Przyglądając się filmografii Malcolma McDowella można naprawdę siRę zdziwić, widząc w ilu świetnych i zarazem okropnych filmach on zagrał. Oprócz dzieł wybitnych jak Mechaniczna Pomarańcza Brytyjczyk zaliczył występy w produkcjach, o których najlepiej zapomnieć. Trzeba mu jednak przyznać, że nawet w słabych… nawet w tragicznie słabych filmach przynajmniej stara się dobrze grać. Można w tym dostrzec pewne analogie z twórczością Angelo Badalamentiego. Amerykański kompozytor szeroko znany jest głównie ze względu na współpracę z Davidem Lynchem, a w szczególności za kultowy temat do Twin Peaks. Naturalnie poza kolaboracją z Lynchem, Amerykanin włoskiego pochodzenia stworzył też sporo muzyki do innych dobrych filmów. Jednak i w jego bogatej, liczącej prawie 80 produkcji filmografii, znajdzie się duża liczba filmów, po które lepiej nie sięgać. Podobnie jednak jak McDowell, Badalamenti nawet do złych, tandetnych obrazów jak chociażby Stalingrad jest w stanie skomponować wartościową muzykę. Innym dobrym przykładem jest właśnie omawiany Evilenko, gdzie Panowie McDowell i Badalamenti łączą swe siły i mimo, że sam film wątpliwej jest jakości, to jednak oni nie odstawiają przysłowiowej chałtury.
Moderca ze wschodu gdyż tak brzmi polski tytuł, to włoski film, opowiada o mieszkającym w Związku Radzieckim nauczycielu i zarazem seryjnym mordercy Andrieju Ramonowiczu Evilence (Malcolm McDowell), który gwałci, zabija, a nawet zjada swe ofiary, głównie kobiety i dzieci. Nie ma wątpliwości, że pierwowzorem dla Evilenki był słynny radziecki seryjny morderca Andriej Czikatilo, znany także jako Rzeźnik z Rostowa, który w bestialski sposób zgwałcił i zabił ponad 50 osób, głównie kobiet i dzieci. Choć Evilenko usilnie stara się nam wmówić, że mamy do czynienia z historią prawdziwą, to jednak obraz Davida Grieco bardzo luźno traktuje fakty. Już sam tytuł Evilenko sugeruje, że zamiast z poważnym podejściem do tematu, mamy do czynienia z kinem klasy B, nastawionym w pierwszej linii na szok i straszenie, w którym tytułowy morderca zostaje wyposażony choćby w zdolności hipnotyczne. Dlatego jeżeli kogoś interesuje sprawa Andrieja Czikailo, to z filmów polecam Obywatela X z 1995 roku. Jedyne co Evilenko ma do zaoferowania to wspomnianą rolę Malcolma McDowella oraz straszną i piękną zarazem, muzykę Angelo Badalamentiego.
Twórczość i styl Badalamentiego najlepiej opisał mój redakcyjny kolega Tomek Rokita używając takich określeń jak: mroczna liryka, tęsknota, melancholia oraz emocje. Wszystkie te elementy znajdziemy w ścieżce dźwiękowej do Evilenko, a osoby, które w szczególności lubią Twin Peaks powinny być więcej niż zadowolone. Score ten oferuje niezwykłe połączenie mrocznych tonacji z dawką piękna i melancholii. Na pierwszy plan wysuwa się ponury, wręcz hipnotyzujący dźwięk syntezatora. Badalamenti za jego pomocą tworzy przygnębiające, wręcz straszne tło, na które następnie nakłada co jakiś czas żywe instrumenty. Trudno jednak mówić o ponurej ścianie, czy też plamie dźwięku. Amerykaninowi udaje się z tego mroku tworzyć melancholijne, wręcz piękne melodie. Tym samym za pomocą muzyki ukazuje on ciemną stronę natury ludzkiej, a zarazem cierpienie i niewinność ofiar. Nie ma co ukrywać, że znacznie lepiej oddaje te tragiczne wydarzenia niż czynią to filmowcy.
Otwierający album, jak i też film utwór Angels Go To Heaven jest najjaśniejszą i najpiękniejszą stroną tego score’u. Spora w tym zasługa uduchowionego tekstu, śpiewanego przez Dolores O’Riordan z zespołu The Cranberries. Piękny tekst, piękny wokal połączony z niezwykłą i wyciszoną muzyką naprawdę potrafi chwycić za serce. Pod względem tonacji i stylu przynosi on skojarzenia z Falling w wykonaniu Julee Cruise z Twin Peaks. Nie ma oczywiście w tym nic złego, tym bardziej, że ten utwór idealnie oddaje styl Angelo Badalamentiego. Na utworze tym oparty jest zresztą główny motyw, który najlepiej wybrzmiewa w ponad 7 minutowej suicie Theme From Evilenko. Bez wokalu Dolores O’Riordan, ale w swej czystko instrumentalnej wersji też potrafi zrobić wrażenie i wprowadzić w tajemniczy trans. I tutaj można doszukiwać się pewnych podobieństw z tematem z Mulholland Drive, ale i w tym wypadku nie powinny one nikogo dziwić. Tak samo okazale prezentuje się równie długi Vadim’s Neverending Quest, który należy uznać jako suitę, dla tropiącego Evilenkę Detektywa Vadima Lesieva. Jako, że mamy do czynienia z postacią pozytywną utwór jest zdecydowanie bardziej melodyjny i dynamiczniejszy, choć nie traci nic z transowo-hipnotycznego stylu całej ścieżki.
Poza piosenką to właśnie opisane powyżej utwory zasługują na szczególną uwagę. Nie tylko dlatego, że zawierają większość materiału na którym oparta jest reszta ścieżki, ale też dlatego, że jako nieliczne nie zawierają dialogów. Niestety, ale w 2/3 utworów jakie otrzymujemy na soundtracku wplecione zostały dialogi z filmu. Czasami taki zabieg może osiągnąć pozytywny efekt, ale niestety w przypadku Evilenki często można odnieść wrażenie, że album jest przegadany. Niby soundtrack posiada dalej swój tajemniczy i niezwykły klimat, ale zminimalizowanie wypowiedzi filmowych postaci dobrze by mu zrobiło.
Mimo nagromadzenia dialogów, muzyka ta prezentuje się jednak lepiej na płycie niż w obrazie. Angels Go To Heaven wprowadza i zamyka film tworząc ładną klamrę, ale poza tym w obrazie score Badalamentiego wykorzystywany jest dość sporadycznie. Czasami pojawia się przerywając dominującą ciszę. I czyni to dobrze, ale jednak są to tylko fragmenty.
Score, kiedy trzeba spisuje się dobrze. Ale porównując materiał na płycie z tym filmem, pozostaje jednak pewien niedosyt, że siła tej ścieżki nie została w pełni wykorzystana.
W obszernej i bogatej filmografii i dyskografii Angelo Badalamentiego Evilenko może się jakoś specjalnie nie wyróżnia, ani nie prezentuje nadzwyczaj okazale. Zważywszy też na sam film, który raczej przeszedł bez echa, tak i muzyka do niego zalicza się do tych mniej znanych prac amerykańskiego kompozytora. A szkoda, gdyż Badalamenti dobitnie pokazuje, że nawet do gorszej produkcji można stworzyć ciekawą i intrygującą muzykę. Wiadomo, że kompozytor w karierze stworzył ciekawsze i lepsze prace. Również samo wydanie z niepotrzebnymi dialogami nie jest idealne. Nie to jednak zmienia faktu, że czas trwania płyty jest optymalny i mimo pewnej monotonni, wręcz pochłania się tę muzykę i ciężko jest przejść obok niej obojętnym. Dlatego też ocena końcowa za album zostaje przeze mnie nieco podwyższona. A nawet jeżeli wszystkie inne argumenty nie przekonują, to już dla samego Angels Go To Heaven warto zainteresować się tym soundtrackiem.