Na naszym portalu znajdujemy od czasu do czasu przyjemność w promowaniu ciekawych (ale tylko tych z najwyższej półki) kompilacji
kompozytorskich. Szczególne znaczenie mają te wydawane a i często nagrywane na nowo pod auspicjami twórców. Obok Ennio Morricone,
Maurice’a Jarre’a czy Debbie Wiseman, swoją kompilację ma również ś.p. Michael Kamen. Wytwórnia Decca Records, z którą blisko współpracował,
wydała w 1998 roku elegancki album „Michael Kamen Soundtrack Album”, z muzyką nagraną przez The Seattle Symphony Orchestra oraz
London Metropolitan Orchestra, orkiestrami bardzo „preferowanymi” przez autora. Został on również wydany za Atlantykiem pod nazwą „Michael
Kamen’s Opus”, nawiązując do dużego sukcesu ścieżki dźwiękowej z „Mr. Holland’s Opus”. Oczywiście na płycie znalazł się fragment i z tego
filmu.
Co takiego znajduje się na owej kompilacji, co oferuje i w jakiej
jakości, by zwrócić na nią uwagę tak słuchaczy słabo orientujących się w twórczości Kamena jak i tych obytych w jego dyskografii? Uważam, że
„MKSA” będzie w stanie zainteresować tak tych pierwszych, przedstawiając muzykę z jego bardziej popularnych dokonań jak i tych drugich,
oferując materiał mniej znany, lecz bliski osobie zmarłego tak przecież nie dawno twórcy. Album zorientowany jest romantyczno-sentymentalnie.
Kamen brał udział w licznych przedsięwzięciach o wymiarze thrillera, sensacji a nawet sci-fi, jednak z wypowiedzi kompozytora można dowiedzieć się,
że jednak nie były gatunki to jego wymarzone, spełniając się bardziej w projektach o romantycznej naturze. Dlatego też konsystencja albumu w tym
aspekcie nie dziwi. Do pierwszej z wymienionych grup należy z pewnością romantyczna muzyka z „W kręgu przyjaciół”, wspomnianego
„Mr. Holland’s Opus”, latynosko nacechowanego „Don Juana De Marco” a także ślicznego tematu miłosnego z „Robin
Hooda”. Jest to typ sentymentalnej, eleganckiej muzyki lirycznej, z której najciekawszy wydaje się pierwszy fragment, a zawodzi trochę niezbyt
wyrazisty temat z „Mr. Holland’s Opus”, score’u oferujące znacznie lepsze rozwinięcia tematyczne, które można było wykorzystać w
swojej oryginalnej czy suitowej formie. Niespodzianką nie będzie z pewnością otwierająca płytę uwertura z „Robin Hooda”, w tym przypadku
skrócona do zaledwie 3 minut. Ale chyba nic innego nie mogło otworzyć albumu kompilacyjnego z twórczością Michaela Kamena…?
Na tle spokojnej pierwszej części albumu, z pewnością wyróżni się znakomita, imponująca suita z „Nieśmiertelnego”, prowadzona przez epicki
temat. Szkoda, że jest on mniej znany z uwagi na niedostępność oficjalnego wydania ścieżki dźwiękowej. On i kolejne fragmenty płyty składają
się na mniej znane, ale myślę, że ogółowo ciekawsze pozycje „MKSA”. Należy do nich z pewnością przejmujące Marooned z słabo
znanego obrazu „Crusoe” z 1989 roku (oczywiście o słynnym rozbitku). Prowadzone solową wiolonczelą Caroline Dale, doskonale opisuje
opuszczenie głównego bohatera. Bardzo interesujący jest również kawałek z jednej pierwszej pracy Kamena dla kina – „The Next Man” z 1976
roku. Tykająca harfa z melancholijną orkiestrą malują muzyczny obraz lotu nad nocnym Nowym Jorkiem. Umieszczenie tego utworu na płycie wiąże
się z pewnością z dużym sentymentem, którym darzył go Kamen, o czym wspomina w opisie umieszczonym w książeczce dołączonej do płyty. Już
tutaj można rozpoznać harmonikę i zabiegi orkiestracyjne, które na stałe zagoszczą u niego w przyszłości. Zabiegi całkowicie oryginalne, mówiące już
w pierwszej pracy o własnym muzycznym głosie, czemuś co dziś w przypadku nowych kompozytorów właściwie się w ogóle nie zdarza… Dalszym,
personalnym wyborem Kamena, konsolidującym album jako emocjonalno-sentymentalne doświadczenie, jest kameralna, niemal kontemplacyjna
muzyka z debiutu reżyserskiego Alana Rickmana pt. „Zimowy gość”. Kamen nie kryje, że temat główny pożyczył tutaj ze swojego koncertu
saksofonowego. Nie zmienia to jedak postaci rzeczy, że muzyka sama w sobie jest bardzo dobra.
Jest też i trochę ekspresji, głównie w postaci elektryzującego
fragmentu z serialu „Edge of Darkness”, gdzie kompozytor (nie pierwszy ani nie ostatni raz) pracował z Ericiem Claptonem. Tytuł utworu
(Nuclear Train) mówi sam za siebie a do czynienia mamy z dynamiczną kompozycją świetnie łączącą potężną orkiestrę z elektryczną gitarą, na
której w tej wersji gra Japończyk Tomoyasu Hotei, który nagrał z Kamenem z kolei koncert gitarowy. Komu znana jest praca kompozytora z grupą
Metallica, będzie wiedział co go może tu czekać. Album zgrabnie spina frywolna, pamiętna piosenka Brazil, pochodząca z filmu o tym samym
tytule, co ciekawe nie skomponowana przez Kamena. Jednak wydaje mi się, że biorąc pod uwagę, że score z „Brazil” jest tak ważnym punktem
w karierze Brytyjczyka a i on sam mówi, że melodia ta nie mogła wyjść z jego głowy przy pracy nad muzyką do kultowego obrazu Terry Gilliama, jej
miejsce na albumie jest jak najbardziej oczekiwane.
Kilka słów warto poświęcić produkcji albumu. Bardzo ciekawym posunięciem jest włączenie do utworów (a właściwie przed „wejściem” samej
muzyki) efektów dźwiękowych, które w jakiś sposób wiążą się z filmami, z których pochodzą. I tak, np. fragment z „Crusoe” zawiera odgłosy
morza i palm jak z jakiejś pacyficznej wyspy (zupełnie podobny zabieg jak w przypadku „Cast Away” Silvestri’ego) a „Edge of
Darkness” dźwięczne odgłosy ruszającego pociągu, świetnie wprowadzające w klimat odsłuchu. Zadowala również eleganckie wydanie płyty z
książeczką na srebrnym, błyszczącym (niemal laminowanym) papierze i z komentarzami Kamena do każdego z utworów. Pozwala to zrozumieć zamysł
artysty związany tak z muzyką jak i celem umieszczenia takiego a nie innego fragmentu na kompilacji. Cieszy gdy nad produkcją tego typu albumów
„czuwają” sami kompozytorzy (jak i wieloletni współpracownik kompozytora Steve McLauglin), ponieważ możemy być spokojni o produkt klasowy.
Przeznaczony bardziej dla miłośników gatunku niż dla laika, który wydawać się może potencjalnym odbiorcą takiego produktu. Dziwić może z
początku np. umieszczenie dziwnie krótkiego fragmentu ze „Szklanej pułapki”, który jest właściwie żadną reprezentacją tej partytury, ale
kontekst (smutna ilustracja do sceny śmierci) umiejętnie wpisuje się do ogólnej koncepcji całej płyty. Mimo, że muzyczne wydarzenie to raczej żadne…
Polecam ten album, bo to bardzo ciekawa prezentacja nie żyjącego już twórcy, jednego z wybitniejszych przedstawicieli gatunku w ostatnim
dwudziestoleciu. Szkoda, że jego przedwczesna śmierć nie pozwoliła na wydanie kolejnych kompilacji jego twórczości – bo takowe były w planie – i
jednoczesnego posłuchania być może suit z takich filmów jak „What Dreams May Come”, „Kompania braci” czy nie uwzględnionych
w tym wydaniu prac z przeszłości.