Niniejsza recenzja, jak i treści, które ona opisuje, są tylko primaaprilisowym żartem, opublikowanym 1 kwietnia 2011 roku. Nie traktujcie tego zbyt serio… 😉
Panie i panowie! Oto Paul Stovinsky, powraca z kontynuacją swojego życiowego dzieła! Dzieła, które przez większość krytyków okrzyknięte zostało w zeszłym roku nadzieją dla tonącej w szlamie komercji i tandety współczesnej kinematografii. Ich Trolle, bo o nim tu mowa, dosłownie złamał serca i portfele miłośników kina objazdowego, przynosząc odpowiedzialnemu za produkcję obrazu, studiu OffTop Pictures, prawdziwe krocie! Triumfalny pochód przez polską wieś przypieczętowało sprzedawane na odpustach 20-płytowe wydanie DVD, wzbogacające to wiekopomne dzieło o wywiady z twórcami, wyizolowaną ścieżkę dźwiękową wraz z komentarzami kompozytorów, a także 2,5 godziny dodatkowego materiału filmowego, rozszerzającego dramatyczną scenę awarii lokalnego serwera Starcrafta w Gminnym Ośrodku Kultury w Dupczynie Małym. Sukces Ich Trolle postawił przed Strovinskym nie lada wyzwanie. Stworzenie dobrego sequela wiązać się miało z totalnym odejściem od pierwotnej konwencji dramatu obyczajowego na rzecz bardziej dosadnego obrazu – thrillera psychologicznego epatującego wręcz wulgaryzmem i brutalnością. Tak też uczyniono. Już na wstępie otrzymujemy bowiem odpychającą wizualizację głównego bohatera, Lukasa Koperskiego, zmagającego się ze swoimi demonami – uzależnieniem od amfetaminy, alkoholu i preparowanego ryżu. Reżyser po raz wtóry sięga po najwyższej próby zabiegi artystyczne, serwując widzom (w duchu solidarności z głównym bohaterem), istny audiowizualny kataklizm. Trzęsąca się kamera ucinająca kadry, brak ostrości i pikseloza bijąca z wyświetlanego obrazu – te i inne triki idealnie odzwierciedlają stan ostatecznego upodlenia naszego bohatera, a owemu festiwalowi pseudoamatorszczyzny idealnie wtóruje wtapiająca się w tło muzyka dwóch bardzo utalentowanych polskich kompozytorów…
Ich drogi skrzyżowały się dokładnie półtora roku temu, kiedy nie do końca zadowolony z przeintelektualizowanej twórczości Thomasa Gouski , Strovinsky, zatrudnił do pomocy nad ożywieniem muzycznego Ich Trolle gitarowego wirtuoza, Lukasa Wüdarsky’ego. To, co wyszło wtedy spod ich ręki już dziś nosi się mianem megakultu, a „wielki wezyr” wśród krytyków muzyki filmowej, Mariusz Świderski (aka Bladu) sam stwierdził: Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale Gregson Williams może im po prostu czyścić buty. Ich Trolle to bez wątpienia muzyka przełomowa. Trudno nie zgodzić się z szanownym kolegą, choć sam Gouska jest bardziej krytyczny względem siebie: Nie jestem do końca zadowolony z tej partytury. Nie odzwierciedla ona w pełni mojej wizji Ich Trolle. Strovinsky wyrzucił z filmu jeden z moich ulubionych tematów – temat tresury chomików. To istne barbarzyństwo! Konflikt o motyw (który dzięki uprzejmości Gouski możemy Wam udostępnić, Drodzy Czytelnicy) nie zepsuł jednak relacji na linii kompozytor – reżyser i summa summarum, obaj panowie, przy współpracy z Wüdarskym, zabrali się za realizowanie nowego projektu.
Właściwie wszystkie stworzone na potrzeby pierwszej części filmu tematy powędrowały do kosza. Bez wątpienia przyczyniła się do tego wspomniana wyżej drastyczna zmiana konwencji i utylitarna potrzeba dopasowania Ich Trolle: DETOX do tych nowych, mrocznych scenerii. I tak na przykład sceny samotnych nocnych spacerów głównego bohatera ulicami Sandomierza nie mniej mrożą krew w żyłach aniżeli wtórujące im ambientowe tło muzyczne, wzbogacone o sprocesowane odgłosy spuszczania wody w muszli klozetowej. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na sprawę kompleksowości w obrębie aranżacji. Gouska poczynił znaczne postępy od ostatniego filmu, co wyraźnie odnotujemy słuchając pierwszych utworów DETOXu. Nie wiadomo do końca, czy sekret owego „agresywnego” brzmienia tkwi w nowej bazie sampli Gouski (spektakularny „Djawadi Prestige Sample Pack HD PRO”, jak wyznaje twórca), czy też w nowatorskim sposobie kojarzenia ich ze sobą metodą chybił-trafił. Gdziekolwiek nie ulokowalibyśmy przyczyny tego stanu rzeczy, nie ulega wątpliwości, że mamy tu do czynienia z tworem dającym kłam powszechnym twierdzeniom, że muzyka filmowa, to wyprane z artyzmu rzemiosło.Artystycznego ducha partytury nie sposób nie zauważyć na wspaniale wydanym 22-minutowym albumie soundtrackowym, który ku uciesze miliardów fanów, za zgodą producenta, został udostępniony do darmowego pobrania właśnie na naszym portalu (link dostępu znajdziecie pod tracklistą). Jak mówi prezes Wawrzyn Screen Records, Maciej Olech: Postanowiliśmy wyjść naprzeciw wszystkim miłośnikom dobrej muzyki filmowej i sprawić im niespodziankę. Dlatego z dniem 1 kwietnia 2011 roku udostępniony zostanie dwudziestominutowy album z muzyką do Ich Trolle 2. Jest to zapowiedź oficjalnego wydania, które ukaże się na naszym rynku prawdopodobnie jesienią tego roku. Czemu? Po prostu muzyka do DETOXu okazała się tak dobrym materiałem, że grzechem byłoby nie wydać jej w najpełniejszej postaci – pięciopłytowego zestawu zawierającego całe 28 minut nagranej na potrzeby filmu muzyki.
Powróćmy jednak do recenzowanego albumu…
Bogactwo tematyczne zeń wypływające porazi nawet najwybredniejszego słuchacza. Nie tematy jednak stanowią o jakości partytury, a jej wykonanie. Choć z drugiej strony, jak tu nie zakochać się w pretensjonalnym motywie z utworu Koniec Amfy (przywołującym na myśl wspaniałe dzieła Herrmanna), czy refleksyjnym Oratorium Toruńskim na samplowany chór i gitarę elektryczną… Jak już wspomniałem wyżej, Thomas Gouska wspina się pod tym względem na swoje wyżyny. Kroku dotrzymuje mu również Lukas Wüdarsky, którego kunszt posługiwania się gitarą zawstydziłby chyba samego Santanę. Baa! Samego Briana Tylera!!! Ten drugi czynnie zresztą udzielał się podczas tworzenia DETOXu. Jeden z utworów ilustrujących epicką podróż poprzez odmęty skażonej amfetaminą wyobraźni Koperskiego remiksował nie kto inny jak właśnie pan Tyler.
Te niepozorne 22 minuty Ich Trolle 2, to prawdziwe studium tego, co w muzyce filmowej najlepsze – doskonałego wyczucia dramaturgii połączonego z kreatywnym podejściem do ilustracji i nowatorskim sposobem realizacji. Techniczna strona albumu nie pozostawia żadnych złudzeń – to dzieło na miarę XXI wieku! Ostatecznego miksu i masteringu materiału dokonano bowiem w pionierskim Poizdów Air Studio, gdzie obok całej gamy nowoczesnego sprzętu, wykorzystano między innymi klasyczne procesory dynamiki i equalizery z lat 40-tych. Dzięki temu, część słyszanych na albumie utworów nabrała bardziej anachronicznego wydźwięku, charakteryzującego się licznymi przesterami, trzaskami i przytłumionym, monofonicznym brzmieniem (w szczególności tyczy się to kawałków z solówkami Wüdarsky’ego). Prawdziwą perełką wydania jest jednak piosenka promująca film – Grassowanie u Stefana, która uprzedzając premierę filmu, zdążyła się już zakwalifikować do finału VII Ogólnopolskiego Konkursu Poezji Podwórkowej „Sromotny Wieszcz 2011”. Rokowania na nominację do Oscara w kategorii Achievement in Music Wirtten for Motion Pictures na dzień dzisiejszy też są bardzo duże. Na pewno będziemy trzymać kciuki za międzynarodowy sukces tego jakże wzruszającego dzieła w wykonaniu samego Wüdarsky’ego.
Trudno ubrać w słowa to, co kłębi się w głowie po pierwszym, drugim, dziesiątym, a nawet setnym odsłuchu albumu Ich Trolle 2: DETOX. Z pewnością jest to dzieło ze wszech miar ambitne, inteligentne i rewolucjonizujące sposób patrzenia na muzykę filmową. Na pewno nie wyczerpujące potencjału całej partytury słyszanej w filmie. Brakujące 6 minut wyraźnie odbija się na jakości albumu, przez co niestety zmuszony jestem obniżyć ocenę o całe dwie gwiazdki. Z niecierpliwością czekam zatem na zapowiedziany „complete”, a przede wszystkim na dalszą twórczość Gouski i Wüdarsky’ego – najdumniejszych przedstawicieli młodego pokolenia kompozytorów muzyki filmowej.
Inne recenzje z serii: