Metal Gear Solid autorstwa Hideo Kojimy jest jedną z najsłynniejszych serii gier typu stealth, czyli takich, w których gracz musi się raczej skradać niż wprost zabijać wrogów. Nawet system punktowy propaguje niezabijanie przeciwników, a właśnie osiąganie celu pozostawszy w ukryciu. Pierwsza gra serii wyszła w 1987 roku i dotyczyła Zimnej Wojny. Nazywała się po prostu Metal Gear, a sama podseria Metal Gear Solid zaczęła się dopiero od wydanej na Sony Playstation gry pod tym tytułem. Głównym bohaterem jest genetycznie zmodyfikowany Solid Snake, pracujący dla organizacji FOXHOUND, którego zadaniem jest zabicie Ocelota, czyli własnego brata bliźniaka. Seria ta składa się z czterech gier, z których, jak na razie ostatnia, Guns of the Patriots, została wydana w 2008 roku. Planowano ją jako ostatnią, więc podsumowuje wszystkie dotychczasowe wątki, a sam Snake jest podstarzały i zdaje się umierać na rzadką chorobę, związaną z jego genetycznymi mutacjami. Ma wyjść piąta część serii, o której Hideo Kojima (który miał w zasadzie po czwórce przejść na emeryturę) mówi od marca tego roku. Gra charakteryzuje się bardzo złożoną i znakomitą fabułą oraz długimi sekwencjami filmowymi, które są dość interaktywne (czasami można na przykład zmienić ujęcie, wciskając odpowiedni przycisk kontrolera). Była ona ekskluzywna na Playstation 3.
Główny kompozytor Metal Gear Solid 4 poznał się z Kojimą przy okazji części drugiej serii. Harry Gregson-Williams opowiada, że był w wielkim szoku, że do Japończyka trafił sampler materiału zrobiony przez kogoś, kto najwyraźniej doskonale orientuje się w sytuacji, ponieważ były na nim zawarte utwory z różnych projektów, gdzie autorstwo było niepewne (takie jak Armageddon czy Twierdza). Na ich podstawie autor gry zaproponował pracującemu w Media Ventures Anglikowi skomponowanie muzyki do zawartych w niej filmików. Kompozytor, będący pod wrażeniem przygotowania merytorycznego Kojimy, zgodził się. Wspierał go (nieoficjalnie) Steve Jablonsky, który już wtedy był na etapie bliskiej współpracy z Zimmerem. Stało się tak dlatego, że to właśnie ten twórca pomagał Gregsonowi-Williamsowi przy materiale, który znalazł się na tym samplerze. Samą rozgrywkę zilustrował Norihiko Hibino. Tak samo wyglądała współpraca przy trzeciej części serii, tylko że tym razem Anglikowi trafiło się więcej materiału do skomponowania. Nad czwartą częścią Hibino pracował, ale jako główny kompozytor – obok twórcy Deja Vu pojawia się Nobuko Toda. Hibino w wywiadzie opowiadał, że Kojima bardzo precyzyjnie powiedział, że w grze prymat ma wieść część Harry’ego Gregona-Williamsa i do niego ma być dostosowana reszta ścieżki. Istnieją dwa wydania muzyki z Guns of the Patriots, jedno zawierające całość muzyki z gry (dwie płyty) i drugie, sprzedawane wraz z kolekcjonerską edycją, zawierające tylko (z wyjątkiem Love Theme Tody) materiał angielskiego twórcy. To właśnie wydanie krótsze jest przedmiotem niniejszej recenzji.
Album rozpoczyna Old Snake, elektroniczny temat zawierający także partie na gitarę. W grze pojawia się w głównym menu, a sama melodia, przypominająca dość mocno materiał z kilka lat wcześniejszego Człowieka w ogniu, jest bardzo ładna. Utwór ten jest pełen charakterystycznych dla Gregsona-Williamsa elementów, więc partie na gitarę są w odpowiednio wysokich rejestrach i w mocniejszych aranżacjach przypomina typowy dla Media Ventures/Remote Control anthem. Elektronika jest także odpowiednio ostra. Świetnie jednak wprowadza w mroczny klimat Metal Gear Solid 4. Sama gra jest pełna tragizmu i na tym w dużej mierze Anglik opiera swoją ścieżkę. To samo można powiedzieć o śpiewanym przez Jackie Presti Love Theme, który dodatkowo zawiera jeszcze elementy etniczne. Siedmiominutowa elegia na smyczki i wokal charakteryzowana jest głównie przez bardzo nostalgiczny nastrój, który podkreśla gorzkie przemówienie, rozpoczynające grę Kojimy. Etniczny śpiew Presti lekko dysonuje z harmonijnym smyczkowym podkładem. Nie buduje to napięcia, lecz dodaje całości tragizmu. Nawet jeśli uznamy ten utwór Nobuko Tody za przydługi (trwa on ponad siedem minut), jest on piękny i należy do highlightów albumu.
Gra porusza wiele tematów. Na poziomie politycznym jest to wielka antywojenna epopeja, która odwołuje się do nie dość wykorzystanego w mainstreamie kina politycznego motywu tzw. PMC (private military corporations), czyli prywatnych armii najemników. Właścicielem takiej firmy jest właśnie Ocelot, czarny charakter gry. Skradając się, wielokrotnie obserwujemy zbrodnie wojenne, na które nie powinniśmy reagować. Do tego dochodzą także mechy, czyli wielkie roboty, które tutaj pojawiają się w formie wielkich Gekko. Im poświęcony jest ciekawy, choć dość typowy track o tym tytule. Jest to utwór charakterystyczny dla twórczości Harry’ego Gregsona-Williamsa, ale dzięki Bogu nie zawierający elektroniki o ostrości preferowanej przez Tony’ego Scotta, przez co jest jak najbardziej słuchalny. Szybkie partie na smyczki i lekko anthemowy temat są tutaj bardzo ciekawe. Inną ciekawostką jest podchodzące prawie pod horror dramatyczne BB Corps. W grze to grupa czterech wielkich robotów na służbie Ocelota, które pokonać musi na swojej drodze Snake. Wprowadzający je filmik jest bardzo dobry i ten mocny utwór wypada świetnie. Anglik bardzo dobrze wprowadził wydawane przez te postaci dźwięki do swojego utworu. Historie tych postaci, które są opowiadane po zabiciu każdej z nich, są tragiczne i wręcz przerażające (by nie zdradzać zbyt wiele, jedna z nich musiała pozostać w domu pełnym trupów przez długi czas, inna z nich zjadała mordowanych cywilów). Tragizm ten podkreśla zwłaszcza bardzo dramatyczna końcówka utworu, która także niestety ujawnia jeden z problemów, które ma ta ścieżka.
Jestem w stanie zrozumieć, że zatrudnienie takiej gwiazdy jak Harry Gregson-Williams (który, chcemy czy nie, pewną wysoką pozycję w Hollywood sobie już wyrobił), ale niestety nie ma on tak dobrych sampli jak jego były mentor Hans Zimmer. To oznacza po prostu tyle, że jego sample smyczkowe nie są tak przekonujące, jak Niemca. BB Corps ujawnia problem, ponieważ jednym z charakterystycznych dla brzmienia Anglika elementów, są specyficzne dramatyczne smyczki, których najlepszym przykładem jest na przykład mało znane (bo niestety niewykorzystane w filmie i wydane tylko na wersji iTunes) Kidnapping z Człowieka w ogniu i Marina’s Love/Proteus’ Execution z Sinbada. Tej ekspresji nie wyciągną niestety nawet najlepsze sample (chyba że nagrane na życzenie samego kompozytora, a właśnie takie ma Niemiec). Przez co utwory takie jak BB Corps nie przekonują tak bardzo, jakby mogły, choć wcale to nie przeszkadza w tym, że takie Desperate Chase bije na głowę (częściowo przez świetny temat) większość utworów akcji Anglika, łącznie z tak cenionym przez niektórych Alien Air Attack z Kowbojów i obcych. Bardzo melodyjny utwór, szybki, ekscytujący, świetnie zaaranżowany i nie ma, co mówić, kolejny highlight kariery Harry’ego Gregsona-Williamsa, choć pochodzący w sumie z mało znanej mainstreamowej ścieżki.
Gros muzyki na albumie stanowi akcja, chociaż jest także bardziej dramatyczny i underscore’owy materiał. W większym dramatyzmie wydanego chronologicznie materiału (chociaż końcówka Next-Gen Control pojawia się w większości misji jako temat śmierci) celuje druga połowa płyty. Tutaj także trzeba poczynić uwagę, że pojawiają się także utwory z innych gier serii. W misji, która dzieje się w bazie, w której toczyła się ostatnia misja pierwszej części słychać przepiękną piosenkę z napisów końcowych, czyli The Best Is Yet to Come Riki Muranaki. Ten bardziej dramatyczny materiał jest melodyjny. Sorrow i Father & Son odgrywają wielką rolę w końćzących grę filmikach. Trwają one po kilkanaście minut (każdy filmik w grze to prawie arcydzieło kina krótkometrażowego, niektóre trwają nawet po około pół godziny). Kompozycje Gregsona-Williamsa przypominają tutaj jego dramatyczną muzykę z Zawodu: szpiega (tam utwór Explosion & Aftermath). W grze, mimo że są powtarzane kilka razy pod rząd po momentach ciszy (zwłaszcza ten drugi), wypadają znakomicie, a to, że powtórzone zostały parę razy, należy raczej zrzucić na producentów gry (czyt. Kojimę) niż na angielskiego twórcę. Proste utwory, a funkcjonalnie należące do najlepszych w jego karierze, a mowa tutaj o kompozytora, który z funkcjonalnością ma duże problemy (o tych dotyczących kwestii koncepcyjnych mówiłem na przykład w recenzji Kowbojów i obcych, do których odsyłam). Bardzo emocjonalny i przekonujący materiał, mimo samplowego brzmienia.
Płytę kończą dwa utwory z napisów końcowych. Pierwszy z nich to oparty na temacie kompozytora z poprzednich części Metal Gear Saga. Jeśli ktoś zapomniał, że Gregson-Williams wyszedł ze stajni Media Ventures, to ten utwór mu przypomni. Jest to typowy anthem w najlepszym stylu. Zawiera nawet sample perkusyjne Nicka Glennie-Smith, z których korzystała cała stajnia – z Zimmerem włącznie – w połowie lat 90. Podobnie wykorzystuje je w pierwszych trzech pierwszych utworach albumu. Ostatnim kawałkiem jest adaptacja pieśni Ennio Morricone z Sacco e Vanzetti, czyli Here’s to You. Tam śpiewała ją Joan Baez, tutaj rozchwytywana wokalistka Hollywood Lisbeth Scott. Do końca nie rozumiem, dlaczego właśnie tę pieśn wybrano na zakończenie Metal Gear Solid 4. Mimo, że przeszedłem grę, nie bardzo wiem, jak to ma się odwoływać do jej fabuły, łącznie z kończącym ją (uwaga spoiler!) przejściem Snake’a na emeryturę (koniec spoilera). Wypada to jednak dobrze, więc pewnie nie ma co się doszukiwać jakiegoś wyjątkowego symbolizmu.
Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots należy do najlepszych ścieżek w karierze Harry’ego Gregsona-Williamsa. Funkcjonalnie to majstersztyk, zwłaszcza dwa ostatnie utwory robią wielkie wrażenie. Trwający ok. godziny album nie jest jednak doskonały. Problemem jest samplowe brzmienie i to, że przy takim czasie trwania, materiał jest jednak dość jednostajny, ale utwory takie jak Gekko, BB Corps i zwłaszcza Desperate Chase są naprawdę ekscytujące i przekonujące w swoim dramatyzmie (nawet rozpatrując przedstawione powyżej zarzuty wobec tego drugiego). Biorąc jednak pod uwagę tę ścieżkę w kontekście innych jego ścieżek z gier (chociaż oczywiście ta partytura bije na głowę dwie poprzednie części, na szczęście Anglikowi udało się wprowadzić temat z Metal Gear Saga w trzeciej części, a ewidentnym highlightem części drugiej jest jego – i Jablonsky’ego – aranżacja tematu TAPPY’ego z pierwszej; świetny temat skomponował także do pierwszego Modern Warfare, tam jednak projekt przejął Stephen Barton) i z filmów, mogę powiedzieć rzecz jedną, choć zapewne bardzo kontrowersyjną. Harry Gregson-Williams jest chyba lepszym kompozytorem muzyki do gier niż do filmów.
Niniejszą recenzję dedykuję Mariuszowi Świderskiemu, stałemu czytelnikowi, który bardzo ceni recenzowanego kompozytora