Komercyjny sukces Niekończącej się opowieści sprawił, że 6 lat później (kiedyś trochę dłużej czekano na sequele;) w kinach pojawiła się druga część filmu. Obraz mający w założeniu dokończyć historię z książki Endego, okazał się być marnymi popłuczynami tak po powieści, jak i po wspaniałej, pierwszej ekranizacji. Nie spisał się ani George Miller (zbieżność nazwiska z twórcą Mad Maxa przypadkowa), zastępujący na reżyserskim stołku Wolfganga Petersena, ani reszta twórców Niekończącej się opowieści.Następnego rozdziału. Także ścieżka dźwiękowa nie dorównuje poprzedniczce, choć nie jest też wcale taka zła.
Głównym kompozytorem muzyki do kontynuacji został Robert Folk, twórca m.in. popularnego motywu przewodniego z Akademii policyjnej. Amerykanin swoją partyturę oparł o klasyczne środki wyrazu: orkiestrę symfoniczną oraz chór, rezygnując ze stosowanej przez Klausa Doldingera w części pierwszej elektroniki. Być może i słusznie, ale cóż z tego jeśli orkiestrowemu brzmieniu Folka brakuje tego, co było największą siłą The Neverending Story: tematyki, melodyjności, radości, polotu… Wprawdzie Folk stworzył zupełnie interesujący, baśniowy temat („Searching For Fantasia”), ale to trochę mało, bo ani on nie będzie zbyt eksponowany, ani podawany w różnych aranżacjach. Na sporej części partytury ciąży brzmienie ilustracyjności. Muzyka poprawnie (ale niewiele poza tym) sprawuje się w połączeniu z obrazem, ale w oderwaniu od niego jest już gorzej.
Album zaczyna się naprawdę znakomicie, bo od wspomnianego już „Searching For Fantasia” z kilkusekundowym wstępem nawiązującym do części pierwszej (a konkretnie do melodii z piosenki Limahla), następnie niezłym tematem i przepięknymi żeńskimi chórami w stylu hornerowskich partytur: Krull czy Willow. Potem niestety jest już tylko gorzej. Wprawdzie kiedy pojawia się temat i/lub chóry, od razu jest ciekawej, ale te wejścia są niestety bardzo krótkie i na dłużej Folk nie potrafi przykuć uwagi słuchacza. W miarę nieźle słucha się stonowanych, melancholijnych ścieżek („Bastian’s Lost Memories”) albo pełno-orkiestrowych, patetycznych fragmentów w stylu wczesnego Wiliamsa, jak „Morning in Fantasia”, jednak i one nie potrafią jakoś szczególnie zapaść w pamięć. Muzyka akcji jest mroczna i ciężka, pełna atonalnych brzmień instrumentów dętych i podobnie, jak równie posępny underscore nie stanowi atrakcji dla słuchacza.
Należy jeszcze wspomnieć o wkładzie Giorgio Morodera w muzykę do części drugiej. Włoch nie przepracował się w przypadku tego soundtracka, bo ograniczył się do skomponowania dwóch nowych piosenek. „Dreams We Dream” biorąc pod uwagę napis na okładce miał być chyba hitem na miarę piosenki „Never Ending Story”, ale do pięt jej nie sięga. Już lepsza jest zupełnie przyzwoita, popowa ballada „Heaven’s Just A Heartbeat”. Jest jeszcze nowa wersja piosenki Limahla, tym razem w wykonaniu (podobnie jak pozostałe piosenki) Joe Milnera, ale to tylko kiepski cover, który najlepiej w ogóle pominąć przy słuchaniu płyty. Tak naprawdę najbardziej pozytywny akcent Giorgio Morodera na tym albumie to ostatni utwór. Jest to wspaniała, niestety bardzo krótka, aranżacja Roberta Folka na pełną orkiestrę melodii piosenki z pierwszego filmu.
The Neverending Story II: The Next Chapter miał szansę na naprawdę niezłą muzykę filmową. Wystarczyło, żeby Robert Folk zamiast brnąć w mroczne, często atonalne brzmienia, wygrywane przez muzyków z aż czterech (!) niemieckich orkiestr, prze-aranżował i umiejętnie wykorzystał obok swojego tematu przynajmniej jeden-dwa motywy Doldingera/Morodera z części pierwszej. Ich niestety tu bardzo brakuje. Zwłaszcza, gdy mamy utwory o tytułach „Falkor’s Quest” czy „Flight of the Dragon” i aż marzymy, by usłyszeć magiczne nuty słynnego „Happy Flight”. Niestety, nic z tych rzeczy. Folk nie wykorzystał możliwości stworzenia naprawdę dobrej ścieżki dźwiękowej i choć ani do orkiestracji, ani do wykonania partytury absolutnie przyczepić się nie można, to nie trafia ona do słuchacza ani melodyką, ani emocjami. I pewnie dlatego po wyprzedaniu nakładu wydawca zdecydował się na wznowienie tylko raz, przy okazji premiery trzeciej, najsłabszej części Niekończącej się opowieści i obecnie soundtrack do kupienia, przy wielkim szczęściu, już tylko na jakiś internetowych giełdach. Tylko, czy komukolwiek aż tak będzie zależało?
Inne recenzje z serii: