Noc. Młody mężczyzna budzi się w obskurnej hotelowej łazience, nie mogąc sobie przypomnieć skąd się tam wziął, ani kim jest. Po chwili otrzymuje telefon z ostrzeżeniem – dowiaduje się, że jest z niebezpieczeństwie i musi jak najszybciej uciekać przed tajemniczą grupą ludzi, która właśnie po niego idzie. Tuż przed wyjściem znajduje w swoim pokoju zwłoki kobiety.Tak rozpoczyna się nakręcone w 1998 roku Mroczne Miasto Davida Proyasa.
Punktem wyjściowym dla filmu, który zachwycił samego Rogera Eberta, były koncepcje filozoficzne (a być może raczej sarkastyczne polemiki i komentarze do tychże), mówiące o tym, że cały świat mógłby zostać stworzony w zeszły czwartek, ale przez to, że wyglądałby na znacznie starszy, nikt nie byłby w stanie się zorientować co do daty jego stworzenia. Obraz łączy w sobie elementy thrillera sci-fi i pierwszorzędnego kina noir (a raczej należałoby powiedzieć: neo-noir); dodatkowo wzbogacony został odrobiną filozoficznych rozważań, a całość skąpano w mrocznej i gotyckiej stylistyce wizualnej. Na uwagę zasługuje także świetne aktorstwo Rufusa Sewella, Jennifer Connelly, Williama Hurta, Kiefera Sutherlanda czy Richarda O’Briena.
Film, choć ma dziś pewne grono oddanych fanów, w roku swojej premiery przeszedł raczej bez większego echa. Częściowo dlatego, że podobnie jak Blade Runner (do którego zresztą mocno nawiązuje – tak w warstwie wizualnej, jak i w tematyce) padł ofiarą producentów. Uznali oni, że widz potrzebuje łopatologicznego komentarza z offu, wyjaśniającego fabularne zawiłości – tym samym odbiorca stracił możliwość stopniowego odkrywania zagadki wraz z głównym bohaterem. Na szczęście zostało to poprawione przy okazji wydania wersji reżyserskiej. Drugim powodem była zbliżająca się premiera filmu o podobnej tematyce, ale z dużo większą ilością akcji i rewolucyjnymi efektami specjalnymi, dzieła zapamiętanego jako klasyk cyber-punku i rozwiniętego w dwóch sequelach. Mowa tu oczywiście o Matrixie rodzeństwa Wachowsky’ch, którym – co ciekawe – wiele osób zarzucało splagiatowanie Mrocznego Miasta. Oba filmy poruszają podobne tematy, jak również wykorzystują podobne rozwiązania stylistyczne i wizualne, ale oskarżenie to wydaje się o tyle nieuzasadnione, że Wachowscy zaczynali swój film kręcić jeszcze w momencie, w którym Dark City nie weszło do kin (Ba, nawet część dekoracji została zakupiona do Matrixa jeszcze pod koniec produkcji filmu Proyasa).
Do napisania muzyki został zatrudniony Trevor Jones. Afrykański kompozytor postawił przede wszystkim na budowanie atmosfery i to dość prostymi, ale jednak efektywnymi środkami. Cała ścieżka utrzymana jest w ponurym i mrocznym stylu, dobrze korelującym z mrocznymi zdjęciami Wolskiego i gotyckim oświetleniem wiecznie skąpanego w nocy miasta. Nie oznacza to jednak, że ścieżka Jonesa to jedna wielka plama under-score’u.
Twórca Merlina napisał na potrzeby obrazu Proyasa kilka tematów, czy też ze względu na ich prostotę i sposób użycia, należałoby powiedzieć: motywów. Jednym z bardziej złożonych jest bez wątpienia temat miłosny/Emmy, który mimo swojej liryki i urody zachowuje chłód oraz mrok charakterystyczny dla całego score’u (co niewątpliwie wpływa na odbiór zakończenia filmu). Ponadto kompozytor napisał motyw dla Obcych (Into The City, The Strangers Are Tuning), będący nieskomplikowaną, chóralną progresją w górę, mocno bazującą na Marsie Holsta, oraz równie prosty, oparty na kilkunutowych frazach temat reprezentujący Johna Murdocha i jego moce (w pełnej krasie wybrzmiewa on w połowie You Have the Power i dzięki zastosowaniu organów nabiera iście gotyckiego wymiaru). Niewątpliwie największą gratką soundtracku jest jednak temat akcji, złożony z drobniejszych fraz i motywików – cały action-score zasługuje zresztą na osobny akapit.
Jones podczas tworzenia Dark City wypracował bardzo dynamiczną, intrygującą i oryginalną muzykę akcji (mimo użycia dość typowej dla tamtego okresu elektroniki). Kompozytor wykorzystuje tutaj synkopowane rytmy, wspomnianą już elektronikę oraz w bardzo obszernym stopniu – sekcję dętą, łączoną ze smyczkami w unisonie i okraszoną potężną perkusją. W ruch wchodzą więc rogi, trąbki, puzony i fagoty, choć największe wrażenie robią chyba ostre partie fletu. Faktura orkiestry wywołuje wrażenie masywności muzyki oraz potęgi aparatu wykonawczego, przy czym wysokie partie dętych drewnianych dodają ścieżce swoistej lekkości i sprawiają, że słuchacz nie czuje się przytłoczony ani zmęczony obfitością dźwięków. Najlepszym przykładem tego rodzaju muzyki na płycie jest pierwsze kilka minut finałowego You Have The Power. Action score, bardzo charakterystyczny i oryginalny mimo wspomnianej perkusji i kopii z Holsta w The Strangers Are Tuning, zredefiniował język muzyczny Jonesa i był przez niego chętnie wykorzystywany w następnych ścieżkach.
Niestety, płyta została fatalnie wydana – pomijając fakt, że już w warstwie czysto instrumentalnej słuchacz musi przecierpieć snujący się under-score, to połowę płyty zajmują trance’owo-punkowo-gotyckie koszmarki (szczerze mówiąc, trudno zdefiniować gatunek tych piosenek – czy to jako całości, czy też poszczególnych ścieżek, ale chyba każdy fan muzyki filmowej mógłby je zakwalifikować jako Naprawdę-Nie-Chcę-Tego-Słuchać-Wave). Spośród nich najlepiej prezentują się dwa wykorzystane w filmie utwory wykonywane przez Anitę Kelsey (na płycie i w wersji kinowej filmu) i Jennifer Connelly (w wersji reżyserskiej). Trudno mi powiedzieć, czyja interpretacja jest lepsza – głoś Kelsey jest nieco przesłodzony, natomiast niższy i ciemniejszy barwowo wokal Connelly nie sprawdza się przy wyższych i wolniejszych partiach The Night Has A Thousand Eyes. Niezależnie jednak od wersji, piosenki te bez dwóch zdań przewyższają pozostałe tracki, napisane przez różne zespoły i wykonawców jako muzyka inspirowana filmem (klimatem pasują bardziej do post-matrixowych średniobudżetowych produkcji akcji, w najlepszym bądź wypadku – do animatrixa, nijak się mają natomiast do gotyckiej atmosfery filmu noir).
W sieci dostępny jest bootleg, zawierający m.in. niewydaną muzykę z pościgu Bumsteada za Murdochem, czy też walki na między Johnem a Panem Ręką (opierające się w większym stopniu na elektronice, niż reszta action-score’u). Ocena za takie wydanie bez wątpienia byłaby przynajmniej o jedną gwiazdkę wyższa. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że choć bootleg oszczędza słuchaczowi rockowego jazgotu i prezentuje więcej muzyki akcji, to wciąż męczy snującym się under-scorem i budowaniem atmosfery.
Dark City to pozycja, którą warto znać: zarówno muzycznie, jak i filmowo. Co prawda wiele fragmentów nie angażuje zbytnio słuchacza i potrafi nieco męczyć, na ich obronę trzeba powiedzieć, że stosunkowo dobrze wpisują się w powolne tempo obrazu Proyasa. Większość słuchaczy pominie także pierwszą połowę krążka, zapchanego całkowicie zbędnymi piosenkami. Wszystkie jednak niedogodności wynagradza niezwykle efektowna i dynamiczna muzyka akcji – już choćby z jej powodu warto sięgnąć po płytę. Mimo pewnych wad, Dark City bez wątpienia jest pracą, z której kompozytor może być dumny.