Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Kamen

Die Hard 2 (Szklana pułapka 2)

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

Po ogromnym sukcesie oryginalnej Szklanej pułapki, według wielu (i mnie) najwybitniejszego filmu akcji wszechczasów, sequel był nieuchronny. Gdy reżyserii odmówił John McTiernan, który zainteresował się (i słusznie!) ekranizacją powieści Toma Clancy o pewnej zaginionej radzieckiej łodzi podwodnej, producenci na reżyserski stołek powołali, jak to nazywa go żartobliwie w jednym z wywiadów twórca muzyki Michael Kamen: fińskiego motocyklistę… Renny Harlin to filmowiec, który w swojej karierze potrafił robić tak spektakularne sukcesy (Na krawędzi) jak i spektakularne porażki (Wyspa piratów). Mając na pokładzie Bruce’a Willisa, wielki budżet i potężnego producenta Joela Silvera, oczywiście drugiej części Die Hard nie mógł spartolić i mimo, że stworzył świetny film akcji, z perspektywy czasu pozostaje on w tyle tak za genialnym oryginałem jak i pomysłową częścią trzecią (ręka McTiernana…). Kontynuując swą współpracę z Silverem, w jego wizji pomaga mu oczywiście Michael Kamen, który tą ścieżką dźwiękową jak i rok późniejszym Ostatnim skautem (znowu Silver i Willis) kończy tak naprawdę swą przygodę z kinem akcji made in Hollywood. Przygodę bardzo krótką, lecz bardzo ciekawą.

Muzyka ilustracyjna ze Szklanej pułapki 2 (z promującym film podtytułem „Die Harder”) została wydana oficjalnie i miała więcej szczęścia od oryginału, który musiał czekać na to ponad 15 lat. Podobna sprawa ma się z pierwszą i drugą częścią Predatora – co ciekawsze, obie 2-gie części miały premierę w tym samym, 1990 roku… Podczas gdy pierwszy score Kamena, co prawda doskonale wypadający w filmie, lecz zawodzący na długo oczekiwanej płycie, doczekał się statusu legendy, to ironicznie muzyka z części drugiej chociaż praktycznie łatwo i dziś dostępna, poszła w kompletne zapomnienie. I gdy się ją przesłucha, nie ma się czemu dziwić. Ilustracja Kamena, choć nie narzeka na brak intensywności i dynamiki, której pozazdrościć może jej wiele przecenionych i niesłusznie aspirujących do tego miana kompozycji, jest tłem. Jest perfekcyjnym orkiestrowym wypełniaczem akcentującym akcję na ekranie. Z jednej strony nie można odmówić jej brawury i klasy (bo nie każdy kompozytor potrafi napisać tak jak trzeba muzykę akcji na orkiestrę) a z drugiej jest muzyką całkowicie bezosobową i anonimową. Już oryginał był bardzo lakoniczny w tematykę. Zamiast tego autor wprowadzał szereg a nawet kupę naprawdę przyjemnych przygrywek i fanfar, które ubrane w zmyślne orkiestracje świetnie wtórowały akcjom Johna McClane’a, lecz traciły swój sens w oderwaniu od obrazu. Tutaj jest tego jeszcze mniej, praktycznie żaden z utworów nie posiada mocnych wyróżników czy zapadających w pamięć elementów. Utwory są krótkie, póki się zaczną już się kończą, tym bardziej, że muzyka pisana do tego typu kina nie posiada typowych dla np. dramatu czy filmów epickich rozwinięcia, struktury.

Porusza się od strzału do biegu po pojedynek i mimo, że Kamen bardzo elegancko omija orkiestrowy bałagan, jest kompletnie ilustracyjna. Z rzadka pojawia się enigmatyczny temat Johna McClane’a (4-nutowa fraza na smyczki) jak również inne wyróżniki pamiętne z części pierwszej, np. sugerujące Boże Narodzenie tamburyna (podobnie wykorzystane w Zabójczej broni) .Pewne „zapętlające się” orkiestracje na instrumenty drewniane w najbardziej intensywnych momentach wskazują na orkiestratora Dona Davisa. Jedyny moment kiedy wydaje się, że muzyka zaczyna naprawdę ewoluować w stronę czegoś bardziej rozwiniętego następuje w końcowych utworach, gdzie dominować zaczyna rytmiczne staccato na instrumenty dęte a z niewielu innych ciekawostek możemy wyróżnić min. wojskowy „motywik” pod generała Esperanzę czy dwukrotnie swoistą „zżynkę” z Marsa Holsta, której dopuścił się już tak John Williams w słynnym finale Battle of Yavin z Star Wars jak i Horner w osławionym Bishop’s Countdown w Aliens – chodzi oczywiście o słynne crescendo.

Kamen, co już stanie się tradycją całej trylogii, idąc za ciosem adaptuje do Die Hard 2 piękny, nobliwy utwór klasyczny Jana Sibeliusa pt. Finlandia (czyżby Harlin maczał w tym palce?), który znalazł swoje miejsce w końcówce filmu, tuż przed napisami końcowymi, podobnie jak słynne z Szklanej pułapki Let it Snow!. Po masie zlewającej się w jedno, 30-minutowej muzyki akcji i nudnawego underscore’u finałowa Finlandia stanowi nieoczekiwane rozluźnienie i jedyną dla słuchacza na tej płycie możliwość styczności z wartościową i godną zapamiętania muzyką.

Dla kogo jest Die Hard 2? Chyba tylko dla fanów filmu i ludzi obeznanych z twórczością Michaela Kamena. Nic dziwnego, że muzyka została wydana przez Varese, wydawnictwo, które zajmuje się wydawaniem muzyki, która ma marne szanse na komercyjne wydania przez duże firmy płytowe. To świadczy już o pewnym zawężeniu grona słuchaczy, do którego może zostać skierowana. Doskonałym przykładem jest Die Hard. Sekwensowanie i montaż ścieżek pozostawia również wiele do życzenia. Tak jak stwierdziłem, strasznie krótki czas utworów nie daje muzyce wielu szans na jakiekolwiek rozwinięcie, biorąc pod uwagę dodatkowo jej przypadkowość. Nie pozbawione wad było również wydanie limitowane (również Varese) z Szklanej pułapki, ale tam mimo morza nie interesującego underscore’u mieliśmy chociaż minuty naprawdę pasjonującej muzyki, która przynajmniej zapadała w pamięci, była godna uwagi, wyróżniała się. Na albumie z Die Hard 2 nie ma takiego nic (nie liczę Finlandii, która tworem Kamena nie jest). Tylko dla koneserów.

(tekst opublikowany na Score Aficionado)

Najnowsze recenzje

Komentarze