Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull (I.J. i królestwo kryształowej czaszki)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 26-05-2008 r.

Trudno recenzować najbardziej oczekiwany soundtrack roku, a może i ostatnich kilku lat. John Williams jest prawdopodobnie u kresu swojej kariery i tym bardziej smutnym jest fakt, że muzycznie „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki” nie zadają się dotrzymywać kroku fenomenalnym kompozycjom i soundtrackom z klasycznej trylogii filmów o brawurowym archeologu. Źródła inspiracji do napisania naprawdę pamiętliwego dzieła mógł pozbawić Williamsa po części rozczarowujący spektakl Spielberga, wypełniony idiotyzmami, slapstickowym humorem, familijną otoczką oraz wymuszonymi, komputerowymi efektami wizualnymi. Wina leży po części również w obecnym, restrykcyjnyo-eksperymentatorskim, „współczesnym” brzmieniu prac kompozytora. Trudno było się spodziewać stanowczego zaniechania stylu i porzucenia go na rzecz jaskrawych kompozycji z lat 80-ych, jednak muzyczny świat wielkiej przygody nie może być anonimowy, a taką jest część muzyki z IV części cyklu. Prawa do wydania płytowego niespodziewanie powędrowały do mało znanej wytwórni jazzowej Concord Records. Z tej racji otrzymujemy produkt: in plus – charakteryzujący się znakomitą jakością nagrania, ale też in minus – stanowczo chyba za długim czasem odsłuchu…

Oczekiwania fanów muzycznej trylogii kierowały się zapewne ku powrotowi starych tematów na czele z nieśmiertelnym marszem. Williams nie zawiódł w tym względzie, ponieważ (w odróżnieniu od takiej „Ostatniej krucjaty”) daje nam możliwość jego odsłuchiwania dość często (takowo w filmie), na czele ze standardowym, koncertowym utworem otwierającym soundtrack (choć moim zdaniem raczej zbytecznym) czy w sympatycznej, nie słyszanej dotąd aranżacji zawartej w finałowej 10-minutowej suicie, spinającej stare tematy oraz specjalnie powstałe na rzecz nowego filmu. Pojawia się również klasyczny temat Marion a nawet na chwilę sugestywny temat Arki Przymierza, które przywołują starą magię… Magię, której niestety ciężko dopatrzyć się w oryginalnym materiale Williamsa z „Królestwa”. Wszystkie trzy nowe, przewodnie tematy są bardzo porządne i przemyślane, jednak wydaje mi się, że nie potrafią udźwignąć na swoich barkach 80-minutowej kompozycji zaprezentowanej na soundtracku. Brak im jakiejś siły przebicia a także oryginalności, wszystko to już gdzieś słyszeliśmy… Temat kryształowej czaszki jest wykorzystywany w zasadzie najczęściej, dość oryginalnie przywołując pochodzenie artefaktu, klimat lat 50-ych, w których rozgrywa się akcja filmu (jak i pewne nawiązania do klasyki Golden Age’u) oraz elektroniczne brzmienia nowatorskiego instrumentu o nazwie continuum fingerboard. Kompozycja ta kreuje element tajemnicy zjawiska nadprzyrodzonego (choć nie ma charyzmy tematu Arki) i dość często przebywa na płycie obok bezpostaciowego underscore’u, będąc właściwie jedynym jego wyróżnikiem.

Nie wykorzystany zdaje się być sugestywny tematy Iriny Spalko, silnie potwierdzający swą tożsamość na początku albumu wraz z jego wersją koncertową, potem jedynie zaznaczający swą obecność w typowym dla Williamsa, lejtmotywowym charakterze i nie tak prominentnie jak temat kryształu. Podobać się mogą za to jego mocarne, niemal komicznie przejaskrawione aranżacje w dynamicznym The Jungle Chase, dodając muzyce szczypty dramatyzmu. Trzecią z głównych kompozycji jest muzyczna sygnaturka dla postaci Mutta Williamsa. Amerykański kompozytor rozpisał ją na typowe dla siebie dynamiczne i buńczuczne scherzo, a szczególnie jego ekspozycja w wersji koncertowej przypadnie do gustu fanom starych „Indian”. Znamienne dla wspominanej wersji koncertowej jest to, że Williams, podobnie jak choćby w przypadku tematu Anakina z „Mrocznego widma” (i wplecionego weń tematu Vadera), świetnie przemyca do tematu buntownika fanfary z tematu archeologa. Jest to zaiste genialnie pomyślane od strony muzyznej jak i idealnie wpasowane w fabułę filmu… Jednak i takie scherza nie raz słyszeliśmy u Williamsa (”Ostatnia krucjata”, ”Hook”, ”Za horyzontem”)…

Co robi Williams, gdy nie musi uprawiać tematycznej żonglerki? Ucieka się do swoich rozwiązań orkiestracyjnych i technicznych, które utylizuje w ostatnim okresie swojej twórczości. Dużym problemem dla potencjalnego słuchacza „Kryształowej czaszki” jest muzyczna tapeta i ponury underscore, któremu najbliżej do niedawnej, mocno krytykowanej pracy z „Wojny światów”. Przyjmując konwencję tamtego filmu nie mogło to dziwić i było wręcz zrozumiałe, jednak gdy na soundtracku do przygód najdzielniejszego awanturnika współczesnego kina znajdujemy szereg utworów, które poza techniczną sprawnością i eksperymentami formalnymi nie mają dużo więcej do pokazania, mamy chyba pewien problem, prawda? Każda z ścieżek dźwiękowych do poprzednich części (szczególnie II i III) prezentowała nam w obrębie utworów odrębne sekwencje muzyczne, w których fani muzyki filmowej mogli znaleźć gros oryginalnych pomysłów i koncepcji. Budowało to słuchalność płyt jak i autonomiczność poszczególnych fragmentów, które broniły się jako osobne muzyczne dzieła. Poza wersjami koncertowymi tematów trudno takowych szukać w części czwartej. Szczególnie druga połowa krążka obfituje w – nie bójmy się to powiedzieć – nudne i pisane na auto-pilocie utwory. Takie pozycje jak niemal 6-minutowe Oxley’s Dilemma czy Orellana’s Cradle nie powinny były się znaleźć na płycie. Williams inkorporuje do swojego underscore’u przede wszystkim rozwiązania z „Wojny światów” (elektronika, śladowy, oddalony chór) czy też etniczny instrument z „Monachium”. Z kolei muzyka akcji, której nie ma za wiele, budowana jest głównie na rytmice, nie na melodii i przypomina najbardziej dokonania Amerykanina z nowych „Gwiezdnych wojen”. Nawet to nie ustrzegło rozstrzygających scen i muzyki do niej napisanej (Secret Revealed) przed rozczarowującą muzycznie anonimowością. A przeciwnicy braku oryginalności zauważą z pewnością plagiat z wspomnianej „Wojny światów” (City of Gold)…

Do zalet kompozycji, które wyróżniałyby się swą autonomicznością, zaliczyć należy z pewnością opartą o wiolonczele (i silnie basową) muzykę akcji z The Spell of the Skull, szaleńcze A Whirl Through Academe, popisy etnicznej perkusji i fletów w Grave Robbers, zabawną imitację odgłosu bolidu Formuły 1 w Ants! , oraz imponujące, „przekrzykujące się” partie trąbek w Departure, mimo, że wydarzenia, które opisują są równie epickie co żenujące… Trudno jednak uznać to za wielkie osiągnięcie Williamsa skoro powyższe „momenty” giną w morzu 80-minutowej długości kompozycji. Na odrębną uwagę zasługuje bardzo ciekawa, choć dziwnie nie pasująca do konwencji latynoska partia mająca imitować muzykę źródłową w The Journey to Akator. Muzyki tej praktycznie w filmie nie słychać, co każe patrzeć na nią przynajmniej jako zabawny pomysł Williamsa wlania w partyturę odrobiny świeżości. Również w obrazie muzyka zastanawiająco trzyma się na uboczu. Eksperymenty formalne spełniają oczywiście swą funkcję jako tło a poza muzyką ubraną w konwencję komizmu czy lekkiej, familijnej przygody trudno się jej wybić i porwać widza. Funkcjonalność to trochę za mało jak na nazwisko Williams…

Wydany przez Concord w formie modnego ostatnio super jewel boxu album przedstawia ścieżkę dźwiękowa z typowym dla kompozytora zaburzeniem chronologii i wersjami koncertowymi. Od strony producenckiej (wydanie) i technicznej (partytura) najnowszemu dziełu Williamsa jak zawsze nie można wiele zarzucić. „Królestwo kryształowej czaszki” swe problemy zdradza gdzie indziej: na podstawowym poziomie odbioru. Muzyka ma zastanawiająco niski poziom entuzjazmu, magii, zachwytu, elementu cudowności, który zawsze towarzyszył wyprawom po mityczne artefakty. Jest czasami zbyt atmosferyczna, zachowawcza, brak jej kolorytu. Z perspektywy czasu nowy „Indiana” przegrywa pod względem atrakcyjności i oryginalności choćby z takim „Więźniem Azkabanu”, co chyba nie jest komplementem w stronę Williamsa. Innego rodzaju mankamentem jest również brak stosownych szlagierów utworowych, do których chciałoby się powracać jak najczęściej. Każda z trzech poprzednich ścieżek dźwiękowych była na tyle uniwersalna, że zachwycała tak wielbicieli kompozytora jak i przeciętnych wyznawców muzyki filmowej. Trudno dojść do podobnego wniosku w przypadku „Indiany Jones IV”, który nawet dla fanów Amerykanina może okazać się rozczarowaniem…

Najnowsze recenzje

Komentarze