej płyta szybko odsłania zestaw utworów, które jako wizja mrocznego fantasy niewątpliwie zachwycają. Jednym z głównych atutów tej kompozycji jest jej oszczędność, bowiem choć Navarrete angażuje na jej potrzeby duże środki symfoniczne i chóralne, nie ma w filmie czy na albumie ani jednego momentu, w którym chór czy któraś z sekcji orkiestry byłaby nadużywana. Warto zwrócić uwagę, że akcent położono tu na instrumentarium smyczkowe, partie dęte zaś – w całkowitym kontraście dla konwencji hollywoodzkich, vide David Arnold czy Patrick Doyle – są mocno ograniczone, głównie do roli tła, co sprawia, że zamiast ściany dźwięku, dramaturgia akcji malowana jest przede wszystkim emocjami. Przykładem jest tutaj wspaniały utwór Not Human, który w filmie sprawdza się genialnie (w najlepszej zresztą scenie całego obrazu Del Toro), a który mimo horrorowego wyrazu nie ucieka się wcale do dysonansów czy hałasu; na koniec zaś serwuje słuchaczowi bardzo efektowny chwyt psychologiczny, gdy mimo względnego już bezpieczeństwa, wciąż słychać jakby echo piekielnych kotłów rozbrzmiewających w zaświatach. Ilustracyjny majstersztyk.


Oszczędność środków wyrazu dodaje tej partyturze własnego charakteru, co miejscami okazuje się bardzo istotne, gdzieniegdzie bowiem wyczuwalne są inspiracje Howardem Shore i jego sposobem budowania dramaturgii (The Labyrinth), na szczęście szybko przykrywane własnymi rozwiązanami Navarrete. A ciekawych – choć niespecjalnie nowatorskich – chwytów orkiestracyjnych jest tutaj co niemiara, spośród czego warto zwrócić uwagę na intensywne eksploatowanie fortepianu. Instrumentu tego hollywoodzcy kompozytorzy zdają się wręcz bać i poza lirycznymi teksturami rzadko się ku niemu zwracają, Hiszpan zaś wykorzystuje go chętnie zarówno w underscore, jak i we fragmentach grozy (interesujące i przerażające w filmie A Book of Blood), dzięki czemu spektrum jego zastosowania rozszerza się od tytułowej kołysanki po dramatyczne wyżyny. Akcentowanie emocji ma jeszcze jeden efekt: niewiele jest w Labirynce fauna tradycyjnie rozumianej muzyki akcji, choć gdy już się pojawia (Pan and the Full Moon), prezentuje się niezwykle przekonująco.

Brak hollywoodzkich rozwinięć tematycznych nie oznacza, że kompozycja Navarrete to 70 minut pozbawionego inteligentnej konstrukcji underscore. Jak można przy kolejnych przesłuchaniach zauważyć, długie utwory, pozornie funkcjonujące tylko w roli tła (za to jakiego tła! – The Moribund Tree and the Toad), są w istocie pomyślane jako zamknięte muzyczne suity, dążące do rozwinięcia w swoich kluczowych momentach, i choć partytura jako całość w swoich rozwiązaniach nie odbiega tak bardzo od standardów wypracowanych przez twórców zza Oceanu (wspomniane inspiracje Shore’m, w paru miejscach także Zimmerem – ale tym lepszym; dzięki Bogu chóry dziecięce nie brzmią jak Elfman), to stylistycznie prezentuje się od większości z nich o wiele ciekawiej i wielowymiarowo. 10-minutowy finał zaś to tragizm – cudowny utwór Ofelia – i olśniewająco piękna liryka w najlepszym światowym wydaniu, jeden ze szczytowych punktów muzyki filmowej 2006 roku. Nieco przewidywalne? Owszem, lecz jest to cena, którą gotów byłbym zapłacić za to niezwykłe estetyczne doznanie.

Nominowana do Oscara i okradziona ze statuetki przez Akademię kompozycja Navarrete nie jest może szczytem ilustracyjnej subtelności, występuje tu sporo bezpośredniego emocjonalizmu i dramaturgii, ale w swojej kategorii jawi się niewątpliwie jako muzyka artystycznie wyrafinowana, muzyka z wyczuciem smaku, muzyka emanująca autentyczną magią. Spośród całego, szeroko pojętego gatunku fantasy ery post-LOTR (kolejne przygody Pottera, Narnia, Eragon, Gwiezdny pył, Złoty kompas), prezentuje się bodaj najbardziej uniwersalnie. Dla każdego, kto poszukuje nie tylko rozbuchanych tematów, ale przede wszystkim duszy i muzycznej wyobraźni.

Najnowsze recenzje

Komentarze