Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Legend of Zorro (Legenda Zorro)

(2005)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Na sequel Maski Zorro czekaliśmy aż 7 lat. Tamten film był staroświecką i świetnie zagraną przygodową opowieścią o nowym Zorro (Antonio Banderas), w drugiej części zaś nacisk położono na coś innego. Don Alejandro de la Vega wziął ślub z córką nieżyjącego już Don Diego (choć ponoć były pomysły, by Anthony Hopkins wrócił do drugiej części), Eleną (Catherine Zeta-Jones). Mają małego synka Joaquina. Ostatnią akcją Zorro miała być obrona referendum stanowego (czy Kalifornia ma się przyłączyć do USA czy nie), niestety nie jest tak łatwo i po kłótni Elena odchodzi od męża. Rok później zaniedbany Alejandro dostaje pozew rozwodowy. Niestety, problem polega na tym, że pojawiło się nowe zagrożenie dla Kalifornii i Zorro musi wrócić…

Do realizacji filmu wróciła stara ekipa. Reżyserował znowu Martin Campbell, główne role ponownie zagrali Antonio Banderas i Catherine Zeta-Jones. Wrócił też kompozytor Maski, James Horner, który rzadko tworzy muzykę do sequeli. Nie przywiązujący zwykle dużo uwagi do oryginalności twórca postanowił oprzeć się na dotychczasowej, i jakże efektywnej przecież, stylistyce, zwiększając jednak przy tym intensywność muzyki i jej poziom techniczny. Jak to wpływa na odbiór całości?

Co ciekawe, płyta zaczyna się dokładnie tak samo jak Maska Zorro, po pierwszej minucie jednak przechodzi w nowy materiał. Od razu widać, że warsztatowo jest jeszcze lepiej niż w poprzedniczce (a tam technika stała na jak najwyższym poziomie). Partytura zyskuje też na wewnętrznej spójności.

W zwiększaniu intensywności kompozytor skorzystał z technik, których użył we wcześniejszej ilustracji do thrillera Flightplan. Mamy więc rytmiczne shakuhachi, a w Joaquin’s Capture and Zorro’s Rescue nawet perkusję. O ile jednak tamta partytura jest niestety nudnawa, tutaj wpływa to bardzo dobrze na ogólną słuchalność (zwiększa ciężar i intensywność emocjonalną). W utworach takich jak The Cortez Ranch wypada to bardzo skutecznie (zwłaszcza w połączeniu z klasyczną hornerowską metodą budowania dramatyzmu, nota bene bardzo rzadką wykorzystywaną w pierwszej części).

Tematyka pozostaje w dużej mierze ta sama. Tym razem jednak Horner częściej korzysta z tematu flamenco (w oryginale znanemu głównie z The Plaza of Execution i The Ride), rzadziej przy tym korzystając z tematu Zorro. Temat miłosny także pozostaje w użyciu, przy czym niestety aranżacja z This Is Who I Am wypada w filmie fatalnie (pełnoorkiestrowe wykonanie tematu przy zbliżeniu na Catherine Zeta-Jones).

Wrócił jeden z podstawowych elementów, za który osobiście cenię tak wysoko Maskę. Twórca podszedł do projektu z wielkim entuzjazmem. Takie utwory jak Stolen Votes czy Classroom Justice są po prostu jedną wielką pełnoorkiestrową zabawą. Coś, czego nie słyszeliśmy od oryginału. O ile dotychczasowe prace (przynajmniej od 2001 roku) wydawały się wymęczone, pozbawione inspiracji, to w Legendzie Zorro wszystkie tryby zaskoczyły jak należy. Tak jakby to był film, na który Horner czekał od dłuższego czasu. Spójrzmy zresztą na jego dobór projektów. Maska Zorro była ostatnim tak staroświeckim filmem w karierze tego twórcy, a jak mi się wydaje, dzisiaj James Horner mógłby być czołowym kompozytorem kina przygody, gdyby tylko wrócił zapał i kreatywność (które były udziałem pierwszej części filmu).

O ile Maska Zorro była pracą kreatywną, gorzej z kreatywnością w Legendzie. Nie ma tu niczego nowego, kompozytor porusza się po znanym sobie terytorium, nie tylko nie wyznaczając nowych ścieżek, ale także niestety odkurzając stare. Jedyny nowy temat słychać w A Proposal with Pearls. Jest on całkiem ładny, ale to za mało. Prawda, że zastosowana konwencja jest bardzo efektywna, szkoda jednak, że twórca tak bardzo jej zawierzył. Skopiowanie Clear and Present Danger w Joaquin’s Capture and Zorro’s Rescue i częściowo w A Dinner of Pigeon/Setting the Explosives jest już przesadą. Cała siła twórcza poszła chyba w zaawansowanie techniczne kompozycji, które jest godne podziwu. Świetną zabawą są takie utwory jak Classroom Justice czy Jailbreak/Reunited, chociaż tam występuje powtórka jednego z ładniejszych tematów pierwszej części – The Confession. Warto zwrócić uwagę też na dużo rzadsze niż w poprzedniczce użycie czteronutowego motywu zagrożenia.

Partytura nie jest niestety pozbawiona stricte ilustracyjnych fragmentów, chociaż poza filmem wypada generalnie trochę lepiej od oryginału. Jednym z przykładów takiej muzyki jest druga połowa A Dinner of Pigeon/Setting the Explosives. Jak na ostatnie prace Jamesa Hornera, w Legendzie Zorro, tych fragmentów jest jednak wyjątkowo mało.

Najlepszym utworem na płycie jest The Train. Osobiście sądzę, że należy on do czołówki utworów akcji Jamesa Hornera. Świetne użycie tematów, zabawa orkiestracją i doskonałe wykonanie gwarantują wysoką jakość. Całość została napisana w zawrotnym tempie, przy świetnym użyciu perkusji (zarówno hiszpańskiej, jak i tradycyjnego dla kompozytora werbla). Niestety i tutaj twórca nie popisał się oryginalnością i tym razem w dwóch ostatnich minutach utworu skopiował Johna Williamsa, co źle nie wpływa na odbiór utworu, ale wskazać na to niestety trzeba.

Tym razem płyta nie kończy się piosenką. My Family Is My Life (jeden z tekstów Alejandro z filmu) pochodzi z napisów koncowych i jest wcale niezgorszą suitą tematów całej partytury. Co do samej muzyki, dawno nie słyszałem u Jamesa Hornera tak dobrego materiału. Już samo The Train czyni Legendę Zorro wartą zdobycia. Mam jednak mały problem z ostateczną oceną. Przyznam się szczerze, że przez osobisty sentyment do pierwszej ścieżki nieco zawyżyłem jej ocenę na płycie. Muzyka do drugiej części jest pod tym względem poprawą, moim zdaniem jest to jeden z najciekawszych długich albumów (a pan Horner popełnił ich bardzo wiele) w karierze tego twórcy, stąd tak wysoka ocena, dla wielu na pewno przesadzona. Gdyby było więcej kreatywności vel oryginalności, (chociażby tyle co w Masce) i materiał wypadał w filmie korzystniej (tu wspominany już przykład fatalnego pod tym względem This Is Who I Am), mielibyśmy materiał piątkowy. Tak, niestety jest troszkę gorzej. Czyżby powrót spisanego na straty kompozytora?

Najnowsze recenzje

Komentarze