Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nobuo Uematsu, Masashi Hamauzu, Jonne Valtonen

Final Symphony

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 21-03-2015 r.

Popularność muzyki z serii gier video Final Fantasy, skomponowanej w głównej mierze przez Nobuo Uematsu, wydaje się nie mieć końca. Internet jest praktycznie non-stop zasypywany mniej lub bardziej udanymi coverami melodii Japończyka, on sam wraz z zespołem Earthbound Papas koncertuje po całym świecie grając aranżacje swoich utworów z gier, a trasie koncertowej Distant Worlds na początku 2015 „stuknęła” okrągła setka występów. Swoją cegiełkę dołożyła ostatnio jedna z najsłynniejszych orkiestr świata – London Symphony Orchestra. Angielscy filharmonicy wzięli na warsztat program, na swój sposób konkurencyjnego dla Distant Wolrds, projektu zatytułowanego Final Symphony.

Jego premiera odbyła się w Niemczech 11 maja 2013 roku. Niespełna trzy tygodnie później, London Symphony Orchestra wykonało utwór w Barbican Centre i co ciekawe był to pierwszy raz, kiedy słynna orkiestra wykonała na żywo muzykę z gier komputerowych. Wkrótce Final Symphony zawitało do wielu innych miast Europy, gromadząc tłumy na swoich koncertach. W grudniu 2014 roku ogłoszono, że LSO wejdzie do legendarnego studia Abbey Road, aby nagrać Final Symphony. Właśnie to wydanie będzie przedmiotem niniejszej recenzji.

Ktoś mógłby zapytać: po co kolejne przedsięwzięcie promujące symfoniczne aranżacje utworów Uematsu? Tym bardziej, że Distant Worlds zdążyło doczekać się dwóch kolejnych części: Distant Worlds II: More Music from Final Fantasy oraz Distant Worlds III: more music from Final Fantasy oraz kilku koncertów okolicznościowych. Jednak Final Symphony to zupełnie inne spojrzenie muzykę z serii. Projekt Arniego Rotha zakładał w miarę możliwości wierne przełożenie oryginalnych kompozycji Uematsu na grunt orkiestry symfonicznej. Dlatego też większość utworów jest stosunkowo prosto skonstruowana, niekiedy nawet na zasadzie zwrotka-refren. Tymczasem Final Symphony to pójście w stronę bardziej złożonych form, przypominających bardziej koncertowe utwory muzyki poważnej niźli kompozycje pisane do gier czy filmów. Na warsztat wzięto melodie, głównie Uematsu i „ubrano” w koncertowe szaty. O ile Distant Worlds, jeśli można tak powiedzieć, „skakało” po różnych częściach serii Final Fantasy, o tyle Final Symphony skupiło się na trzech z nich – szóstej, siódmej i dziesiątej. Ponadto należy zwrócić uwagę, że prezentowane ścieżki nie są de facto dziełem Uematsu, lecz, zapewne ze względu na lepszą promocję albumu, to właśnie jego nazwiskiem są firmowane. Za aranż melodii odpowiadało kilku innych muzyków, ale nie jest też tak, że słynny Japończyk nie miał żadnego wpływu na ostateczny kształt omawianej muzyki. Uematsu uczestniczył w sesji nagraniowej oraz był konsultantem przy powstawaniu Final Symphony. Uematsu był zachwycony tym, w jaki sposób połączono elementy jego muzyki w zupełnie nową całość.

Final Fantasy VI przyjęło formę jednoczęściowego poematu symfonicznego. Kompozycja została zaaranżowana przez Rogera Wanamo, wielkiego miłośnika gry, wcześniej związanego ze Symphonic Fantasies: Music from Square Enix – inną trasą koncertową promującą muzykę z gier video, także z Final Fantasy. Skoro mamy do czynienia z częścią szóstą, było niemal oczywiste, że w utworze będzie musiał się pojawiać najważniejszy temat gry i jednocześnie jeden z najlepszych z całej serii, czyli Terra’s Theme – motyw głównej bohaterki. Dla Wanamo Final Fantasy VI było pierwszą z cyklu, w którą miał przyjemność grać. Muzyk w swoim poemacie symfonicznym próbował opisać przedstawione w niej życie Terry, jej wzloty i upadki. Dlatego też muzyka jest bardzo złożona, posiada zarówno głośne, żywiołowe fragmenty, ale także bardziej liryczne i wolniejsze, nierzadko, jedynie sugestywnie wplatające melodię bohaterki. Cały utwór zmierza w stronę finałowej bitwy, gdzie słyszymy prawdziwy rajd orkiestry. Zaraz po nim następuje zwycięstwo Terry, które Wanamo przedstawia nam w formie triumfalnej, zniewalającej z nóg, aranżacji Terra’s Theme. Jest to z pewnością najlepszy fragment całego albumu. Śmiem twierdzić, że wariacja ta „zjada na śniadanie” nawet tę z Distant Wolds II: More Music from Final Fantasty.

Na Final Symphony nie mogło oczywiście zabraknąć najsłynniejszej części cyklu – siódmej. Kompozycję przygotował fiński kompozytor i dyrygent Jonne Valtonen, podobnie jak Wanamo, mający doświadczenie w aranżowaniu ścieżek dźwiękowych z gier komputerowych. Swoją wizję muzyki z Final Fantasy VII przedstawił w formie trzyczęściowej symfonii, trwającej łącznie nieco ponad 30 minut. Pierwsza i ostatnia część to bombastyczne utwory, wykorzystujące cały arsenał możliwości London Symphony Orchestra. Bardzo ciekawie wypada aranż legendarnego One Winged Angel pojawiającego się pod koniec dynamicznej, pierwszej części utworu Valtonena. Fin zrezygnował z chóru, który przecież pełnił niemałą rolę zarówno w oryginalnej kompozycji, jak i jego rozlicznych wariacjach. Za pomocą bardzo szorstkich i chłodnych orkiestracji udaje mu się uzyskać dużo mroczniejszy efekt, niż w znanych nam wcześniej aranżacjach. Chociaż brakuje mu spektakularności , którą znamy z chóralnej wersji utworu Uematsu z Distant Worlds, to jednak dzieło Valtonena zachwyca unikatowym podejściem do „jednoskrzydłego anioła”. Na symfonię zbudowaną z motywów z Final Fantasy VII musiał naturalnie trafić temat główny, który stanowi kanwę drugiej części, Words Drowned by Fireworks. Po tym lirycznym utworze, choć niepozbawionym symfonicznego rozmachu, Valtonen, w części trzeciej, rzuca nas w sam środek wyśmienitego, choć może nieprzesadnie oryginalnego, symfonicznego grania, po którym następuje finałowa konfrontacja trzynutowego motywu Sephirotha (zawartego w One Winged Angel) z tematem głównym. Jak przystało na prawdziwą symfonię, na jej końcu nie zabrakło potężnego akcentu wieńczącego kompozycję.

Muzykę z Final Fantasy X zaaranżowano na koncert fortepianowy. Za ten utwór odpowiadał Masashi Hamauzu, współautor score’u (razem z Nobuo Umeatsu i Junya Nakano) do tej części gry, oraz kompozytor ścieżki dźwiękowej do Final Fantasy XIII. Pierwsza część opiera się na najsłynniejszym motywie z „dziesiątki”, prześlicznym To Zanarkand, autorstwa Uematsu. Dwie pozostałe Hamauzu oparł o własne melodie skomponowane do Final Fantasy X. Cała kompozycja pokazuje nam jak sprawnym autorem utworów koncertowych jest Japończyk. Znajdziemy w niej wiele wirtuozerskich fragmentów fortepianowych, które prowadzą dialog z orkiestrą, zwłaszcza w świetnym, żywiołowym Kessen. Co prawda poza tematem Zanarkandu nie znajdziemy tutaj szczególnie pamiętnych melodii, to jednak Hamauzu zachwyca odbiorcę lekkością w prowadzeniu zwłaszcza wysokich, krystalicznych partii na fortepian, nadających magicznego posmaku. Zapewne fani popisowych utworów na ten instrument będą z niego kontent, niemniej jednak, w mojej ocenie, przy pozostałych kompozycjach wypada on stosunkowo blado.

Czas jednak pomówić o tym, co może doskwierać potencjalnemu słuchaczowi. Głównym problemem recenzowanego albumu jest jego długość. Zawiera on bowiem prawie 100 minut muzyki, w związku z czym został on wydany jedynie w formie cyfrowej. Na Final Symphony trafiły cztery ścieżki nie związane z trzema, opisywanymi wyżej kompozycjami. Trwają one około 15 minut, także gdyby ominąć je przy kompilowaniu Final Symphony to album zamknąłby się w 80 minutach. Utwór otwierający płytę, Fantasy Overture (Circle within a Circle within a Circle), nie został nawet skomponowany przez Uematsu bądź Hamauzu. Jego autorem jest Valtonen, aranżer Final Fantasy VII: Symphony in Three Movements. Nie ma co ukrywać, że nagranie londyńczyków spokojnie mogłoby się obejść bez tej kompozycji. Podobnie ma się rzecz z dwoma ostatnimi scieżkami, które nieco psują świetnie wrażenia wyniesione po odsłuchu symfonii zbudowanej na tematach z części siódmej. Swoją rolę spełnia jednak Encore; Final Fantasy X (Suteki da ne) – cudny, fortepianowy aranż piosenki przewodniej z „dziesiątki”. Jest on miłym przerywnikiem pomiędzy w pełni symfonicznymi wariacjami tematów z części siódmej i dziesiątej.

Jeśli komuś znudziła się seria Distant Worlds lub po prostu chce na chwilę od niej odpocząć, a mimo to pozostać w kręgu muzyki z Final Fantasy to Final Symphony wydaje się być ciekawą alternatywą. Większość miłośników Final Fantasy, jak i wielbiciele twórczości Uematsu, powinni być bardzo zadowoleni z otrzymanego produktu. Wszak Final Symphony to projekt dużo ambitniejszy niż Distant Worlds i chociaż jest nieco mniej wygodny w odsłuchu, to jednak powinien trafić także do tych bardziej wymagających słuchaczy. Inna sprawa, że część fanów Final Fantasy zapewne nie będzie w pełni usatysfakcjonowana, z tego względu, że aranżacje tematów Japończyka nie przypominają tych, które mogliśmy usłyszeć w grach czy na koncertach symfonicznych i rockowych. Podobnież przepastność prezentowanego materiału nie wychodzi albumowi na dobre i skrócenie go o kilka kompozycji, o czym wspominałem wcześniej, byłoby dobrym rozwiązaniem. Najważniejsze jednak, że muzyczna franczyza Final Fantasy żyje własnym życiem. Obyśmy w przyszłości mogli podziwiać więcej takich przedsięwzięć.

Inne recenzje z serii:

  • Final Fantasy I & II
  • Final Fantasy III
  • Final Fantasy: Symphonic Suite
  • Distant Worlds: Music from Final Fantasy
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze