Tom Holkenborg

Furiosa: A Mad Max Saga (Furiosa)

(2024)
Furiosa: A Mad Max Saga (Furiosa) - okładka
Maciej Wawrzyniec Olech | 21-07-2024 r.

Zbrodnia i kara, krzywda i zemsta, wcześniej czy później, ale zawsze idą w parze.

 Ryszard Kapuściński Podróże z Herodem

 

Po dziewięciu latach od premiery Mad Max: Fury Road (Mad Max: Na drodze gniewu), reżyser George Miller i jego kompozytor Tom Holkenborg powracają do postapokaliptycznego świata napędzanego silnikami V8. To, co oferują, to jednak zupełnie inny film, jak i soundtrack, niż Na drodze gniewu.

George Miller może się pochwalić, niezwykłą i jakże różnorodną karierą. W wolnym czasie w trakcie studiów medycznych i później pracy w szpitalu w Sydney kręcił swoje pierwsze krótkometrażowe filmy. W 1979 roku ukazał się jego pierwszy pełnometrażowy obraz Mad Max, który dał początek kultowej serii. Po nakręceniu tych trzech obrazów z Melem Gibsonem w tytułowej roli Australijczyk opuścił zniszczony wojną nuklearną świat, na rzecz Czarownic z Eastwick ze świetną ścieżką dźwiękową Johna Williamsa. Później udowodnił, że i familijne kino nie jest mu obce, czego najlepszym przykładem są takie tytuły jak Babe: Świnka w mieście, czy dwie części Happy Feet: Tupot małych stóp. Za tę produkcję z muzyką Johna Powella, George Miller został nawet nagrodzony Oscarem, za najlepszy film animowany. Po przygodach z tańczącymi pingwinami, po aż 30 latach (!), powrócił on do świata Mad Maxa w odświeżonej wersji, gdzie tym razem w tytułową rolę wcielił się Tom Hardy, któremu towarzyszyła Charlize Theron, jako Imperator Furiosa. Miller udowodnił, że po latach, dalej wie, jak kręcić pełnokrwiste, ociekające ołowiem, kino akcji. I choć Mad Max: Fury Road, nie okazał się aż tak ogromnym komercyjnym sukcesem, to jednak zachwycił on widzów i krytyków, plus zdobył wiele prestiżowych nagród z Oscarami łącznie. Jednym z wielu chwalonych elementów była muzyka holenderskiego kompozytora Toma Holkenborga, łącząca elementy klasycznej orkiestrowej ilustracji, industrialnych elementów i hard rocka. Była to przełomowa praca dla Holendra, który po latach pracy jako DJ używający pseudonimu Junkie XL, postanowił przekwalifikować się i zostać hollywoodzkim kompozytorem muzyki filmowej. Po dziś dzień wielu uważa soundtrack do Mad Max: Fury Road, za najlepszy w karierze Holkenborga, który został stałym kompozytorem Millera. W międzyczasie oboje powędrowali w zupełnie inne regiony, z miłosną baśnią Trzy tysiące lat tęsknoty (dobry i niedoceniony obraz jak i soundtrack). Aż powrócili na postnuklearne pustkowia z Furiosą, która jako film, na szczęście nie kopiuje Fury Road i jako soundtrack niestety nie wystarczająco kopiuje Fury Road.

Oficjalnie w przypadku Furiosy mamy do czynienia z prequelem Fury Road. Poznajemy dokładną historię tytułowej bohaterki, w której młodszą wersję wcieliła się Anya Taylor-Joy. Jednak wbrew temu, co też zwiastuny mogły błędnie sugerować, nie mamy do czynienia  z powtórką z rozrywki i fabularnie oba obrazy mocno się od siebie różnią. Fury Road to właściwie jeden z najdłuższych i najbardziej spektakularnych pościgów w historii kina. W Furiosie nie brakuje ciekawej akcji i warkotu silników, ale są one dawkowane w mniejszych ilościach na rzecz klasycznej historii zemsty. I należy George’a Millera za to pochwalić, że zamiast odcinać kupony, opowiada on nam nową historię i wzbogaca stworzony przez siebie szalony postapokaliptyczny świat. To inne podejście wpłynęło też na oprawę dźwiękową, która dla wielu może się jawić jako uboższa wersja Fury Road. Szczególnie ci, którzy liczyli na wysokooktanowe kawałki akcji, w stylu Brothers in Arms, czy Chapter Doof z poprzedniego filmu, mogą się tutaj poczuć zawiedzeni. Albowiem jako takiej muzyki akcji, w klasycznym tego słowa rozumieniu, tutaj nie uraczymy. Dla wielu może się to wydać dziwne, zważywszy, że jeszcze parę akapitów wyżej wspominałem, że filmowi nie brakuje energetycznych i dynamicznych momentów. Cóż znaczącą rolę odgrywa tu zupełnie inne podejście, jakie obrali Miller z Holkenborgiem i które w wywiadzie dla Deadline Holender określił słowem: „Powściągliwość”. W nim opowiada on, że omawiając ten projekt z Georgem Millerem, rozmawiali dużo o takich klasycznych filmach jak Bullit ze Stevem McQueenem, czy French Connection z Genem Hackmanem. I analizując sceny pościgowe z tych obrazów, zwrócili uwagę, że większość z nich nie posiada muzyki, jedynie obraz, warkot silników oraz pisk opon. I podobną drogę (ale nie gniewu) postanowili obrać przy Furiosie. W jeszcze innym wywiadzie, tym razem dla Curzon, Holkenborg mówi o różnicach między tymi dwoma filmami. Fury Road opowiadane jest z trzeciej perspektywy, gdzie według niego kompozytor siedzi wraz z widownią i ogląda ten spektakl. Dlatego według niego ścieżka mogła brzmieć jak „rock-opera” z potężnym brzmieniem orkiestry. W przypadku Furiosy mamy historię opowiedzianą z perspektywy tytułowej bohaterki i to od czasu, kiedy jeszcze jest dzieckiem, co wedle Holkenborga oznaczało zupełnie inne muzyczne podejście. Muzyka ma być mniej inwazyjna, bardziej minimalistyczna i ma się rozwijać wraz z rozwojem bohaterki. Holender podkreśla, że skoro jest to historia opowiadana z pierwszej perspektywy, to oznacza, że nie możemy sobie pozwolić na klasyczną orkiestrę. Albowiem skąd główna bohaterka miałaby ją słyszeć, czy kojarzyć w post apokaliptycznym świecie? Jest to ciekawe podejście, ale sam Tom Holkenborg nie do końca się go trzyma i później w obrazie sięga po klasyczne smyczki. Co więcej, przypomina mi się historia, jak w jednym filmie mieliśmy scenę z ocalałymi w szalupie ratunkowej na środku oceanu. Reżyser tego obrazu dyskutował ze swoim kompozytorem, że użycie w tej scenie muzyki, nie ma najmniejszego seansu. Bo skoro dookoła jest woda to niby skąd według niego, miałaby ta muzyka dochodzić? Na co kompozytor odpowiedział reżyserowi, że muzyka dochodzi dokładnie z tego miejsca na wodzie, w którym on ustawił swoją kamerę.

Mimo obrania innej drogi, od samego początku do końca słychać, że mamy do czynienia z muzycznym światem Fury Road, jedynie bardziej uboższym. Dalej słyszymy charakterystyczne z poprzedniego filmu brzmienie perkusji, smyczkowe partie, a nawet klasyczny temat kobiet więzionych w cytadeli Immortan Joe’go. Przy czym są one zupełnie inaczej dawkowane tak, że Furiosa brzmi trochę jak muzyczne tło, czy też szkielet Fury Road, bez tych wszystkich przebojowych i wyrazistych elementów. We wspomnianym wywiadzie dla Curzon, Tom Holkenborg wspomina nawet, że w jednej scenie chciał wykorzystać Brothers in Arms, które stało się trochę muzyczną wizytówką Mad Max: Fury Road. Jednak George Miller zabronił mu tego, tłumacząc, że Furiosa jeszcze nie osiągnęła tego etapu w swoim życiu, aby móc użyć ten wyrazisty kawałek. Zamiast tego przez większość filmu głównej bohaterce towarzyszy duduk i czasami didgeridoo. Wykorzystanie tego instrumentu dętego australijskich Aborygnetów jest akurat całkiem pomysłowe, zważywszy na miejsce akcji tego filmu. Przy czym oba instrumenty wydają bardziej dźwięki i zaznaczają swoją obecność, niż aby były na nich grane konkretne melodie. Często łączone są one z pulsującym beatem, który ma symbolizować bijące serce głównej bohaterki. Kolejnym ważnym elementem i „dźwiękiem” (tak znowu dźwiękiem, nie tematem, ani melodią) jest „The darkest of god” („Najczarniejszy z bogów”), jak go określają Holkenborg i Miller. Australijski reżyser chciał mieć coś dobrze oddawałoby nienawiść, chęć rewanżu i mroczność. Coś co brzmiałoby jakby wydobywałoby się z najczarniejszych czeluści piekła, jak to holenderski kompozytor opisuje we wspominanym tu wielokrotnie wywiadzie. Do tego celu wykorzystał on specyficzny syntezator Buchla 200e z lat 60. i stworzył dźwięk przypominający po części ryk, krzyk, a po części dźwięk odpalanego silnika, a może wręcz piły mechanicznej. Naturalnie nie jest on przyjemny w brzmieniu, ale w założeniu nigdy taki nie miał być.

Furiosa brzmi trochę jak muzyczne tło, czy też szkielet Fury Road, bez tych wszystkich przebojowych i wyrazistych elementów.

Na razie mamy tu sporo teorii, gdzie rysuje się ścieżka dźwiękowa oparta głównie na dźwiękach, odgłosach,  aniżeli konkretnych melodiach. Dlatego też nasuwa się pytanie praktyczne, jak tego typu score sprawdza, lub czy w ogóle się sprawdza, w połączeniu z filmem i na albumie poza nim? I wbrew temu co można byłoby sądzić, muzyka ta odnajduje się w tym obrazie więcej niż poprawnie. Pasuje ona też do tego brutalnego świata. Podobnie zilustrowanie dynamicznych scen, bez klasycznego „action-score’u” wypada zaskakująco dobrze. Dla przykładu przy najdłuższym i świetnie zrealizowanym pościgu, uwzględniającym pojazdy lądowe i powietrzne, Tom Holkenborg korzysta głównie ze wspomnianego beatu, duduka, didgeridoo i różnych industrialnych dźwięków. I na zasadzie kontrastu, to w obrazie jak najbardziej funkcjonuje. Trochę tak jakby kompozytor rozumiał, że nie jest w stanie dorównać tym ekranowym szaleństwom i przy scenach akcji woli pozostać statycznym obserwatorem. Omawiany fragment możemy usłyszeć w najdłuższym na soundtracku kawałku The Stomawa, do którego z czasem można się przekonać. Przy czym takich momentów, gdzie w filmie mamy super akcję, której towarzyszy jednostajna muzyka jest wiele. I wbrew temu co można byłoby sądzić tego typu score nie sprawia, że te sceny stają się mniej dynamiczne i czy mniej elektryzujące. Przy czym można się zastanawiać, jak wypadłyby one z bardziej klasycznym „action-scorem”, czy też w ogóle bez muzyki? Bo z tą powściągliwością, o której Tom Holkenborg mówił, we wspomnianym wywiadzie, to też tak w obrazie różnie bywa. Podczas pościgów, czy scen akcji „muzyka” stale dudni w tle, czy to za sprawą beatu, czy odgłosów duduka, czy też smyczkowych zapożyczeń z Fury Road. Trudno też mówić tutaj o wyciszonym scorze, szczególnie kiedy dla przykładu daje o sobie znać „Najczarniejszy z bogów”, czy też inne przeraźliwe odgłosy. Tylko dlatego, że Furiosa nie posiada bogatej bazy tematycznej i chwytliwych melodii nie znaczy, że jest ona cichą ścieżką dźwiękową. Jej obecność jest jak najbardziej słyszalna w obrazie. Te specyficzne zabiegi nieźle sprawdzają się w filmie George’a Millera i wiele z nich powstało wręcz na specjalne jego życzenie. Przy czym zważywszy na formę, jaką obrał on z Tomem Holkenborgiem, przez sporą część ten score ogranicza się do bycia hipnotyzującym, klimatycznym i niestety czasami trochę monotonnym tłem.

Ścieżka dźwiękowa do Furiosy doczekała się oficjalnego wydania ze strony WaterTower Music. Ukazała się ona też za sprawą wytwórni płytowej Made by Mutant, w formie fizycznej na płytach CD i winylowych. I jest to naprawdę bardzo ładne wydanie z piękną oprawą graficzną, co co w przypadku współczesnych soundtracków, też nie jest takie oczywiste. Tylko właśnie jak tego typu ciężka, jednostajna, uboga tematycznie i melodyjnie muzyka sprawdza się po oderwaniu od obrazu? W sumie można powiedzieć, że jest to pytanie retoryczne i odpowiedź jest jasna. Dla wielu osób słuchanie tego albumu może być równie przyjemne co wdychanie spalin z pojazdu ze zepsutym katalizatorem. Właściwie wszystkie najbardziej przystępne i ciekawe momenty są, albo bezpośrednimi nawiązaniami do Fury Road, albo wręcz identycznie przepisanymi fragmentami z tamtej ścieżki. Wives’ Quarters ze swoimi smutnymi smyczkami i bardzo klasycznym brzmieniem może zaskakiwać w zestawieniu z resztą albumu. Ale tylko dla tych, co nie znają Fury Road, bo jest to, wspomniany już raz w tym tekście, temat kobiet z cytadeli Immortan Joe z tamtej ścieżki. Właściwie jedynym nowym elementem jest wspomniany „Najczarniejszy z bogów”, któremu i tak bliżej do efektu dźwiękowego niż muzycznego tematu.

W sumie to trudno powiedzieć, czy w przypadku tego albumu, należy mówić, że jest on ciężki w odbiorze, czy po prostu nudny? Trwa on z 70 minut, z czego większość utworów jest bardzo monotonna. Dla przykładu mamy niekrótkie kawałki, które składają się wyłącznie z ambientowego tła i duduka wydającego ciągle ten sam dźwięk. Jak wspomniałem, w obrazie się to sprawdza, ale na krążku takie granie może zmęczyć potencjalnych słuchaczy. Chyba że ktoś gustuje w takim industrialnym brzmieniu, gdzie większość utworów zlewa się w jedną, hipnotyzującą całość.

Trudno jednoznacznie ocenić muzykę do Furiosy. Ba, pewnie znajdą się osoby, które będą protestować, aby w ogóle móc nazywać pracę Toma Holkenborga „muzyką”. Miłośnicy, Mad Max: Under Thonderdome Maurice’a Jarre’a i innych tradycyjnych przygodowych score’ów niech najlepiej trzymają się z dala od tego krążka. Podobnie i ci gustujący w trochę brutalniejszym graniu à la Mad Max: Road Warrior Briana Maya. Nawet ci, którzy polubili twórczość Toma Holkenboga za sprawą Mad Max: Fury Road, mogą się tutaj poczuć zawiedzeni, dostawszy uboższą, wręcz nagą wersję, tego score’u. Nie można odmówić temu soundtrackowi klimatu i może niektórym spodoba się atmosfera, jaką on tworzy. Jest przy tym jednak ciężki, prosty, monotonny i trudno na nim szukać jakiś szczególnie ciekawych oraz angażujących momentów. Można go puścić w tle, gdzie i tak większość utworów nie będzie się od siebie różnić. Ale właśnie jeżeli chodzi o bycie tłem, dobrze sprawuje się on w obrazie George’a Millera. Dlatego jako ilustracja filmowa, Furiosa funkcjonuje poprawnie i nie możemy zapominać, że sam reżyser zażyczył sobie tego typu muzykę. Chociaż można gdybać, jak prezentowałby się ten film z bardziej tradycyjną oprawą? Czy też w ogóle bez muzyki, gdzie za ścieżkę dźwiękową robiłyby między innymi, warkot silników, odgłosy zgniatanego metalu, wystrzały z broni palnej czy też ludzkie okrzyki? W przypadku tej drugiej opcji i porównując ją ze ścieżką dźwiękową Toma Holkenborga, można się zastanawiać, czy byłaby to aż taka duża różnica?

 

Inne recenzji z tej serii:

Mad Max: Fury Road (Mad Max: Na drodze gniewu)

Mad Max Beyond Thunderdome (Mad Max pod Kopułą Gromu)

Mad Max 2: The Road Warrior (Mad Max 2- Wojownik szos)

Mad Max

 

Okładka albumu wydanego przez Mutant.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.