Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bernard Herrmann

Journey to the Center of The Earth (Podróż do wnętrza Ziemi)

(1959/1997)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 04-01-2016 r.

Journey to the Center of the Earth (Podróż do wnętrza ziemi) to oparty na bestsellerowej powieści Juliusza Verne’a film science-fiction z 1959 roku. Ciepło przyjęty przez widownię obraz Henry’ego Levina opowiada historię profesora Olivera Lindenbrooka, znawcy geologii, który odnajduje tajemniczy fragment skały, należący do zaginionego przed laty Arne Saknussemma. Naukowiec planuje podążyć śladami swojego poprzednika, i decyduje się wraz z trójką współtowarzyszy zejść w głębiny ziemi, gdzie czekać ma na niego niezwykłe odkrycie. To właśnie soundtrack z tej produkcji będzie przedmiotem niniejszej recenzji.

Skomponował go będący ówcześnie w szczytowym okresie swojej kariery Bernard Herrmann. Jego kandydaturę zaproponował sam Alfred Newman, muzyczny dyrektor wytwórni 20th Century-Fox Studios, która wyprodukowała film Levina (skądinąd, to właśnie od jego słynnej fanfary rozpoczyna się opisywany tutaj krążek). Herrmann, głównie kojarzony jako bliski współpracownik Alfreda Hitchckocka, nie pierwszy i nie ostatni raz wziął pod swoje skrzydła kino przygodowe. Tym razem jednak musiał zmierzyć się z dziełem samego „ojca literatury science-fiction”. Jak zatem wypadł?

Generalnie rzecz ujmując, score Herrmanna jest bardzo ilustracyjny. Wydaje się, że główną ideą przeświecającą Amerykaninowi było budowanie odpowiedniego klimatu, aniżeli komponowanie długich, wpadających w ucho motywów. Tym samym Podróż do wnętrza ziemi jawi się jako score trudny w ocenie. Z jednej strony, w aspektach technicznych prezentuje się nienagannie, a w filmie oddziałowuje solidnie, lecz z drugiej strony jest relatywnie ciężki w odsłuchu i na dłuższą metę dość męczący. Sama konstrukcja płyty nie napawa optymizmem – ponad godzina materiału to o jakieś dwa razy za dużo.

Herrmann postawił przede wszystkim oddać atmosferę panującą w nieprzebadanych czeluściach zielonej planety. W tym celu sięga głównie po sekcję dętą blaszaną oraz drewnianą. Instrumenty grają w bardzo niskich rejestrach, dzięki czemu muzyka Amerykanina brzmi dość ponuro, chłodno i tajemniczo, tym samym dobrze dopasowując się w charakter ilustrowanych scen. Niestety odbija się to na wrażeniach słuchowych, które osłabia także ubogość warstwy tematycznej. Motywem przewodnim możemy w zasadzie uznać sugestywną, ale jednocześnie skrajnie prościutką, złożoną z zaledwie dwóch nut melodię, która przewija się w wielu kawałkach. Warto zauważyć, że niemal identyczny temacik Herrmann wykorzysta potem w ścieżce dźwiękowej z horroru A jednak żyje.

Zarówno patrząc przez pryzmat filmowego oddziaływania, jak i samego soundtracka,znajdziemy tutaj tylko jeden fragment, poza muzyką z napisów początkowych, który faktycznie zapada w pamięć. Jest to świetna ilustracja sceny, w której główni bohaterowie odnajdują wejście do tytułowego wnętrza Ziemi (na płycie jest to druga część utworu Mountain Top / Sunrise / Rope / Torch / March). Przy okazji dowiadujemy się, skąd inspirację czerpał Danny Elfman pisząc swój kultowy, złożony z pięciu nut temat Batmana. Choć jestem zazwyczaj ostrożny w tego typu oskarżeniach, to uważam, że w tym przypadku możemy nawet mówić o plagiacie. Powoli narastająca, mroczna melodia, prowadząca do wybuchu orkiestry, została niemal zaczerpnięta, oczywiście z pewnymi kosmetycznymi zmianami, z rzeczonej kompozycji. Zresztą Danny Elfman wielokrotnie podkreślał swoją fascynację twórczością Herrmanna.

Chociaż muzyka Amerykanina w sporej mierze sprowadza się do spełniania czysto funkcjonalnej, nie wychylającej się poza schematy ilustracyjne roli, to jednak, jak zawsze, Herrmann pokusił się o nieoczywiste orkiestracje. Do najciekawszych tego rodzaju zabiegów należy wykorzystanie w niektórych kompozycjach specyficznego kwintetu, złożonego z czterech organów rockowych i jednych organów kościelnych. Wypada też zwrócić uwagę na sięgnięcie po serpent, starodawny, rzadko już używany instrument dęty o bardzo niskiej skali. Jego unikalne brzmienie, przypominające połączenie tuby z kontrafagotem, kompozytor stosuje do ilustrowania poczynań wielkiego kameleona z finału filmu. Serpent, którego dźwięk David Raksin – laureat Oscara za muzykę z filmu Laura – określił „parsknięciem osła z problemami psychicznymi”, Herrmann zastosował kilka lat wcześniej w filmie White Witch Doctor. Tak na marginesie, możemy go usłyszeć także w partyturze Jerry’ego Goldsmitha z Obcego.

Ciekawym aspektem pracy Herrmanna jest posługiwanie się sekcją smyczkową. Całkowicie rezygnuje z jej „usług” podczas okraszania scen dziejących się w głębinach Ziemi. Natomiast gdy akcja przenosi się na powierzchnię, do szkockiego Edynburga, niejednokrotnie będziemy mieli okazję usłyszeć ten ansambl. Owe smyczki znajdziemy na płycie np. w utworze The Faithful Heart / My Love Is Like A Red, Red Rose, który zawiera w sobie jedną z trzech piosenek napisanych przez Jamesa Van Heusena i Sammy Cahn (tylko jedna z ich ostała się w ostatecznej wersji filmu). Pierwszy z tych twórców jest także autorem wesolutkiej kompozycji March, które podobnie, jak rzeczone przed momentem songi, są zupełnie oderwane stylistycznie od partytury Herrmanna.

Pomimo kilku doprawdy intrygujących smaczków, soundtrack z Podróży do wnętrza Ziemi jawi się jako pozycja skierowana głównie do najzagorzalszych miłośników i kolekcjonerów twórczości Bernarda Herrmanna. Na pewno rzeczone niuanse przekonują nas o tym, że Amerykanin nie podszedł do filmu Levina od czysto rzemieślniczej strony, niemniej nie oszukujmy się – recenzowany krążek jest w stanie zainteresować statystycznego miłośnika filmówki tylko pojedynczymi fragmentami. A to jednak stanowczo za mało.

Inne recenzje z serii:

  • Siódma podróż Sindbada
  • Trzy światy Gulivera
  • Tajemnicza Wyspa
  • Jazon i Argonauci
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze