Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

Man of Steel (Człowiek ze stali)

(2013)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 21-06-2013 r.



Tak, jak Disney (oprócz Spidermana) przejął uniwersum Marvela, tak Warner Brothers rządzi, jeśli chodzi o komiksy DC. Mówiąc ściśle, w dużej mierze najważniejsze postaci tej firmy przejęła firma producencka Syncopy, której właścicielami są Christopher Nolan i jego żona Emma Thomas. Po świetnie przyjętej przez krytykę i publiczność trylogii Batmana, reżysera poproszono, by nadzorował reboot kolejnego sztandarowego komiksu, tym razem reprezentującego to, co w Ameryce najlepsze Supermana. Od początku jednak było wiadomo, że autor Incepcji nie będzie reżyserował nowego filmu, tylko przygotuje fabułę. Po wielkich poszukiwaniach (projekt odrzucił na przykład Ben Affleck, powołując się na swój brak doświadczenia z efektami specjalnymi) za kamerą stanął znany z 300 i Watchmen Zack Snyder, przez niektórych traktowany jak geniusz. Rolę Clarka Kenta, lub jak kto woli Kal-El, zagrał angielski aktor Henry Cavill. Casting innych postaci poszedł szybko – rolę Lois Lane zagrała Amy Adams, w kryptońskich rodziców Supermana wcielili się Russell Crowe oraz izraelska aktorka Ayelet Zurer (zastąpiła Julię Ormond), a ziemskich – Kevin Costner i Diane Lane. Obsadę uzupełnili Michael Shannon (jako generał Zod, wróg Kal-Ela), Laurence Fishburne (szef Daily Planet Perry White, w komiksach biały, co wywołało małe kontrowersje) i Antje Traue (Faora, członek armii Zoda). Mocno oczekiwany film zebrał jednak nie do końca satysfakcjonujące recenzje i faktycznie – częściowo się wizualnie rozłazi, a ilość patosu na minutę przekracza czasem racjonalny poziom. Świat jednak podzielił się na tych, którzy go uwielbiają i na tych, którzy go nienawidzą, z bardzo małą ilością ludzi, którzy po prostu (tak jak np. ja) uważają go za ze wszech miar średni.

Podobnie stało się z muzyką, przyjmowaną albo za najgorszy, albo za najlepszy score w historii kina. Zapewne w związku z udziałem Christophera Nolana w produkcji dość szybko podano do wiadomości, że za ścieżkę dźwiękową odpowiadać będzie mistrz kontrowersji Hans Zimmer. Niemiec jednak szybko zdementował plotki, tłumacząc, że nawet nie bardzo wiedział, że takowa adaptacja powstaje. Jak się okazało, minął się z prawdą, ponieważ o Człowieku ze stali Nolan wspominał mu jeszcze podczas prac nad muzyką do ostatniej części trylogii o Batmanie. W owym czasie kompozytor cierpiał na brak pewności siebie. Zimmer mówi, że odrzucił projekt trzy razy, dopóki nie porozmawiał na jego temat z samym Zackiem Snyderem. Powodem odmowy była jego niechęć do ilustrowania dwóch serii komiksowych i jego miłość do materiału skomponowanego przez Johna Williamsa do filmu z 1978 roku. Kiedy reżyser powiedział mu, co chce zrobić z postacią, przekonało go to, ponieważ doszedł do wniosku, że z zagubionym outsiderem jest w stanie się identyfikować. Tuż po zakończeniu prac rozpoczęło się to, z czego, oprócz dokonań muzycznych, twórca ilustracji dźwiękowej do Gladiatora jest najbardziej znany – PR. Okazało się bowiem, że zaangażował 16 ”najlepszych perkusistów świata”. Aby oddać klimat małomiasteczkowej Ameryki, w nagrywanie włączył się również zespół dziewięciu gitarzystów grających na tak zwanych elektrycznych gitarach hawajskich, kojarzących się głównie z muzyką country. Jeden z wykonawców grał na specjalnie przygotowanej basowej wersji tego instrumentu. Chwalił się, że dzięki temu osiągnął najlepsze brzmienie syntezatorowe, jakie w życiu słyszał. Poza tym, jak to ma w zwyczaju, kompozytor był dość wycofany i pozwalał przemówić głównie wytwórni płytowej, która najpierw udostępniła minutowe klipy prawie każdego z utworów, a potem 90-sekundowe, by na końcu upublicznić kilka kawałków – Ignition, Flight i DNA. Bardzo szybko ogłoszono, że wyjdą dwie edycje soundtracku – jedna regularna, druga specjalna. Obie składające się z dwóch płyt i oryginalnej suity, którą kompozytor przygotował przed ilustracją samego filmu (nazywa się ”Man of Steel, Hans’ Original Sketchbook”) i która trwa prawie pół godziny. Poza tym specjalna wersja, zapakowana w metalowe pudełko, zawiera dodatkowe utwory, a także dostęp do specjalnie przygotowanej aplikacji na smartfony i kod umożliwiający ściągnięcie i przesłuchanie całego materiału z obu płyt w systemie DTS Headphone X, który odwzorowuje na słuchawkach filmowy miks całości. Niestety, jako że nie posiadam ani iPhone’a, ani telefonu z systemem Android, nie jestem w stanie sprawdzić, jak to brzmi w całości. Ze względu na kompletność materiału, przedmiotem niniejszej recenzji będzie wydanie specjalne, określane mianem deluxe.


