Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
François de Roubaix

Grandes Gueules, les / Le Vieux Fusil (Twardzi ludzie / Stara strzelba)

(1965/1968/1972/1975/2003)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 28-05-2014 r.

Les Grandes Gueules (Twardzi ludzie, 1965) to kinowy debiut Enrico i De Roubaixa, nakręcony na podstawie powieści Jose Giovanniego i okraszony występem dwóch znakomitości francuskiej sceny filmowej: Lino Ventury oraz Bourvila. Akcja rozgrywa się w odludnym krajobrazie Wogezów, gdzie leży stary tartak, odziedziczony przez głównego bohatera Hectora. Obecność nieprzychylnej lokalnej konkurencji zmusza właściciela do najęcia grupy więźniów jako taniej siły roboczej. Spięcie niepokornych charakterów szybko przynosi pierwsze konflikty…

Opowieść Giovanniego przypomina western, osadzony dla odmiany w leśnych ostępach francuskiej prowincji, pełen twardzieli i szemranych typów o wątpliwym kodeksie moralnym. Miejsce akcji oraz silne, męskie charaktery stały się punktem wyjścia dla ścieżki młodego De Roubaixa. Wyśmienity, niezwykle chwytliwy temat przewodni to połączenie folklorystycznego kolorytu z iście westernowym wigorem. Gitara prowadzi energetyczną, śmiałą melodię przy rytmicznym akompaniamencie rozmaitych drewnianych perkusjonaliów – całość brzmi niczym kowbojska galopada, z tym że bez latynoskiego aromatu, galopada przefiltrowana przy pomocy francuskich regionalizmów.

Z historycznego punktu widzenia warto zwrócić uwagę, że ledwie rok wcześniej Ennio Morricone zrewolucjonizował stylistykę westernu przy okazji przełomowego Za garść dolarów. Film Enrico zdaje się w warstwie muzycznej czerpać pewne rozwiązania z kina Sergio Leone (gitarowy „dżingiel” punktujący przejścia montażowe, apatyczny perkusyjny podkład w scenach oczekiwania lub suspensu), co ugruntowuje tylko pogląd, że De Roubaix miał niebywały dryg do wszelkiego rodzaju innowacji, które chwytał w lot i rozwijał po swojemu.

Les Grandes Gueules trwa jedynie 12 minut, ale na tym krótkim odcinku czasowym zapewnia słuchaczowi trzy bardzo udane tematy muzyczne – w tym kilka emocjonalnych, lirycznych fragmentów – podane w kreatywnym aranżerskim sosie. Jak łatwo się domyślić, wyrazista i melodyjna muzyka De Roubaixa wypada w filmie bez zarzutu i zasłużenie otworzyła Francuzowi drzwi do wielkiej kariery.

Muzyka w filmie:

Druga kompozycja na albumie to Ho! (Człowiek w pięknym krawacie, 1968), pochodząca z tragikomicznej opowieści o drobnym złodziejaszku Françoisie Holinie (Jean-Paul Belmondo), marzącym o wielkiej karierze gangstera – publicznego „wroga nr 1”. Dla De Roubaixa konwencja filmu – rozgrywającego się we współczesności, ale nakierowanego na główne toposy kostiumowego kina gangsterskiego – była okazją do sięgnięcia wstecz, stąd też rdzeń ścieżki oparty jest o żartobliwe brzmienie big bandowego jazzu oraz stylistyki honky-tonk. Ho! wyprzedza więc analogiczne pod względem brzmienia gangsterskie soundtracki, takie jak Borsalino Claude’a Bollinga, czy głośne Żądło, które rozsławiło w kinie amerykańskim ragtime spod szyldu Scotta Joplina.

Staroświecki szablon ścieżki wzmaga komizm i ironię filmu; jest nośnikiem jest teatralności, sygnałem narcystycznych wyobrażeń tytułowego bohatera (jazzujących tematów De Roubaixa Holin słucha często na swoim antycznym odbiorniku radiowym), Fortepian honky-tonk (utwór Bénédicte) intensyfikuje ekranowy ruch Ho – gdyby w toku montażu ów ruch został przez Enrico sztucznie przyspieszony, film niepostrzeżenie nabrałby cech pastiszu kina niemego, podporządkowanego i dynamizowanego przez rezolutną muzyczną przygrywkę.

Dobrotliwa ironia, z jaką De Roubaix i Enrico traktują swojego bohatera, pozwala nabrać dystansu do wyczynów naszego gangsterskiego celebryty. Dramatyczny finał filmu przy wtórze żartobliwej, anachronicznej ilustracji potęguje ten kontrast, wyostrza rozdźwięk między między fikcją a rzeczywistością, między pragnieniami a ich konsekwencjami. Ogółem całkiem udana, wpadająca w ucho kompozycja.

Muzyka w filmie:

Do mniej znanych obrazów Roberto Enrico należy Les Caïds (1972), kryminalna opowieść w konwencji heist movie. Grający główną rolę Serge Reggiani (popularny piosenkarz i aktor, którego De Roubaix miał okazję poznać kilka lat wcześniej na planie Les Aventuriers), z zawodu kaskader samochodowy, po godzinach przewodzi szajce profesjonalnych włamywaczy. Gdy podczas próby obrabowania banku cały plan bierze w łeb, przestępcom pozostaje tylko desperacka ucieczka przed ścigającą ich policją…

Les Caïds powstał w początkach studyjnego okresu De Roubaixa, niemal równolegle z przełomowym La Scoumoune (samodzielnie przez Francuza skomponowanym, wykonanym i nagranym). Ścieżka do filmu Enrico bogata jest w eksperymenty charakterystyczne dla tego etapu twórczości kompozytora. Szczególnie interesujący jest pod tym względem utwór tytułowy: dramatyczny i pełen determinacji, łączący brzmienie syntezatora, fortepianu i dętych blaszanych. Ma on swój moment chwały pod koniec filmu, kiedy bohaterowie oglądają kaskaderskie wyczyny rajdowców na lokalnych festynie – Enrico, podobnie jak to uczynił w Les Aventuriers, wycisza dźwięki otoczenia, dynamizuje montaż i pozwala malowniczo wybrzmieć niezakłóconej niczym muzyce. Powstaje z tego poemat na cześć brawury samochodowych awanturników, przywodzący na myśl powstałą rok wcześniej przebojową ilustrację Michela Legranda do Le Mans. O ile jednak jego starszy kolega ryzykanctwo wyścigów samochodowych opisywał idiomem jazzowym, o tyle De Roubaix zdaje się iść o krok do przodu, w rejony jeszcze nowocześniejszego funku i rocka.

Za wyjątkiem jednakże powyższego fragmentu kompozycja Francuza radzi sobie w filmie średnio. Oczywiście melodie są jak zwykle świetne (temat Mon ami Thia to w ogóle jedna z ładniejszych ballad De Roubaixa) i zapadają w pamięć, ale nie do końca wiadomo, co też mają dawać obrazowi. Przypomina się kazus Le soleil des voyous Lai’a, w którym muzyczna liryka również nie przystawała do poważnej ekranowej intrygi; De Roubaix radzi sobie wprawdzie lepiej – w filmie jest miejsce na wątek miłosny i wątek męskiej przyjaźni – niemniej brakuje tu ilustracyjnego błysku, mocniejszego zakotwiczenia w narracji. Obraz zbyt często płynie sobie, a muzyka sobie.

Muzyka w filmie:

Le Vieux fusil (Stara strzelba, 1975), ostatni obraz, przy jakim De Roubaix pracował przed swoją tragiczną śmiercią, jest kinem skrajności: z jednej strony lirycznym wspomnieniem miłości, z drugiej krwawym, bezkompromisowym kinem zemsty, osadzonym w ostatnich dniach hitlerowskiej okupacji na ziemiach francuskich. Film był wielkim triumfatorem pierwszej w historii gali Cezarów: statuetkami nagrodzono Roberto Enrico, aktora Philippe’a Noiret, oraz – pośmiertnie – kompozytora Françoisa de Roubaix.

Film oraz ścieżkę otwiera słynny temat przewodni Clara, jeden z klasyków De Roubaixa – staroświecki, ubrany w szaty słodkiej nostalgii, niczym odnaleziona w szafie wiekowa pozytywka albo szumiące nagranie zamierzchłego standardu jazzowego. Temat ten (wywodzący się w rzeczywistości z demo, które François przygotował dwa lata wcześniej na potrzeby niedoszłego projektu Deux Hommes dans la Ville) jest dla obrazu Enrico skrojony wręcz idealnie: tworzy poruszający kontrast między lirycznymi retrospekcjami a okropieństwem filmowej współczesności, każdorazowo gdy główny bohater Julien (Noiret) wspomina szczęśliwe chwile spędzone ze swoją młodą żoną Clarą (Romy Schneider). Echa i płynne reminiscencje przeszłości sprawiają, że muzyka raz po raz zmienia swoją funkcję: w jednej scenie temat ma charakter diegetyczny jako melodia płynąca z radia lub grana przez klubową orkiestrę, a w następnej przeradza się w typową muzykę ilustracyjną, nakierowaną na skrywane emocje Juliena. Ta nieregularność, a zarazem konsekwencja, sprawiają iż temat Clary – w odróżnieniu od szczątkowych, chaotycznych retrospektyw – staje się jedynym pełnoprawnym odbiciem wewnętrznego mikrokosmosu głównego bohatera.

Jako że Stara strzelba powstała w połowie lat 70-tych, niesie ona piętno elektronicznych eksperymentów De Roubaixa, który do 1975 roku zdołał osiągnąć prawdziwą maestrię w posługiwaniu się brzmieniem syntezatorów. Wyrazem tego jest niepokojący, mrożący krew w żyłach elektroniczny podkład pod sceny hitlerowskich mordów (1944 oraz La mort), nadający im odrealnionego, somnambulicznego klimatu – bo czy możliwym jest zracjonalizowanie tak bezcelowego okrucieństwa? Elektronikę De Roubaixa cechuje zimna, jakby nieludzka samodyscyplina, dlatego też ów stylistyczny anachronizm nie gryzie się z filmowym czasem akcji. Nie stanowi on wprawdzie drugowojennej dekoracji, ale też nie wychodzi przed szereg jako techniczna nowinka. Jest po prostu szczerą impresją na temat ekranowego barbarzyństwa.

Muzyka w filmie:

I tak oto na jednym krążku otrzymujemy blisko połowę wspólnych dokonań De Roubaixa i Enrico, wpisaną w ramy dekady 1965-1975. Muzyczny testament francuskiego kompozytora nie mógłby być chyba bogatszy. Tyle tu brzmień, tyle tematów, tyle wigoru i artystycznej pasji… że starczyłoby pewnie i na kolejne dziesięciolecie.

Najnowsze recenzje

Komentarze