„Don’t Worry Darling” (dosłowne polskie tłumaczenie „Nie martw się, kochanie”) dzieje się w utopijnej , stylizowanej na amerykańskie przedmieścia lat 50.,osadzie Victory. Główna bohaterka, Alice, zaczyna dostrzegać, że coś jest nie tak z tą idealną społecznością i zamierza dojść do prawdy. Właściwie od pierwszych minut można domyślać się w jakim kierunku cała historia zmierza. Film Olivii Wilde do subtelnych się nie zalicza, a już nawet imię głównej bohaterki jest zbyt oczywistym nawiązaniem do pewnej postaci ze słynnej książki dla dzieci. Co więcej, obraz ten wykorzystuje wiele motywów znanych z innych antyutopijnych czy dystopijnych dzieł (zarówno filmowych jak i książkowych), w taki sposób, że nie tylko one nie zaskakują, ale nie mają najmniejszego sensu. W ostatecznym rozrachunku powstał mało subtelny, mało szokujący film z bardzo oryginalną muzyką Johna Powella, która jest jego najbardziej wartościowym, często ratującym go, elementem.
W obrazie muzyka Anglika sprawuje się bardzo dobrze i miejscami brzmi wręcz jakby pochodziła z rasowego horroru. Ostatnimi laty powstało wiele score’ów do filmów grozy, w których kompozytorzy prześcigali się w jak najbardziej przerażających, eksperymentalnych, nie nadających się do słuchania brzmieniach. Ale tylko niektóre tak naprawdę straszyły, jak czyni to praca Powella, która nawet nie jest napisana do klasycznego horroru. I tym bardziej aż chciałoby się usłyszeć jak kompozytor sprawdziłby się w tym właśnie gatunku.
Ta muzyka po prostu sprawia, że czujemy zagrożenie. Serce bije szybciej i pojawia się po prostu strach. Niesamowite jak efektownie sprawdza się ta muzyka w obrazie , opierając się często wyłącznie na samym głosie Holly Sedillos. Narastające i coraz szybsze dyszenie brzmi i funkcjonuje równie efektownie, co niejedna sekcja rozpisana na dużą orkiestrę. Warto to zaznaczyć, gdyż nie zawsze oryginalny, awangardowy score musi być funkcjonalny, a dochodzi do tego jeszcze zagrożenie przerostu formy nad treścią. Na szczęście w przypadku „Don’t Worry Darling” John Powell, że eksperymentując brzmieniem wciąż jest w stanie stworzyć praktyczną ścieżkę dźwiękową, która oddaje idealnie poczucie paranoi, zagrożenia, odrealnienia. Czyni to jednak bardziej subtelnie, ciekawiej i pomysłowo niż sam film.