Muzykę Hansa Zimmera pod względem koncepcyjnym można podzielić w zasadzie na dwie części, które odpowiadają także podwójnej tożsamości Supermana, co jest tematem filmu Snydera. Emocjonalnym centrum całej historii jest bowiem odludek, ktoś, kto próbuje odnaleźć własne miejsce i posiada nadprzyrodzone zdolności, próbując przy tym za wszelką cenę być porządnym człowiekiem. Przypomnijmy znane fakty: Kal-El urodził się na (później zniszczonej) planecie Krypton i przez swych rodziców (Jor-Ela i Larę) został wysłany na Ziemię, by jako jedyny podtrzymał swą rasę. Niemowlę zostało znalezione przez Jonathana i Marthę Kentów, którzy wychowali go, nadając mu imię Clark. Materiał Zimmera jest wyraźnie podzielony na muzykę powiązaną z planetą Krypton (na której odbywa się prolog filmu) i z Ziemią. Muzyce nie można odmówić wewnętrznej spójności, mimo to podział jest wyraźny, bo oddany we wszystkich możliwych muzycznych aspektach – aranżacji, melodyce i harmonii. Krypton zaznaczony jest poprzez ambient i wyraźnie mollową harmonię. Do stworzenia tego ambientu kompozytorowi posłużyła zarówno elektronika, jak i, zapewne, tak wychwalany przez niego zespół gitar. Solowa gitara rozpoczyna zresztą album – krótki tajemniczy motyw z Look to the Stars. Melodia narasta w kierunku późniejszego tematu, o którym powiem w dalszej części recenzji. Już tutaj kompozytor zasiewa ziarno tego, co później stanie się podstawą całej idei narracyjnej do Człowiek ze stali. Późniejsze ostinato zapowiada muzykę akcji. Pomysł, by odróżnić Krypton od Ziemi, oprócz dość oczywistego rozdzielenia miejsca akcji filmu odgrywa także dużą rolę w pomyśle Zimmera na całą ścieżkę. Kompozytor, jak wspomniałem, wiąże z planetą, z której pochodzi Kal-El ambient i dość specyficzną harmonię. Powoli z tego wszystkiego klaruje się temat dla pozaziemskiej tożsamości głównego bohatera. Twórca muzyki do Gladiatora bardzo ostrożnie wyprowadza melodię z całej atmosferycznej otoczki. Prowadzi to jednak do jednej z chyba największych kopii w jego karierze – Krypton’s Last (utwór który z początku miał być na orkiestrę, potem pod wpływem rozmów z Ann Marie Calhoun został rozpisany na delikatną elektronikę i solowe skrzypce, w tym przypadku pożyczonego jej Stradivariusa) bowiem bezpośrednio przepisuje Science and Religion z Aniołów i demonów i, niestety, semantycznie nie da się tego wyjaśnić. Z Kryptonem, co wydaje się oczywiste, wiąże się także czteronutowy motyw dla Jor-Ela, kosmicznego ojca bohatera. Motyw ten, który potem przewija się przez wszystkie powiązane z nim momenty (także kiedy jesteśmy na Ziemi), swą najbardziej heroiczną aranżację otrzymuje w Launch, co jest oczywiście związane z wydarzeniami na ekranie i walką z czarnym charakterem filmu. Najpiękniejszym utworem kryptońskim jest cudowne Goodbye, My Son, gdzie prosta i bardzo delikatna kołysanka śpiewana przez Hildę Örvarsdottir, siostrę Atliego Örvarssona, który pracował nad aranżacjami na tej ścieżce, powoli rozwija się w elegijną aranżację tematu Kal-Ela.


Utwór, w którym tworzy się temat dla Clarka Kenta, ziemskiej tożsamości Supermana, to Sent Here for a Reason. Prosta melodia wygrywana na pianinie (nie fortepianie, Zimmer mówił, że właśnie zależało mu na pianinie, zapewne z powodu tego, że ten instrument jest bardzo popularny w domach, dzięki temu mógł odwołać się do wszelkich skojarzeń z życiem rodzinnym, które nie pozostaje przecież bez wpływu na Clarka) powoli się rozwija, ostatecznej wersji doczeka się w This Is Clark Kent. Motyw ten jednak staje się także podstawą tematu Supermana, który ewoluuje w kilku momentach. Pod tym względem trzeba powiedzieć, że w kwestii rozwoju materiału tematycznego idea Zimmera bije na głowę całą trylogię Batmanów. Zimmer rozszerza swój temat dla Supermana w trzech miejscach, ale by to dostrzec, trzeba także zauważyć, że motyw Kryptonu i początek tematu Clarka to ta sama melodia, tylko że w przypadku planety jest ona w skali mollowej, a w przypadku Kenta – durowej. Pomysłu kompozytora nie da się omówić bez głębszej analizy pierwszego lotu (Flight na albumie). W odróżnieniu od filmu z 1978 roku, gdzie ukształtowany przez wizję ojca w Fortecy Samotności Superman po prostu z niej wylatuje, w wersji Snydera pierwszy lot wiąże się z dwoma podejściami – pierwszy zakończył się fiaskiem. W tym momencie Zimmer intonuje nieudaną (wychodzącą z motywu Kryptonu), bo niedokończoną aranżację tematu Supermana. Kent spada na ziemię, zbiera się w sobie i, co pod względem psychologicznym i fabularnym jest bardzo ważne, startuje. Tutaj kompozytor intonuje, najpierw powoli, potem w wersji w pełni triumfalnej, temat Kal-Ela. Dlaczego? Bo wtedy młody Kryptończyk akceptuje swoje obce pochodzenie i dostrzega, że jego moce pochodzą właśnie z tej planety. Akceptacja samego siebie jest najważniejszym punktem rozwoju psychologicznego głównego bohatera. W tym momencie czuje, że wie, co potrafi, wie, co z tym zrobić. Czego jeszcze nie wie, to że zostanie postawiony przed bardzo trudnym wyborem. Pełna wersja tematu Supermana, co w tym kontekście jest zrozumiałe, pojawia się dopiero na końcu filmu, łącznie z napisami. W tym przypadku, dużo bardziej niż w trylogii Nolana, bohater faktycznie zasłużył na pełny temat, który odkrywa pełne karty dopiero wtedy, gdy emocjonalna podróż bohatera dobiega końca Z Ziemią powiązany jest także motyw dla Lois Lane, ostinato na fortepian, które niestety nie brzmi dobrze w kontekście filmowym, ponieważ na myśl przywodzi raczej pracę analityka CIA niż zaskoczoną Ziemiankę, która chce wrócić na swą planetę.


W tym momencie udało nam się już wyróżnić i częściowo zanalizować dwie brzmieniowe podstawy całej ścieżki, a także kilka przewijających się tematów. Do tego należy dodać jeszcze jedną melodię, ponieważ komplikuje ona obraz całej ścieżki. O ile pomysł, by filmowego Supermana reprezentować poprzez oddzielne melodie i brzmienia dla dwóch aspektów jego tożsamości – ziemskiej i kosmicznej – jest świetne, jak już wspomniałem – wręcz najlepsze od dłuższego czasu i bije na głowę poprzedni pomysł, jakim było budowanie tożsamości bohatera w Nolanowskich filmach o Batmanie, o tyle melodia, którą omówić przyszło teraz, niestety rozbija całą tę koncepcję od środka. By nie zdradzić zbyt wielu elementów filmowych, czarny charakter Człowieka ze stali, kryptoński generał Zod nie jest typową komiksową konstrukcją postaci przerysowanej. Jest personą złożoną i w zasadzie można go w pewnym sensie zrozumieć (przynajmniej dopóki nie chce swojego celu zrealizować kosztem całej populacji naszej planety). Hans Zimmer zawsze celował w bardzo dobrych tematach dla czarnych charakterów, często te melodie (Tajna broń, Hannibal, Gladiator, także Twierdza i oba Mroczne rycerze) były lepsze od tych przeznaczonych dla głównych bohaterów. Karmazynowy przypływ pokazuje, że kompozytor jest w stanie napisać dla takiej postaci temat niejednoznaczny, wręcz podkreślający jego pozytywne cechy, nawet w jego brutalnych aranżacjach. W zachodnich recenzjach muzyki filmowej często pojawia się słowo generic, które oznacza bolesną typowość, wręcz odbębnienie całej ścieżki. Temat dla Zoda jest niestety właśnie generic. Dlaczego, jak wspomniałem chwilę wyżej, rozbija to konstrukcję ścieżki od środka? Grana przez Michaela Shannona postać jest ściśle powiązana z całym problemem, który stawia film – problemem tożsamości Supermana. Zimmer niestety nie poczynił nawet najprostszej rzeczy, jaką byłoby brzmieniowe powiązanie tematu czarnego charakteru z Kryptonem. W sytuacji, w której Snyder i Goyer skonstruowali fabułę filmu i Zoda, tak jak skonstruowali, taki temat, będący wręcz prawie odpowiednikiem krytykowanego za swą prostotę motywu Nero z pierwszego Star Treka Michaela Giacchino, jest wręcz bolesny. Jego konstrukcja jest także dość podobna do tego, co amerykański kompozytor uczynił w drugiej części filmu, czyli powolny motyw na instrumenty dęte blaszane kontrastowany jest ze smyczkowym ostinatem. Niestety, temat ten jest po prostu słaby i zmarnowanie potencjału Zoda jest jeszcze bardziej widoczne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co napisałem – Zimmer rozsadził swą bardzo dobrą koncepcję (i poza tym, trzeba powiedzieć, prowadzoną konsekwentnie) od środka. Tym trudniej wybaczyć takie przeoczenie.

Wcześniej w recenzji koncentrowałem się na emocjach i na strukturalnej koncepcji całej ścieżki. W tej chwili przyszedł czas, by zająć się tym, co tygrysy lubią najbardziej, a przynajmniej powinny, czyli muzyką akcji. Ta niestety nie należy do najlepszych w karierze Hansa Zimmera. Pomińmy już przywiązanie Niemca do ostinat, bo na nich obecnie opiera się większość muzyki akcji, nawet w przypadku tak klasycznie (jeśli chodzi przynajmniej o historię gatunku) ukształtowanego kompozytora jak Michael Giacchino, którego motyw Harrisona przywołałem już w kontekście błędów związanych z muzyczną ilustracją Generała Zoda. Kilkanaście perkusji, które zaangażował do nagrań Zimmer nie do końca spełnia swoje zadanie, ponieważ niestety, grają dokładnie to samo. Można było wziąć jednego solistę i dać odpowiedni pogłos, co by dało ten sam efekt, a wyszłoby taniej (i np. zamiast tego zaangażować żywy chór, a nie sample; chór w tej ścieżce bowiem był niestety samplowany). Oczywiście, niektóre z rytmów (Terraforming, If You Love These People czy, by wyjść poza muzykę akcji – Flight i What Are You Going to Do When You Are Not Saving the World) są świetne, a jedyny utwór, który w pełni wykorzystuje potencjał zespołu to zawarte na drugiej płycie rozszerzonego wydania This Is Madness. Oparcie akcji na ostinatach, tak typowych dla Niemca, jest już po prostu nużące i można się było spodziewać, że kompozytor nałoży na to przeciągłe partie na waltornie i puzony (czemu nie trąbki?). Najlepsze na płycie i w samym filmie są wspomniane już Terraforming i If You Love These People oparte na niezależnym od wizualnego aspektu filmu rozwijaniu motywów. Drugi utwór to tak oczekiwany przez wielu powrót do niezobowiązującej, choć i emocjonującej muzyki akcji, przypominającej to, co najlepsze z takich ścieżek jak Tajna broń. Niestety, do tego wszystkiego Zimmer zdążył nas już przyzwyczaić i pod tym względem nie wnosi nic nowego. Być może już pisanie takiej ”epickiej” i heroicznej muzyki akcji zaczęło go nużyć, ale to by chyba była nadmierna psychologizacja. Na pewno brzmi to trochę, jakby mu się przypomniało, że jednak w filmie dzieje się dużo zniszczenia (które jest przedmiotem wielkiej kontrowersji, do tego stopnia, że niektórzy krytycy doszli do wniosku, że Snyder nawiązuje w sposób wręcz niemoralny do ataków z 11 września) i musiał coś tam napisać. Irytuje także pewna metoda, która jest wprost banalna – im głośniejsze są efekty dźwiękowe, tym bardziej kompozytor podbija głośność muzyki. Nie tego oczekiwaliśmy i znając inteligencję kompozytora, stać go na wiele więcej.


Niniejszą recenzję oparłem w dużej mierze na pierwszej płycie wydania Deluxe. Co można powiedzieć o utworach zawartej na drugiej? Przede wszystkim długa, prawie półgodzinna (a, jak się okazuje, Zimmer wyciął z niej siedem minut) suita jest może ciekawa, ale gdzieś po dziesięciu minutach zaczyna nużyć. Z dodatkowych utworów w filmie występują tylko Are You Listening, Clark? i You Led Us Here, reszta to zapewne poszczególne wczesne suity. Godne uwagi jest rozwijające temat Clarka w sposób rodem z Szybkiego jak błyskawica i Earth. Arcade to muzyka akcji powiązana z Zodem, zawierająca ostrą elektronikę, która przypomina efekt dźwiękowy machiny, która pojawia się na końcu filmu. Czy jest to zamierzone czy nie – nie wiem, ale podczas seansu, zastanawiałem się, aż do końca całej sekwencji, czy to muzyka czy dźwięki otoczenia. O wyłącznie perkusyjnym (rytm wzięty z Terraforming i mocno przypominający jeden z tematów z Twierdzy) This Is Madness! wspominałem już wcześniej.

Na koniec należy zadać kilka pytań. Czy Człowiek ze stali wytrzymałby porównanie z Supermanem Johna Williamsa? Oczywiście, że nie, choć na szczęście w zachodnich (wyjątkowo zgodnych i krytycznych!) recenzjach odcięcie się od dziedzictwa legendarnego filmu Donnera chwalono. To są zupełnie inne obrazy i ścieżki. Sam kompozytor wie, że takie porównanie wypadłoby dla niego blado. Czy Człowiek ze stali mógłby mieć lepszą muzykę? Owszem, mógłby. Przy całej dobrej koncepcji jest to, delikatnie mówiąc, muzyka daleka od ideału i należy o tym pamiętać. Możemy mówić o rozczarowaniu. Czy lepszą muzykę do tego filmu mógł skomponować Hans Zimmer? Odpowiedź jest twierdząca. Niemcowi jest oczywiście bardzo daleko do technicznych możliwości takich twórców jak John Williams, James Horner, Michael Giacchino czy, z popularnych dziś, Brian Tyler. Ale technika nie była nigdy tym, na podstawie czego ocenialiśmy jego twórczość. Znamy (on sam zresztą też) jego ograniczenia w kwestii wykształcenia muzycznego, itd. Sama koncepcja ścieżki, wychodząca bezpośrednio z rozumienia przez niego filmu, jest bardzo dobra, póki nie pojawia się generał Zod. Przyznam, że nie jestem w stanie do końca zrozumieć, dlaczego Zimmer tak uprościł muzycznie tę postać. Gdyby wspiął się na wyżyny swoich możliwości, może nie aż tak wysoko, jak Cienka czerwona linia, ale przynajmniej na wysokość realizacji Łez słońca czy Ostatniego samuraja, mógł z tego wyjść naprawdę bardzo dobry score. Na koniec ostatnie pytanie – czy muzyka do Człowieka ze stali mogła być gorsza? I tu odpowiedź także jest twierdząca. Sam Zimmer ma na swoim koncie takie ścieżki jak Rybki z ferajny, Zabaweczki, Madagascar (z którego, przyznam, słyszałem tylko pierwszy soundtrack i zniechęcił mnie do sequeli), czy, by poszukać przykładów bliżej, Sherlock Holmes 2 i Piraci 4. Snyder zawsze mógł też zatrudnić Tylera Batesa, którego udane ilustracje w przypadku blockbusterów to przeważnie kopie dokonań innych. Na korzyść kompozytora przemawia ilość (naliczyłem siedem) motywów i tematów, bardzo dobra (choć wewnętrznie zrujnowana) koncepcja na ścieżkę oraz fakt, że ten najbardziej prosty (dla niektórych banalny) materiał to, przynajmniej dla mnie, pod względem emocjonalnym najbardziej przekonujący twór Niemca od kilku ładnych lat. Człowiek ze stali, zarówno film (choć to oczywiście Zimmera nie tłumaczy, żeby było jasne), jak i muzyka, to projekt tak frustrujący, dlatego że miał naprawdę świetny potencjał, który został jednak zmarnowany. Zarówno przez Zacka Snydera, jak i Hansa Zimmera.




Inne recenzje z serii:

  • Batman v Superman: Dawn of Justice
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze