Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer, Klaus Badelt

Music From The Pirates of the Carribean Trilogy (Piraci z Karaibów – kompilacja)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Michał Turkowski | 28-06-2009 r.

Piraci z Karaibów to chyba najbardziej kontrowersyjna seria muzyczna ostatniej dekady. Traktowana jako całokształt, przez krytyków często uznawana jest za kompletny niewypał, pozbawiony stylu, jakim powinna cechować się partytura opisująca film piracki. Z drugiej zaś strony, muzyka ta jest uwielbiana przez ogromną ilość słuchaczy. Pierwsza partytura, pióra Klausa Badelta, pomimo iż zmiażdżona przez krytykę, zjednała sobie miliony zwolenników, druga autorstwa Hansa Zimmera, technicznie lepsza niż praca jego ucznia, wypadła jednak słabiej niż oryginał, bowiem zatraciła przebojowość pierwszej części. Dopiero cześć trzecia i ostatnia (jak do tej pory), zyskała przychylne recenzje, gdyż była tworem naprawdę godnym uwagi.

Jakby nie patrzeć na te scory, niezwykle odtwórcze, pozbawione oryginalności, wyróżniającego się stylu, a także charakteru, jakim powinna cechować się muzyka do filmu o piratach, to należy pamiętać, jakiego szumu narobiły one w świecie. Jest to zasługa zwłaszcza części pierwszej, która wielu ludziom otwarła bramy do świata soundtracków, a także stała się w ostatnich latach jedną z najczęściej koncertowanych partytur filmowych naszego globu. Piratów z Karaibów obficie wykonują filharmonie, orkiestry dęte, pojawiają się (chroń nas, Panie Boże!) techno i disco przeróbki tematów głównych. To wszystko dobitnie pokazuje, że muzyczni POTC, pomimo iż zostali zmiażdżeni przez krytykę to stali się światowym fenomenem, który śmiało można porównać do boomu jakiego dokonał Star Wars, Johna Williamsa.

Z czego to wynika? Z niesłychanej żywiołowości i lekkości tej muzyki, która wręcz rozrywała głośniki i dostarczała słuchaczom mnóstwo dobrej zabawy. Osoby wcześniej stroniące od muzyki filmowej, dla których obce były jakiekolwiek kopie, cechujące te scory, bawiły się przy nich setnie. Również i ja dla odprężenia lubiłem posłuchać sobie Piratów…, tylko po to aby się dobrze przy nich bawić. Jednakże jako znawcy nie możemy patrzeć tak łaskawym okiem na te partytury. Wiadomo że nie tylko przyjemność obcowania z muzyką jest wyznacznikiem jej jakości. Masa kopii (część pierwsza), nie najlepsze orkiestracje, przesyt underscore’u i kiepskie wydanie (cześć druga) to problemy oryginałów. Część trzecia prezentowała się już dobrze, choć w pojedynkę nie była w stanie uratować serii. Największą jednak zmorą Piratów… było paskudne, komputerowe brzmienie syntezatorów, które pogrzebało te muzykę. Wszystko w POTC było syntetyczne, a nawet jeśli nie, to komputerowo obrobione. Miliony wytrawnych słuchaczy czekały na to, aby światło dzienne ujrzała wersja w pełni wykonana przez żywą orkiestrę, pozbawiona jakiegokolwiek plumkania syntezatorów. I to marzenie spełnił w 2007 roku James Fitzpatrick z wytwórni Silva Records, który dokonał nowego nagrania high-lightów serii.

Do pracy nad partyturami zaangażowano trzech orkiestratorów, którzy na nowo rozpisali muzykę na pełen skład symfoniczny. Wykonanie, już tradycyjnie w przypadku Silvy, powierzono The City of Prague Philharmonic Orchestra. Nie pierwszy raz należyć oddać Prażanom fakt, iż są oni znakomitymi interpretatorami muzyki filmowej – udowodnił to wydany niedawno El Cid Miklosa Rozsy, który majestatyzmem wykonania powalał. Z kolei wykonanie Piratów… dobitnie daje nam do zrozumienia, że muzycy wyczuli „kopa” tej muzyki i równie dobrze go zaprezentowali. Wykonanie jest niezwykle żywiołowe, czuć wyraźnie, że instrumentaliści dobrze się bawili wykonując te utwory pod batutą Raine’a i Fitzpatricka.

Music From The Pirates of the Carribean Trilogy to znakomity album składankowy. Mylący jest nieco tytuł krążka, wnioskując po podtytule Suites for Orchestra…, spodziewałem się trzech długich fragmentów, powstałych na bazie tematyki każdej z partytur, zaś suita jako taka jest jedna – i dotyczy ona pierwszej części. Co też istotne, suita ta, podobnie jak The Kraken, została nagrana już wcześniej przez Raine’a na potrzeby albumu The Essential Music of Hans Zimmer.

Największym zaskoczeniem, jakie serwuje nam album jest prezentacja i jakość muzyki z pierwszej części – w nowych szatach orkiestracyjnych i niezwykle żywiołowym wykonaniu, nawet takie tematy jak niesławny Swords Crossed wypadają znakomicie. Już otwierający krążek Moonlight Serenade ma soczyste brzmienie, iście pirackie, ach gdyby ta muzyka była taka od razu… Dodany niejednokrotnie do muzyki chór, którego nie było w oryginale (śpiewający do melodii, nie ma tutaj melodycznych odstępstw od Badelta), dodaje akcji niesłychanie ekscytującego tonu. Również w utworach takich jak Underwater March, chór jest niezwykle masywny. Kwintesencją tego jest powalająca suita To The Pirates’ Cave – Skull and Crossbones. Co do dynamiki, ta momentami zdaje się nawet przebijać oryginał, w związku z czym nie można narzekać na wykonawczą słabiznę. Nowe nagrania dobitnie pokazują, że muzyka Badelta wcale nie jest zła, zaś jako czysta rozrywka jest wręcz znakomita.

Utwory Zimmera z kolei, także zyskują nowy blask, który pozwala nam, słuchaczom, spojrzeć na nie z innej perspektywy. Siłę brzmienia zyskuje zwłaszcza druga część jego pracy, przy której Hans miał widoczne problemy z określeniem konwencji. Starając się pogodzić elektronikę z orkiestrą, w większości wyszła mu niezbyt strawna papka, której brakowało przebojowości, jakiej to Badeltowi, co jak co, odmówić nie można. High-lighty drugiej części wypadają naprawdę udanie jak choćby centralny utwór partytury, zawadiacki Jack Sparrow, w którym grający solówki wiolonczeliści, wcale nie muszą się wstydzić przed Martinem Tillmanem. Największy problem stanowiły zapewne dwa najbardziej elektroniczne utwory, czyli Davy Jones oraz The Kraken. O ile jednak ten pierwszy tytuł może pochwalić się doprawdy udanym brzmieniem, to już The Kraken brzmi słabo. Utwór ten to jeden z najlepszych efektów zimmerowskiego łączenia orkiestry z elektroniką. Dodane do tego barokowe organy, wzmacniały wydźwięk tego kawałka, napawały go niezwykłym pazurem. W wydaniu Prażan jest dużo słabiej, jednak należy spojrzeć na to nieco inaczej. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać za to Raine’a ani Filharmoników, lecz chcę nieco uzasadnić kwestię słabego brzmienia tego fragmentu. The Kraken powstał bowiem z myślą o potężnych syntezatorach, i rockowym brzmieniu, więc czysto orkiestrowe nagranie po prostu musiało być słabsze. Powody do narzekań sprawia zwłaszcza wolniejsze tempo od oryginału, który to charakteryzował się znakomitą dynamiką.

Z kolei część trzecia, która zmian orkiestracyjnych tak naprawdę nie wymagała, analizowana na tym wydaniu, wypada równie dobrze. Modyfikacje instrumentalne są tutaj najmniej widoczne, wszak orkiestracje w trójce, stały na bardzo wysokim poziomie. To co tak naprawdę odróżnia nową wersję to brak rockowego pogłosu, który czuć było w oryginale, a który tutaj zastąpiony jest bardziej klasycznym wydźwiękiem. Oprócz rewelacyjnego Up Is Down, na uwagę zasługuje przede wszystkim patetyczny kolos, jakim jest I Don’t Think Now Is The Best Time. W Wykonaniu Prażan brzmi on bardzo mocarnie, podobnie jak Gladiator z The Essentials Music of Hans Zimmer, pokazuje że zimmerowska akcja również bez wsparcia komputerów radzi sobie bardzo dobrze. I See Dead People In Boats, prezentujący zdecydowanie najlepszy temat serii, również brzmi dobrze, dając wstęp do przepysznego Drink Up Me Hearties. Przewagę żywego brzmienia widać choćby po porównaniu dźwięku akordeonu, który na recenzowanym albumie brzmi niezwykle soczyście.

Bardzo istotne jest to iż muzyczna interpretacja Prażan zachowuje dynamizm, który drzemał we wcześniejszych wersjach muzyki – tak naprawdę Piraci z Karaibów to wbrew pozorom trudna do wykonania partytura, która w niektórych fragmentach powala wręcz tempem, które to muzycy znoszą beż żadnego problemu. Duża, 85 osobowa orkiestra wraz z 120 osobowym chórem spisała się tak dobrze, iż nie dam sobie wmówić, że oryginalne wykonanie jest zawsze najlepsze… Znakomicie pracuje potężna sekcja dęta, której to muzycy, zwłaszcza puzoniści, otrzymują na swój kark wykonanie głównych tematów, często „wrzeszczą” waltornie, grając urywane frazy, smyczki pędzą na złamanie karku, chór zaś spisuje się równie udanie jak instrumentaliści. Zmiany orkiestracyjne mają także zbawienny wpływ na elementy perkusyjne, które tutaj brzmią niezwykle silnie, zwłaszcza fragmenty w utworze drugim, przyprawiają wręcz o gęsią skórkę. Asortymenty perkusyjne są niezwykle rozbudowane, co od razu rzuca się w uszy – mnóstwo tutaj grzechotek, tamburyn, uderzeń w gongi i talerze, które zastępują syntezowaną perkusję.

Nie ma jednak albumów doskonałych, więc i Piraci… Silvy mają swoje braki. Czego to one dotyczą? A brakuje parę utworów. Na płycie zostało jeszcze ok. 15 minut wolnego miejsca, które można by śmiało zagospodarować. Z chęcią posłuchałbym nowego nagrania humorystycznego Two Hornpipes, zaś z ostatniej części przydałby się One Day oraz chóralny Hoist The Colours. Jednak są to moje osobiste zastrzeżenia, dla kogoś innego playlista albumu może być w pełni satysfakcjonująca.

Sięgając po tą płytę, postanowiłem, iż nie będę jej wytykał braku oryginalności, bowiem za to oberwało się już pojedynczym soundtrackom. Podszedłem do tego albumu jak do czystej zabawy, i słuchając jej rumieniłem się jak dziecko. Jako niezobowiązująca rozrywka jest to znakomita pozycja, który zapewnia nieco ponad godzinę muzycznego czadu. Po to wydanie powinni sięgnąć zwłaszcza Ci słuchacze, którzy wcześniej przekreślili tę muzykę. Udowodni im ono, że to naprawdę udane scory sprawiające mnóstwo frajdy. Brawa na stojąco należą się także dla Jamesa Fitzpatricka oraz dla Praskich Filharmoników, którzy po raz kolejny spisali się rewelacyjnie, udowadniając już nie pierwszy raz że są świetnymi muzykami. Rekomenduję Music From The Pirates of the Carribean Trilogy wszystkim słuchaczom bez wyjątku. Dodam jeszcze że po zapoznaniu się z tą składanką, do oryginalnych soundtracków już nie wracam. Trzeba przesłuchać!

Recenzje soundtracków z serii:

  • Pirates of the Caribbean: Curse of the Black Pearl
  • Pirates of the Caribbean 2: Dead Man’s Chest
  • Pirates of the Caribbean 3: At World’s End
  • Pirates of the Caribbean 4: On Stranger Tides
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze