Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Harry Potter and the Chamber of Secrets (Harry Potter i Komnata Tajemnic)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Chłopiec, który przeżył

Po wielkim sukcesie finansowym pierwszej części Harry Pottera, nie trzeba było długo czekać na drugi z planowanych 7 epizodów przygód małego czarodzieja. W Komnacie Tajemnic trzon obsady pozostał taki sam (Daniel Radclife, Emma Watson, Ruppert Grint, a także Richard Harris, Robbie Coltrane, Alan Rickman), dołączyły też nowe gwiazdy, pośród których z pewnością największą jest mistrz hamletycznych ról Kenneth Branagh odtwórca postaci Gilderoya Lockharta – nowego nauczyciela obrony przed czarną magią.

Film podobnie jak część pierwsza bardzo wiernie trzyma się książkowego pierwowzoru, wyraźnie jednak daje się zauważyć stopniowa ewolucja w kierunku kina dorosłego, bardziej mrocznego niż cukierkowa pierwsza część.

Błędny rycerz

O skomponowanie muzyki reżyser po raz kolejny poprosił Johna Williamsa. Niestety ten był strasznie zapracowany przy kilku innych projektach (m.in. „Catch Me if You Can” i „Minority Report”, „Star Wars II” a także koncertowa praca z okazji igrzysk w Salt Lake City) i początkowo chciał odmówić. Desperacja Columbusa doprowadziła do kompromisu. Williams napisał wszystkie główne tematy (czyli ok. 30 minut nowego materiału), jednak za zgranie i aranżacje muzyki z poprzedniej części odpowiadał pomocnik. Znany miłośnikom muzyki filmowej William Ross. To właśnie twórca Tin Cupu i późniejszej Ladder 49 stał się specyficznym „Błędnym rycerzem”, który uratował skórę zapracowanemu Dumbleddorowi świata soundtracków.

Transmutacja

Co ciekawe zmiana aranżera muzyce wyszła na dobre. Owszem wszystko jest napisane w stylu Williamsa, z charakterystycznym jego pazurem, jednak podskórnie czujemy drobne różnice (inne tempa, niektóre ozdobniki). Wszystko to jednak jest jak najbardziej pozytywne. Muzyka w pewien sposób została odświeżona, jednak byłoby bujdą przypisywać całą zasługę Rossowi. To co przede wszystkim zachwyca w muzyce do drugiej części Harry Pottera to prześliczny, dopracowany w każdym szczególe temat Feniksa Fawkesa (Fawkes the Phoenix). Temat będący absolutnym majstersztykiem, genialnym muzycznym opisem magicznej natury i zdolności powstających z popiołów stworzeń. Takiego silnego utworu, który mógłby ozdobić i utrzymać w ryzach całość brakło w części pierwszej, części która przez to właśnie nie do końca przekonywała swoją czarodziejską wiarygodnością. Ale płyta z Komnaty Tajemnic to nie tylko temat Fawkesa. Mamy tutaj jeszcze kilka smaczków, choć już nie tak wysublimowanych jak wspomniany majstersztyk. Ciekawie prezentuje się lekko humorystyczny (choć niestety wtórny) motyw profesora Gilderoya Lockharta, leniwy motyw Zgredka (Dobby The House Elf), a także pełen szaleńczego splendoru fragment ilustrujący lot samochodem (The Flying Car). Szkoda tylko że nie mają one już w sobie tyle mocy co nieśmiertelny Fawkes.

Więzień Azkabanu

Niestety „wszystkie te plusy nie są w stanie przysłonić minusów” jakich niestety dużo jest na tej płycie. Wiele z wad wynika po prostu z charakterystycznej williamsowskiej filozofii tworzenia muzyki pod obraz, filozofii, której wielki kompozytor stał się więźniem. Po pierwsze znów mamy do czynienia z niezbyt wysokich lotów muzyką dramatyczną (choć uczciwe przyznaję, że jest ona w wielu miejscach ciekawsza niż ta w pierwszej części – The Spiders, Duelling the Basilisk), po drugie zaś wszystko emanuje hollywoodzką tapetą, maksymalną chęcią opisywania wszystkiego co jest na ekranie. Mam też duży żal do Williamsa i Rossa, że nie chcieli bardziej wyeksponować prześlicznego tematu Fawkesa, który tylko ledwie trzy razy pojawia się na płycie (zaś tylko w przypadku utworu nr 2 możemy go usłyszeć w pełnej krasie bez ilustracyjnych przeszkadzajek). Co gorsza fatalny montaż jaki zastosowano na płycie również nie wpływa na ekspozycje tych świetnych tematów, których tu przecież nie brak. Widząc, iż film ewidentnie grawituje ku mrocznym klimatom osoby odpowiedzialne za selekcje materiału powinny poprzeplatać utwory pełne suspensu, tak by stworzyć w miarę różnorodny materiał, materiał który nie szokowałby taką wyrwą jaka tworzy się między utworem 13 a 18 (apogeum przypada na track Cakes for Crabbe and Goyle. Ostatnią wreszcie wadą jest umieszczenie na samym końcu Harry Wondrous World, utworu znanego z pierwszej części Pottera. Proszę się nie nastawiać, że otrzymamy tutaj coś nowego. Wszystko zostało nagrane tak samo i nie różni się niemal niczym od pierwowzoru. Pytam się, po co taki zabieg? Czy nie lepiej byłoby umieścić heroiczną suitę opartą o temat Fawkesa, coś na kształt pierwszej minuty Duelling the Basilisk (oczywiście rozwiniętego i wspartego np. ciekawym chórem)? To by dopiero było coś… Niestety chyba na takie posunięcie zabrakło po prostu chęci.

Eliksir wielosokowy

Wtórność. To niestety kolejna wielka bolączka Johna Williamsa, który wciąż powtarza całe schematy muzyczne. Czas, aby recenzenci wreszcie przejrzeli na oczy i przestali mitologizować maestro, który przecież ripuje całe frazy nie mniej niż Horner. W porównaniu z twórcą Bravehearta potrafi jednak wszystko tak zawoalować i tak wpisać w prześliczne tematy do tworzenia których nie brakuje mu zupełnie pomysłów, że wielu wciąż daje się nabrać na te szalenie inteligentne sztuczki. I może w tym właśnie tkwi siła tego wielosokowego eliksiru jaki zapewne popija John zanim usiądzie do pracy.

Złoto Leprokonusów

Jak zatem podsumować partyturę do drugiej części przygód Harry Pottera? Jest tu z pewnością wiele elementów, które mogą zachwycić. Najważniejszym jest prześliczny temat Fawkesa. Pełen magii i emocji utwór, który można słuchać w nieskończoność. Niestety płyta po wnikliwym przesłuchaniu nieco traci swój blask. I choć jest tu wiele ciekawych smaczków (przede wszystkim tematycznych), to jednak wymienione powyżej wady nakazują mi wystawienie oceny takiej samej jak w wypadku części pierwszej. Chcąc być jednak uczciwym mówię otwarcie, że druga cześć w izolacji od całego kontekstu jest lepsza, jednak obiektywne podejście do partytury nie pozwala mi wychwalać płyty nie biorąc pod uwagę wszystkich czynników (takich jak choćby zależności od języka i formy poprzedniczki). Dlatego właśnie tylko 3,5. Bo choć na pierwszy „rzut ucha” muzyka błyszczy się jak złoto, to po krótkim czasie okazuje się, że jest to jedynie złoto leprokonusów.

Podobnie jak w wypadku pierwszej części także i do płyty z Komnaty Tajemnic dołączony jest drugi dysk z dodatkami zawierający tapety, zwiastuny, wygaszacie i tym podobne nic nie znaczące duperelki, którymi nie warto sobie zaprzątać głowy.

Najnowsze recenzje

Komentarze