Cyrano de Bergerac – postać znana w równym stopniu z błyskotliwej poezji, co i z przerośniętego, szpetnego nosa. Obsypany nagrodami film Jean-Paula Rappenneau (10 Cezarów, 4 nagrody BAFTA, Złoty Glob dla najlepszego filmu zagranicznego) był jednocześnie jednym z wielkich triumfów francuskiej muzyki filmowej początku lat 90-tych. Czy zasłużonym? Odpowiedzieć wypada: i tak, i nie.
Ścieżka Jean-Claude’a Petita jest typowym przykładem akademizmu w muzyce filmowej: klasyczną historię opowiada możliwie najbardziej klasycznymi środkami. Przypomina z tego powodu płótna Williama Bouguereau – francuskiego akademika, specjalizującego się w dopieszczonych technicznie, ale sztywnych inscenizacyjnie mitologicznych alegoriach malarskich. Zarzuty, jakie wobec Bouguereau wysuwali XIX-wieczni impresjoniści, powtórzyć można pod adresem Petita: jego ilustracja bezwolnie podąża za wytycznymi klasycystycznego sztafażu, stanowi dekorację w pełni skonwencjonalizowaną. Ideał kobiety to kolejna z niezliczonych inkarnacji posągowej Wenus, daleka od współczesnych, zwiewnych piękności Renoira; ideałem mężczyzny pozostaje muskularnie wyrzeźbiony Dawid, półboska geometria jego ramion, oderwana od przyziemnych, zatroskanych sylwetek z płócien Courbeta. Stylizacja przyćmiewa artystę, artysta ulega stylizacji.
Nie oznacza to oczywiście, że kompozycja Petita jest pracą nieudaną. Gdy zaakceptuje się konwencję narzuconą przez Rappeneau (operowa scenografia, rymowane dialogi wzięte wprost z adaptowanego tekstu), łatwo dostrzec, że wybór, którego dokonał Petit, był wyborem najbardziej naturalnym. Jego Cyrano de Bergerac to finezyjne rzemiosło, nienagannie skomponowane i zorkiestrowane według niepodważalnych akademickich prawideł – z błogosławieństwem Haendla, Mozarta i Verdiego. Każda fraza zdaje się czerpać z dorobku muzyki poważnej: raz słychać smyczkową sonatę, innym razem patetyczną uwerturę operową, pośrodku wkrada się urokliwy menuet albo barokowa miniaturka. Przegląd staroświeckich form muzycznych uzupełniają dwie pieśni religijne, ilustrujące – zgodnie z przewidywaniami – sceny mszalne oraz klasztorne. Petit bez wątpienia odrobił zadanie domowe, jego stylizacja jest formalnie bezbłędna. Jednocześnie jednak brakuje jej dystansu do zastosowanego wzorca, próby uwspółcześnienia akademickiej formuły (por. m.in. Jane Eyre J. Williamsa i D. Marianellego, Tessę P. Sarde’a, Rewolucję francuską G. Delerue, Pana Tadeusza W. Kilara).
Po seansie filmu i odsłuchu płyty w pamięci pozostaje przede wszystkim udany temat przewodni, heroiczny i tragiczny zarazem, wpisany w klasyczną formułę operowego widowiska. Dumna melodia o zadziorności godnej Bizeta, prowadzona przez solową trąbkę, doskonale podsumowuje postać tytułowego bohatera: wyniosłego, egzaltowanego poety, nieszczęśliwie zakochanego w pięknej Roxane i naznaczonego niepomyślnym fatum. Uwertura i koda ścieżki, szeroko eksponujące temat przewodni, są wizytówką całej kompozycji, pomyślaną jako majestatyczna klamra godna wybujałego dramatu scenicznego.
O ile jednak motyw główny roztacza wokół siebie manierę kostiumowego spektaklu, o tyle najbardziej autentycznymi – i najbardziej wartościowymi zarazem – fragmentami ścieżki są chwile lirycznych uniesień. Petit, korzystając z klasycystycznych wzorców, zdołał wątek nieszczęśliwej miłości natchnąć delikatną, niemal pieszczotliwą empatią, w której ujawnia się krucha natura awanturniczego Cyrano. Takie fragmenty, jak Roxane, Cyrano’s Declaration oraz wyśmienity dyptyk The Revelation / Death of Cyrano pozwalają ścieżce przemówić głosem prawdziwych emocji, często uwięzionych niestety za fasadą teatralnego widowiska. Operowej, ilustracyjnej pozy nie uniknęła natomiast muzyka akcji, zbliżona w jakimś stopniu do staromodnej symfoniki Ericha W. Korngolda, czerpiącego natchnienie z podobnej co Petit kultury muzycznej. Pewnym wyłomem w tej regule jest jedynie The Gate of Nesle, narzucony przez reżysera, niefortunny plagiat elfmanowskiego Batmana, który brzmi, jak gdyby pochodził z zupełnie innej bajki i epoki. Może Cyrano jest więc jednak skazany na akademicki tradycjonalizm?
Miłośnicy mariażu muzyki filmowej z muzyką klasyczną mogą spokojnie dopisać jedną gwiazdkę do wystawionej przeze mnie finalnej noty. Z ich perspektywy ścieżce Petita trudno będzie cokolwiek zarzucić – estetykę będącą punktem odniesienia Francuz odtworzył niemal perfekcyjnie. Również w kontekście filmu ilustracja ta ani razu nie pobrzmiewa fałszywą nutą, wpisuje się gładko w manieryczną reżyserię Rappennau. Ja osobiście wolę jednak, gdy muzyka filmowa – także ta w kinie kostiumowym – wywołuje pewne spięcia, a tego o Cyranie… z pewnością powiedzieć nie można.