Troszkę tęsknię za Stevenem Spielbergiem z początku pierwszej dekady XXI wieku. Nie dość, że angażował się w wiele projektów, to najczęściej pozostawiał po sobie przynajmniej satysfakcjonujące widowiska. I jednym z nich był w moim odczuciu Raport mniejszości (Minority Report) oparty na krótkim opowiadaniu Philipa K. Dicka z 1956 roku. Akcja filmu osadzona jest w niedalekiej przyszłości i traktuje o losach Johna Andertona, szefa Agencji Prewencji, który staje się ofiarą technologii prekognicji, za pomocą której ściga przestępców. Mężczyzna próbuje wyjaśnić całe to zamieszanie, przy okazji odkrywając, że cały system opiera się na wielu niedoskonałościach. Owe niedoskonałości dotyczą również samej produkcji, która mimo ciekawej, trącącej dystopią, wizji futurystycznego świata, serwuje odbiorcy sielankowe wręcz zakończenie. Mimo wszystko pochwalić należy narrację i specyficzny, surowy klimat przywołujący w pamięci inne, odważne dzieło Spielberga – A.I.. Nie bez znaczenia pozostaje również kreacja głównego bohatera w wykonaniu Toma Cruise’a oraz muzyka, do której stworzenia nie mógł być zaangażowany nikt inny, jak tylko John Williams.
O mało jednak nie doszłoby do angażu. Czemu? Williams zwykle rozpoczyna proces tworzenia ścieżek dźwiękowych jeszcze na długo przed rozpoczęciem postprodukcji. Tym razem nie było takiej możliwości. A przeszkodą był inny projekt, który miały status priorytetowy – druga odsłona nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Rozpoczęcie prac nad Raportem mniejszości przypominało więc wskakiwanie do rozpędzonego pociągu, gdzie czas realizacji i tematyka produkcji siłą rzeczy musiały się odbić na efekcie końcowym. Czy ze szkodą dla szeroko pojętej jakości? Jeżeli weźmiemy pod uwagę kwestie oryginalności – szczególnie w najbardziej newralgicznej sferze przeznaczonej na muzykę akcji – wtedy faktycznie można odczuć ten kompozycyjny pośpiech. Jeżeli zaś skupimy się na konstrukcji pracy, stylu w jakim została ona napisana i samej tematyce, to nie ma mowy o jakimkolwiek rozczarowaniu.
Minorowy nastrój jakim emanuje film Spielberga domagał się równie poważnej, co oszczędniejszej w środkach, ilustracji muzycznej. Z drugiej strony akcja obrazu osadzona jest w przyszłości, która mogłaby stymulować do wielu eksperymentów z elektroniką. Williams doszedł jednak do wniosku, że nie warto aż nadto eksponować elementów fantastyki zawartych w technologii i scenerii tej futurystycznej wizji. Skupił się na samej historii, której bliżej do filmu noir aniżeli klasycznego, blockbusterowego kina s-f. Podążanie tym tropem dało kompozytorowi możliwość zamknięcia się w obrębie klasycznego, orkiestrowego instrumentarium oraz analogicznego sposobu budowania muzycznej narracji. Ciekawym wyborem było jednak zainspirowanie się twórczością i stylem mistrza kina grozy, Bernarda Herrmanna. Nawiązania do tego twórcy czuć nie tylko w noirowym underscore, ale i w licznych zabiegach aranżacyjnych. Jednym z najbardziej znaczących dla wymowy tej pracy są kobiece partie wokalne wprowadzane w kontekście prekognicji. Rozmyte w głębokim pogłosie idealnie odnajdują się w opisywanych scenach. Natomiast pozostała część aranżacji, choć już nie tak atrakcyjna i rzucająca się w ucho, to jednak doskonale oddająca poważną wymowę widowiska.
Przestrzenie na której wyrastają bardziej zdecydowane brzmienia z analogiczną melodyką odnoszą jednak skutek odwrotnie proporcjonalny do zamierzonego. Muzyczna akcja, która zawsze stała u Williama na wysokim poziomie, tym razem stworzona została na… autopilocie. Pamiętam jak po pierwszym seansie Raportu mniejszości zastanawiałem się czy oby montażyści nie pomylili materiałów z sesji nagraniowych. Przywołuje bowiem w pamięci ścieżkę dźwiękową do Ataku klonów. I nie chodzi tylko o stylistyczne, czy tematyczne podobieństwo. Akcja Raportu jest (dosłownie) przedłużeniem wysiłku wkładanego w analogiczne sekwencje tworzone na potrzeby widowiska George’a Lucasa. Jest to więc najbardziej rozczarowujący element pracy Williamsa. Ale z tym rozczarowaniem nie pozostajemy na długo. Gorzki posmak dosyć szybko rekompensowany jest przez słodycz tematyki, która u Maestro nigdy nie zawodzi. Piękna, nostalgiczna melodia doskonale sprawdza się jako liryczne spoiwo scalające głównych bohaterów. Stworzona w taki sposób ilustracja jest nie tylko istotnym elementem filmowej opowieści, ale również produktem mającym ambicje na swój pozafilmowy żywot.
Jak długi będzie to żywot zależy w głównej mierze od sposobu zaprezentowania partytury. W tej materii Williams pozostaje od lat wierny swoim praktykom ostrożnego dobierania i edytowania wybranych fragmentów filmowej ilustracji wspartych specjalnie nagranymi na tę okazję, suitami tematycznymi. Oficjalny soundtrack wydany nakładem muzycznej sekcji studia DreamWorks satysfakcjonował, aczkolwiek miał momenty, które potrafiły zmęczyć nadmiarem underscoreowego grania. I mimo że w pierwszej chwili album ten przyjmowany był z całkiem sporym dystansem, to wraz z upływem czasu urastał w oczach i uszach odbiorcy do rangi świetnego słuchowiska. Nie dziwne więc, że wytwórnia La-La Land Records postanowiła skorzystać z tego i wypuścić na rynek rozszerzone, niemalże kompletne doświadczenie muzyczne Raportu mniejszości. Limitowany do 3500 egzemplarzy, dwupłytowy specjał, stawia przed odbiorcą dwugodzinne, nie zawsze satysfakcjonujące i łatwe w obyciu, doświadczenie. Czy znajdziemy tam coś, czego nie można było zasmakować w regularnej edycji soundtracku? Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta. Nie. I na tym właściwie można zakończyć recenzję. O walorach estetycznych samej muzyki sporo miejsca poświęcił już niegdyś Tomek Rokita w tekście o regularnej edycji soundtracku. W tym miejscu można tylko zerknąć na tracklistę, by wypunktować najbardziej znaczące zmiany.
Na pewno zmienia się układ treści. Oryginalny album był na bakier z chronologią filmową, co rozszerzenie zdaje się naprawiać. Zanim jednak zagłębimy się w muzyczną treść warto choćby zdaniem wspomnieć o szacie graficznej wydania. Już od pewnego czasu La-La Land Records przyzwyczaja swoich klientów do wielkiej pedanterii w tym zakresie. I Raport mniejszości nie jest wyjątkiem. Specjalnie zaprojektowana okładka to jedno, ale zawarte w książeczce szczegółowe informacje o procesie powstawania filmu oraz muzyki stanowią doskonałe uzupełnienie trudnej w odbiorze ilustracji. A trudy te pojawiać się będą stopniowo.
Zaczynamy od kilku klarownych kawałków akcji stworzonych w rasowo-williamsowskim stylu. Dopiero po ich wybrzmieniu zaczynamy nierówną walkę z ogromem underscore’u opisującym sekwencję zawiązywania się głównego wątku fabularnego. Przerywany kompletną ilustracją ze sceny ucieczki przed stróżami prawa daje chwilowy oddech przed kolejną porcją minorowego grania. Dosyć dłużącego się i nie zawsze absorbującego. I w takich nastrojach pozostajemy właściwie do momentu, kiedy na horyzoncie pojawia się muzyka z filmowego finału. Ona również zaprezentowana została na krążkach od La-Li w pełnej krasie. Czy lepszej? Tutaj można mieć pewne wątpliwości, bo selekcja albumowa wydaje się zawierać wszystko to, co najważniejsze. Na deser natomiast otrzymujemy kilka bonusów. Są to główne alternatywne wykonania słyszanych wcześniej utworów, choć i tu trafia się pewien rodzynek. Jest nim źródłowy kawałek stworzony na potrzeby pojawiającego się w filmie spotu reklamowego. Styl definiowany w środowisku twórców muzyki użytkowej jako news / commercial w istocie jest przeniesieniem pewnych elementów action score’u Williamsa na grunt elektronicznych sampli.
Ale nawet obecność takich ciekawostek nie oddala poczucia marnowanego czasu przy tym aż nazbyt dłużącym się słuchowisku. Oryginalny album pozostaje niedoścignionym wzorcem i właściwie najlepszym kompendium wiedzy na temat muzyki do Raportu mniejszości. W moim odczuciu statystyczny miłośnik filmówki nie znajdzie tu nic, co by usprawiedliwiło tę drogą inwestycję. Natomiast kolekcjonerzy oraz zagorzali miłośnicy / fanatycy twórczości Williamsa z pewnością docenią wysiłek wydawców w upublicznieniu rozszerzenia do kolejnego rozdziału długiej historii współpracy Maestro ze Stevenem Spielbergiem. Nie można jednak nie odnieść wrażenia, że są znacznie pilniejsze potrzeby w tym zakresie niż omawiany tu Raport mniejszości.
Inne recenzje z serii: