Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alfred Newman

Greatest Story Ever Told, the (Opowieść wszechczasów)

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

The Greatest Story Ever Told… Trzeba przyznać, że reżyser i scenarzysta tego dramatu o Chrystusie wykazał się wielką skromnością w wyborze tytułu. To miało być wielkie dzieło, o czym świadczy chociażby fakt, że George Stevens nie wziął już żadnego projektu w latach 60. Zmarł po premierze swojego ostatniego filmu, The Only Game in Town w 1970. Za reżyserię wziął milion dolarów (cały budżet określa się na dwadzieścia), zaangażował wielkie gwiazdy, od Charltona Hestona (Jan Chrzciciel) po samego Duke’a (John Wayne zagrał jednolinijkową rolę centuriona przy ukrzyżowaniu z tekstem: Ten człowiek był rzeczywiście synem Boga.). Rolę Chrystusa zagrał aktor prawie w Stanach nieznany, chociaż w Europie zdążył wyrobić sobie świetną renomę jako jedna z gwiazd kina Ingmara Bergmana. Mowa tu o Maxie von Sydowie. Wysoki (ponad 180 centymetrów wzrostu) Szwed postanowił podkreślić tajemniczość i cudowność swojej postaci prostą, ale sprytną sztuczką: nigdy nie mruga. Film Stevensa kręcono przez 8 miesięcy. Reżyser osobiście nadzorował cały projekt od poszukiwania miejsc (wybrał się do Palestyny, zeby móc odwzorować tereny w Stanach, bowiem film nakręcono w Utah, Nevadzie i Arizonie, a za Jordan posłużyła rzeka Colorado) po bardzo szczegółowe storyboardy.

Muzykę do filmu skomponował legendarny kompozytor Alfred Newman, ojciec Davida i Thomasa, brat Lionela (kompozytor, znany bardziej jako dyrygent Obcego: Ósmego pasażera Nostromo i Omena Jerry’ego Goldsmitha) i Emila, wujek Randy’ego. Cały klan należy do najbardziej znanych kompozytorów w historii muzyki filmowej. Kilka lat wcześniej zrezygnował z ciepłej posadki szefa departamentu muzyki 20th Century Fox. Przez to w latach 60. komponował dużo mniej niż zwykle, co wcale nie przeszkodziło mu współpracować z takimi reżyserem jak John Ford (Człowiek, który zabił Liberty Valance’a) czy przy wielkim epickim westernie, jakim był Jak zdobywano Dziki Zachód (przejął ten projekt od Dimitriego Tiomkina). Nie była to jego pierwsza współpraca ze Stevensem. Wcześniej pracowali nad komedią przygodową Gunga Din z 1939 roku i dramatem wojennym Pamiętnik Anny Frank, który dla Newmana mógł być o tyle ważny, że, tak jak jego bohaterowie, był Żydem.

Alfred Newman należy do najważniejszych kompozytorów muzyki filmowej, który w jednym łączy najlepsze i najgorsze cechy dwóch bardzo kontrowersyjnych kompozytorów dzisiejszych czasów, jakimi są James Horner i Hans Zimmer. Skomponował muzykę do ponad 200 filmów, przy wielu innych był dyrygentem (co należało do jego zadań jako muzycznego kierownika wytwórni). Porównania do Hornera i Zimmera nie są przypadkowe. Tak jak James Horner, Alfred Newman miał tendencje do częstego (nagimnnego wręcz) powielania się i tak jak kontrowersyjny Niemiec, często nie pisał swoich prac sam, co jest zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę ilość projektów, do których go zaangażowano. Ówczesna polityka wytwórni nie pozwalała podpisywać dodatkowych kompozytorów jako additional music. Wielu z ghost-writerów zrobiło potem samodzielną karierę (nie bez pomocy mającego mocną pozycję w wytwórni Newmana), tak jak chociażby Hugo Friedhofer. Był znakomitym tematykiem, o czym świadczą chociażby piękne walce z Anastazji czy główny temat z recenzowanej tu The Greatest Story Ever Told. Świetnie też orkiestrował i dyrygował. 5 lat po premierze Opowieści wszechczasów Alfred Newman zmarł. Pośmiertnie został nominowany do Oscara za ilustrację do filmu Port lotniczy.

Jak pisze Jerry McCulley w zawartej w opakowaniu książeczce, wiele utworów Newman nagrał jeszcze przed rozpoczęciem produkcji, tak, żeby zainspirować aktorów podczas zdjęć (podobne zadanie miał przy Cienkiej czerwonej linii Hans Zimmer). Współpraca ze Stevensem nie była łatwa z jednego powodu. Otóż zażądał on zastosowania w scenie Zmartwychwstania (a także wskrzeszenia Łazarza) słynnego Alleluja z oratorium Mesjasz Georga Friedricha Haendla. Podobno walczył o skompononowane wcześniej utwory własne, ale w końću zrezygnował i się poddał, co spotkało się z dużą krytyką jednego z najwybitniejszych kompozytorów w historii gatunku, Miklosa Rózsy.

Wydania albumowe też mają ciekawą historię. W 1965 United Artists wydało płytę z muzyką Newmana i Alleluja Haendla. Płyta trwała niecałe 40 minut. 9 lat ten sam materiał już w stereo wznowiła ta sama wytwórnia. Na pełne wydanie ścieżki Newmana trzeba było czekać 24 lata, kiedy to Rykodisc wydało trzypłytowy album z tą partyturą, tak, że pierwszą płytę zajął oryginalny album, na drugim i trzecim zaś niewydana reszta partytury. To wydanie zawiera oryginalny materiał, jaki kompozytor skomponował pod scenę Zmartwychwstania (Resurrection and Ascension), który został zachowany najprawdopodobniej przez współpracującego od dawna z Newmanem kierownika chóru Kena Darby’ego. Trzecia płyta zawierała także oryginalny zwiastun filmu. Materiał ten kilka lat później przejęło Varese Sarabande Roberta Townsona. Wydało dokładnie ten sam materiał w 2004 roku, tym razem bez zwiastunu. Właśnie wydanie Varese jest przedmiotem niniejszej recenzji.

Oryginalne wydanie z 1965 roku

Jak już wspomniałem, pierwsza płyta wydania Varese Sarabande zawiera materiał z oryginalnego, pochodzącego z 1965 roku wydania United Artists, z czego samej muzyki Alfreda Newmana mamy tam dokładnie 36 minut. Ostatni utwór, pod patetycznym tytulem The Triumph of the Spirit (Triumf ducha) pochodzi z Mesjasza Haendla. Jerry McCulley słusznie wskazuje, że wzorem dla głównego (słyszanego w Jesus of Nazareth) tematu jest raczej Samuel Barber i jego słynne Adagio for Strings niż XIX-wieczni romantycy. Melodia ta jest przepiękna i bardzo emocjonalna, jednak raczej instrospektywna. Dzięki temu temat Chrystusa wcale nie jest nadęty. Warto wskazać na to, że może być częściowo oparty na skali kościelnej. Nie można mu odmówić romantyzmu. Z pewną dozą nostalgii można powiedzieć, że tak pięknych i wypracowanych melodii już się dzisiaj nie tworzy. A szkoda.

Wbrew zapewne obiegowym opiniom o okresie Złotej Ery, której Alfred Newman jest jednym z wybitniejszych reprezentantów, muzyka ta nie jest bombastyczna, mimo że czasem (jak np. w A Voice in the WIlderness czy, z drugiej płyty, Lazarus, Come Forth) popada w patos. Newman stawia raczej na introspekcję, dąży do każdego emocjonalnego uderzenia. Takie psychologiczne podejście się chwali. Odsłuchanie wymaga może więcej wysiłku (chociaż akurat ta partytura jest przystępna z powodu znakomitej melodyki). Jednym z przykładów takich mistycznych utworów przechodzących w bardziej otwartą, intensywniejszą emocjonalność jest A Voice in the Wilderness, ze świetnymi partiami chóralnymi najpewniej zaaranżowanymi przez stałego współpracownika twórcy, Kena Darby’ego.

Orkiestracje są bardzo dobre, przede wszystkim warto zwrócić uwagę na partie smyczkowe i dętych drewnianych, które brzmią dużo bardziej klasycznie niż w dzisiejszej muzyce filmowej (Newman stawia bardziej na dęte drewniane niż blaszane), chociaż tych drugich oczywiście nie brakuje (świetne, wprowadzające nowy marszowy temat The Great Journey). Oparcie większości partytury na smyczkach nadaje muzyce to, na co już wskazałem wcześniej, pewnego rodzaju introspekcję, zwłaszcza że wykonywane są z dość dużym wibrowaniem (dzięki czemu intensywność emocjonalna jest dość wysoka, mimo, że z reguły nie posuwa się do taniego patosu, raczej chodzi o nastrój religijności). Godny polecenia jest wykorzystujący główny temat w bardzo kameralnej aranżacji (solowe skrzypce i wiolonczela, na tle smyczków i dętych drewnianych) The Hour Has Come

Z partii chóralnych warto zwrócić uwagę na There Shall Come a Time to Enter, z tekstem opartym na Psalmie 118 (Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo Jego łaska trwa na wieki – za Biblią Tysiąclecia), po krótkim fragmencie na chór męski przechodzi w znakomity temat Hosanna, jeden z najlepszych na płycie. Aranżacja i wykonanie są znakomite. Brawa zarówno dla Darby’ego jak i dla Newmana. W ogóle aranżacje chóralne są bardzo dobre i nie można nic zarzucić ich zgraniu z orkiestrą, jak chociażby nieco klasyczne w brzmieniu (może nawet trochę Mozartowskie) Into Thy Hands wykorzystujące jako tekst rozpoczynające mszę żałobną Requiem aeternam (Wieczny odpoczynek), scena najprawdopodobniej opisuje scenę Ostatniej Wieczerzy, tekst z mszy żałobnej jest więc jak najbardziej na miejscu. Emocje w tym ponad 7-minutowym utworze narastają aż do wielkiej triumfalnej fanfary pod koniec utworu. Znakomita rzecz.

Pierwszą płytę kończy słynna Alleluja Haendla. Utwór ten jest genialny, to przecież jeden z największych „hitów” muzyki poważnej. Niestety, do partytury Newmana pasuje jak pięść do nosa, nie dziwię się czemu kompozytor próbował walczyć o zachowanie własnej wizji. Niestety przegrał i Stevens utrzymał swoją. Wielka szkoda, bowiem na wydaniu Varese uświadczymy oryginalny materiał i jest naprawdę znakomity, ale o tym później. Wydaniu United Artists nie można wiele zarzucić. Mamy czterdzieści minut bardzo dobrej muzyki, właściwie bez słabszych chwil, ale jak się okazuje, niestety brakuje wielu ważnych fragmentów.

Materiał niewydany

Kolejne dwie płyty zajmuje materiał niewydany na oryginalnym winylu United Artists. Zaczyna się od napisów początkowych. Overture – Main Title jest bardzo podobne do rozpoczynającego pierwszy album Jesus of Nazareth. Od tematu Jezusa zresztą zaczyna się także trzecia płyta, bo na nim oparty jest Entr’Acte. Tego tematu jednak nigdy nie za wiele, należy bowiem, moim skromnym zdaniem, do najlepszych w historii muzyki filmowej, z tym że ostrzegam, że ma moje zdanie duży wpływ mieć może duże przywiązanie do Adagio for Strings Barbera.

Dzięki materiałowi niewydanemu możemy zobaczyć jak rozwijają się niektóre pomysły. Tak więc w drugim utworze drugiej płyty możemy usłyszeć zapowiedź marszu z The Great Journey. Tutaj też pojawia się bardzo fajna fanfara na dwie trąbki, w tym jedną z tłumikiem. Po tym następuje bardzo porządny temat o trochę bliskowschodnim brzmieniu, przedstawiający Trzech Króli. Na tym temacie oparte jest też The Nativity, opisujące zapewne narodziny Chrystusa. Warto tu zwrócić uwagę na partie chóralne. Warto też zwrócić uwagę na świetną aranżację Hosanny w szóstym utworze, tym razem jest ona dużo mroczniejsza.

Cała ścieżka jest oparta właściwie na dwóch tematach, na temacie Jezusa i marszu z The Great Journey. Obie melodie są naprawdę świetne i pokazują Alfreda Newmana jako jednego z najwybitniejszych tematyków w historii muzyki filmowej. Wysokie oceny jakie mu się wystawia są jak najbardziej na miejscu, bowiem jego twórczośc wbrew pozorom tak bardzo się nie zestarzała, jak chociażby przepiękna Anastazja. Wydaje się, że można postawić muzykę tego kompozytora jako opozycję wobec takich dzisiejszych twórców jak Graeme Revell. Przy współczesnym unikaniu tematów na rzecz underscore (które dobrze potrafi stworzyć niewielu twórców, żeby powiedzieć tylko o takich jak James Newton Howard czy Hans Zimmer, chociaż obaj też są dobrymi tematykami), taka cecha jest jak najbardziej pożądana. Dzisiaj jedynym kompozytorem mającym możliwości stworzyć tak wypracowane melodie jest James Horner, które zresztą mu, jak na złość, powoli się „kończą” (jak powiedział w wywiadzie z Film Score Monthly). Z wyjątkiem paru utworów, przez cały czas mamy do czynienia bardzo melodyjnym materiałem.

Godna pochwały jest pewnego rodzaju kameralnośc ścieżki. Mówiłem już, że Newman nie stawia na łatwy patos, nie pisze muzyki w żadnym stopniu bombastycznej, próbuje raczej być wyciszonym i trochę nawet mistycznym, z wyjątkiem kilku scen, takich jak wskrzeszenie Łazarza (Lazarus, Come Forth na drugiej płycie) czy scena zmartwychwstania i Wniebowstąpienia (Resurrection and Ascension z płyty trzeciej). O ironio, właśnie te utwory Stevens w ostatecznym rozrachunku zastąpił Haendlem, co niestety rozbija spójność partytury.

Wydaje się, że na oryginalnej płycie brakuje najbardziej materiału związanego z Męką Pańską. Większość tej muzyki (bo ilustrujące najprawdopodobniej Ostatnią Wieczerzę Into Thy Hands zawarte jest na oryginalnym winylu United Artists) dostajemy na trzeciej płycie wydanej przez Varese Sarabande. Mówiąc ściślej otrzymujemy tutaj utwory ze scen zdrady Judasza (Judas and Caiaphas…), modlitwy w Ogrójcu (Garden of Gethsemane) i samej Pasji (Via Dolorosa, co po łacinie znaczy Bolesna droga). Tak jak większość partytury, Newman postawił tu na wyciszenie i kontemplację, a także subtelny tragizm. Można by się zastanawiać jak żydowskiemu kompozytorowi udało się w tak uduchowiony sposób przedstawić jedną z największych tajemnic wiary chrześcijańskiej (zrobił to wcale nie gorzej niż John Debney w Pasji i mówię to jako miłośnik partytury z filmu Gibsona).

Prawie połowę ostatniej płyty zajmują utwory ilustrujące śmierć Chrystusa i Zmartwychwstanie. Trwają razem ponad 15 minut. Zaczyna się od Via Dolorosa. Najpierw mamy wariację na temat Chrystusa, bardzo emocjonalną, ale wyciszoną, choć pełną subtelnego tragizmu. Pięknie Newman aranżuje dęte drewniane, głównie oboje. Warto też wskazać na bardzo ciekawe wykorzystanie skal bliskich kościelnym. Można zauważyć delikatne wpływy Mahlera. Wszystkie pomysły znamy z wcześniejszych utworów (jak chociażby rytm z marsza The Great Journey), trzeba tu powiedzieć, że cała partytura jest spójna, trzyma się jednolitego (przy tak długim czasie trwania całego wydania może to niestety wydać się trochę monotonne). O ile część materiału odwołuje się do tradycji dwudziestowiecznej (jak na przykład Barberowski temat główny), to Via Dolorosa brzmi dość klasycznie, choć nie bez odniesień do brzmień bliskowschodnich (odniesienia te mają tylko charakter harmoniczny i melodyczny, cała ścieżka jest zaaranżowana raczej tradycyjnie, bez instrumentów etnicznych). Resurrection and Ascension zaś jest diametralnie różne. Chór, tak jak w przypadku Lazarus, Come Forth, wyśpiewuje Alleluja, a także He is risen, czyli: Oto zmartwychwstał. Oparte to jest na temacie z The Great Journey. Kończy się triumfalnym AMEN!. Ostatnim utworem trzeciej płyty jest oparte na temacie Jezusa Exit Music, co tworzy znakomitą klamrę dla całego wydania.

Zakończenie

Trzeba przyznać, że bardzo trudno ocenić tę partyturę. Na pewno jest ona skierowana do koneserów muzyki określonej jako muzyka Złotej Ery (ang. Golden Age) lub samego Alfreda Newmana (chociaż w sumie w dużej mierze można by chyba postawić między obiema grupami znak równości). Trzypłytowe wydanie całej partytury, bardzo dobra książeczka mówiąca o kompozytorze, samym filmie jak i detalach związanych z muzyką. Bardzo ciekawym pomysłem jest umożliwenie zestawienia dwóch wersji sceny zmartwychwstania Chrystusa, Mesjasza Haendla i oryginalnego pomysłu kompozytora. Trzeba powiedzieć, że jednak zwycięża wersja skomponowana przez Newmana, chociażby dlatego, że stanowi z resztą ścieżki całość i nie burzy jej wewnętrznej spójności.

Tylko co z ludźmi nie znającymi epoki albo za nią nie przepadającymi? Moim zdaniem można The Greatest Story Ever Told polecić nawet im. Tematom urody odmówić nie można, pod względem technicznym nie można też nic zarzucić. Zawarcie oryginalnego albumu wraz z niewydanymi utworami jest pomysłem o tyle ciekawym, że można sobie samemu złożyc własną suitę. Uważam, że jest to pozycja naprawdę godna polecenia, dla koneserów wręcz obowiązkowa. Innym polecam zaznajomić się chociażby z głównym tematem, który udowadnia, że Alfred Newman był kompozytorem wybitnym, którego twórczość sprzed ponad 40 lat nie zestarzała się tak bardzo jak my, miłośnicy Gladiatora czy Królestwa Niebieskiego, byśmy chcieli.

Specjalne podziękowania dla Marka Łacha z Dyrwin’s OSTs za pomoc w faktograficznej części tekstu.

Najnowsze recenzje

Komentarze