Trent Reznor, Atticus Ross

Challengers

(2024)
Challengers - okładka
Maciej Wawrzyniec Olech | 26-02-2025 r.

Film, score i mecz! Trent Reznor i Atticus Ross wkraczają na nowe muzyczne tereny, tworząc ścieżkę dźwiękową, którą spokojnie można słuchać na kortach do tenisa, jak i w nocnych klubach. Czy jest ona równie seksowna, jak życzył sobie tego znany włoski reżyser? Cóż, dostarcza ona zabawę, przyjemność, a i nudzić się przy niej ciężko.

Wizjonerski, włoski reżyser Luca Guadagnino (Call Me by You Name, Suspiria (2018), Bones and All) znany jest z bardzo wyrazistego stylu. Jego dopieszczone wizualnie filmy, charakteryzują się emocjonalną złożonością. Wśród niejednoznacznych bohaterów buzują emocje i napięcia. Można też mówić o pewnym erotyzmie, który emanuje z jego ruchomych obrazów. Wszystkie te elementy znajdziemy w Challengers z Zendayą w roli głównej, która też jest jedną z jego producentek. Film ten przedstawia niezwykle toksyczny trójkąt miłosny w świecie tenisa. Ona i ich dwóch, rywalizujących na korcie oraz poza nim. Dochodzą do tego zdrady, intrygi tak, że w sumie trudno jakąkolwiek z tych postaci w pełni polubić. Ale kto powiedział, że bohaterowie muszą być krystalicznie czyści? Poza rywalizacją miłosną dochodzi także ta sportowa. I to właśnie przy niej Lucas Guadagnino daje popis swoich reżyserskich umiejętności. Mecze tenisa są pełne napięcia, oraz pięknie i pomysłowo nakręcone. Oglądanie ich to uczta zarówno dla oczu, jak i uszu, gdzie bardzo duża w tym zasługa Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Ich muzyka jest jednym z najbardziej wyrazistych elementów tego filmu. Do tego stopnia, że obok miłosnej trójki, można ten score zaliczyć do grona, głównych bohaterów.

W 2010 roku Trent Reznor i Atticus Ross, znani głównie z zespołu Nine Inch Nails (założony przez Trenta Reznora), weszli w świat muzyki filmowej. Ich debiutancka ścieżka dźwiękowa do głośnego filmu The Social Network Davida Finchera, przyniosła im uznanie krytyków oraz liczne nagrody, z Oscarem i Złotym Globem łącznie. Pisząc jednak o krytykach, należy pominąć tych specjalizujących się konkretnie w muzyce filmowej. Wśród wielu miłośników soundtracków, po dziś dzień panowie Reznor/Ross, pozostają dość kontrowersyjnymi postaciami. Zarzuca się ich muzyce pewną powtarzalność, a im samym nierozumienie gatunku, jakim jest muzyka filmowa. Dochodzi do tego specyficzne podejście duetu do pracy, gdzie rzadko piszą oni muzykę bezpośrednio pod obraz – najczęściej przed postprodukcją, głównie na podstawie scenariusza, tworząc bazę dźwięków i utworów, które później podkładane są pod gotowy film. W jednym z wywiadów dla GQ Trent Reznor tłumaczył to podejście. Według niego muzyka gra tak ważną rolę, jeżeli chodzi o emocje, że powinna być obecna od początków tworzenia filmu. Podkładanie jej pod ukończony obraz zabija w pewnym sensie ten proces. Z takim rozumieniem muzyki filmowej, naturalnie wielu może polemizować. Jakby jednak nie patrzeć, po tych 15 latach Trent Reznor i Atticus Ross się stali aktywnymi i wielokrotnie nagradzanymi członkami świata muzyki filmowej. Aktualnie nie komponują wyłącznie dla Davida Finchera, tak jak miało to miejsce na początku ich przygody z kinem. Co więcej, w świecie filmowym zaangażowanie Reznora i Rossa postrzegane jest jako coś prestiżowego, co czyni dany projekt bardziej wartościowym i głośnym. Można nad tym debatować, ale faktem jest, że na przestrzeni lat Trent Reznor i Atticuss Ross nawiązali współpracę z wpływowymi filmowcami, takimi jak Luca Guadagnino. Ich pierwszy wspólny projekt Bones and All wpisywał się w typową ścieżkę dźwiękową Reznora i Rossa: ambientowe, industrialne brzmienie, wspomagane delikatnymi fortepianowymi partiami. Tym większym zaskoczeniem może być ścieżka dźwiękowa do Challengers, gdzie kompozytorski duet oferuje inne, zdecydowanie bardziej melodyjne, dynamiczne rytmy.

Oceniając soundtracki, często zapominamy o filmowym kontekście. O tym, jak wielką rolę w ich brzmieniu odgrywają sami filmowcy, reżyserzy czy producenci. Nie inaczej jest w przypadku Challengers. Luca Guadagnino dał dokładne wytyczne jak ta muzyka ma brzmieć. W wywiadzie dla GQ Trent Reznor i Atticus Ross wspominają, że po Bones and All, włoski reżyser wysłał do nich e-maila. Poinformował, że pracuje nad nowym filmem i znowu chciałby z nimi współpracować. Na początku Guadagnino opisał dwójce kompozytorów Challengers, jako „seksowny dramat o tenisie”. Przy czym w przypadku słowa „sexy”, użył trzykrotnie litery „x” – „SEXXXY”. W późniejszej fazie, kiedy Reznor i Ross przyjęli propozycje, Guadagnino zażyczył sobie muzyki tanecznej, którą spokojnie można byłoby puszczać w berlińskich klubach. Były to dość ciekawe sugestie względem kompozytorów, którzy w świecie muzyki filmowej i poza nim specjalizują się głównie industrialnym rocku, czy muzyce ambientowej. Ale muszę przyznać, że Trent Reznor i Atticuss Ross wywiązali się perfekcyjnie z powierzonego nim zadania!

Pierwsze co się rzuca w uszy podczas oglądania filmu oraz słuchania soundtracku do Challengers, jest wyrazistość i dynamika bijąca z tej muzyki. Piszę to szczególnie z perspektywy dotychczasowych filmowych kompozycji Reznora i Rossa. Naturalnie jest to muzyka elektroniczna i elementy techno, które sobie Guadagnino życzył, są w niej mocno obecne. Jednak nie ograniczyłbym tego score’u, wyłącznie do tego jednego muzycznego gatunku. Challengers to ciekawa i wybuchowa mieszanka łącząca wiele elementów. Mamy wspomniane „berlińskiego techno”, muzykę z szeroko pojętego gatunku dance, usłyszymy nawiązania do snth-popu, czy też industrialnego rocka, w którym Reznor od początków swej kariery, się specjalizuje. Cały score czerpie w dużej mierze z europejskiej muzyki elektronicznej, od lat 70. do czasów współczesnych.  Słyszymy inspirację. Grupą Kraftwerk, twórczością Manuela Göttschinga, ale też Daft Punk, czy Chemical Brothers. Nie ma tu jednak mowy o kopiowaniu, czy jakimś muzycznym homage. Trent Reznor i Atticus Ross wykorzystują swoją muzyczną wiedzę i zręcznie łączą te wszystkie elementy, tworząc swój własny muzyczny styl, który trudno przypisać do którejkolwiek epoki. Przez co soundtrack do Challengers brzmi nie tylko oryginalnie, ale jest też pewnym powiewem świeżości w świecie muzyki filmowej. Co do jej dynamicznej natury, to Guadagnino chciał, aby ta muzyka przypominała odgłosy bijącego serca. I rzeczywiście, pulsujący beat, ale też inne pomysłowe zabiegi, sprawiają, że ta ścieżka jest tak naładowana energią i adrenaliną, że aż nasze serce szybciej bije.

Szczególnym elementem tej muzyki jest jej symbioza z obrazem. Jak wyżej wspominałem, Trent Reznor i Atticus Ross nie mają w zwyczaju pisać bezpośrednio pod film. Inaczej jest w przypadku Challengers, gdzie dokładnie takiego podejścia zażyczył sobie Luca Guadagnino. Co więcej, włoski reżyser jest przeciwnikiem temptracka. Dlatego też dał dwójce kompozytorów gotowy film, bez jakiejkolwiek podłożonej muzyki. Mieli za to wymienione wyżej wytyczne od reżysera i niesamowicie udało im się „wbić” w ten film. Muzyka jest nie tylko bardzo dobrze podłożona, ale pod względem struktury (powtarzam pod względem struktury, nie brzmienia) przypomina bardziej tradycyjne ścieżki dźwiękowe. Mamy muzyczne motywy przypisane poszczególnym wydarzeniom, czy postaciom. Plus score nie tylko tworzy odpowiedni klimat, ale pomaga też w narracji tego filmu. Najlepiej wypadają przy tym sceny gry w tenisa. W nich symbioza muzyki z obrazem osiąga (nie zawaham się użyć tego sformułowania) perfekcyjny poziom. Przykładem jest otwierający film i album tytułowy Challengers. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje finalna potyczka, gdzie pojawia się bijący jak serce, elektroniczny beat. Dochodzi do tego charakterystyczny wokal, który brzmi trochę jak odbijająca się piłka do tenisa oraz ciekawa, pełna adrenaliny, elektronika. Kiedy w ten naładowany energią kawałek Reznor i Ross wplatają jeszcze instrumenty smyczkowe osiąga to poziom wielkoszlamowy! Wspomniany fragment broni się nie tylko w obrazie, ale także poza nim – można do niego zatańczyć, pobiegać, czy uprawiać jakiekolwiek inne sporty.

Pierwsze co się rzuca w uszy podczas oglądania filmu oraz słuchania soundtracku do Challengers, jest wyrazistość i dynamika bijąca z tej muzyki.

Na uwagę zasługuje też motyw przypisany tenisistce Tashi Duncan, bohaterce granej przez Zendayę. Słyszymy go w kawałku Yeah x10, który jak tytuł wskazuje, składa się między innymi z powtarzania 10 razy słowa „Yeah”. Wiadomo dochodzi do tego odpowiedni elektroniczny podkład muzyczny i mamy muzykę, która idealnie oddaje charakter głównej bohaterki i tego, jak gra w tenisa. Niektórzy mogą powiedzieć, że jest w nim coś irytującego, ale ja bym powiedział zadziornego, czy wręcz pyskatego, co znowu dobrze opisuje tę postać. Pod względem brzmienia całkowitym przeciwieństwem jest motyw z utworu L’oeuf. Ze swoim ambientowym podkładem i delikatnym dźwiękiem fortepianu, brzmi jak typowa filmowa kompozycja Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Do tego typu kompozycji przyzwyczaili oni nas na przestrzeni lat. Przy czym i ten kawałek jak najbardziej sprawdza się w filmie, plus daje też chwilę wytchnienia od naładowanych muzyczną energią utworów. Właściwie wyrazistość i to, jak ta muzyka podłożona jest w tym filmie, może być dla niektórych problemem. Przede wszystkim jest to dość głośny score i nie raz zdarza się, że w scenach dialogowych muzyka zaczyna nam dosłownie „dudnić” w tle. Może to irytować, ale jednocześnie taki zabieg oddaje więcej pozawerbalnych emocji głównych bohaterów

Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem jest prezentacja tej muzyki na albumie. W czasach, kiedy wydawane soundtracki robią się coraz dłuższe, tutaj otrzymaliśmy „zaledwie” 40-minutowy krążek! Tym większe zdziwienie, jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak długie bywały niektóre soundtracki Trenta Reznora i Atticusa Rossa z The Girl With The Dragon Tattoo (Dziewczyna z tatuażem) na czele. Dla tego typu muzyki taki czas wydaje się jak najbardziej odpowiedni. A na koniec dostajemy jeszcze „fajną” piosnkę Compress/Repress. Wykonują ją Trent Reznor, o którym czasami zapominamy, że jest także wokalistą. Przy czym pod względem tekstu i brzmienia nie zachwyci ona miłośników zespołu Nine Inch Nails. Również dlatego, że poza Reznorem za tekst odpowiadał także Luca Guadagnino. To lekka, chwytliwa, sexy, synth-popowa piosenka, do której chce się tańczyć. Zresztą jak i do reszty kawałków z tego soundtracku.

Jeżeli jednak jakimś cudem dla kogoś ta muzyka nie byłaby wystarczająco taneczna, jest jeszcze drugi album Challengers [MIXED] by Boys Noize. Jak już tytuł wskazuje, Trent Reznor i Attisuc Ross zatrudnili niemieckiego DJ-a i producenta Boys Noize’a (właściwie Alexander Ridha), aby stworzył remiksy na bazie ich ścieżki dźwiękowej. I trzeba przyznać, że wyszedł z tego całkiem zgrabny 30-minutowy album. Boys Noize dodał parę elementów muzyki klubowej, ale zbyt drastycznie nie zmienił brzmienia tej muzyki. Stylistycznie nie odchodzi on od oficjalnego soundtracku.

Soundtrack do Challengers Trenta Reznora i Atticusa Rossa sprawdza się na zaskakująco wielu płaszczyznach. Spokojnie można go puszczać na kortach do tenisa, czy też innym halom i boiskom sportowym. Dzięki pulsującemu beatowi sprawdza się idealnie przy bieganiu, czy też przy aerobiku i innych ćwiczenia, z pominięciem yogi. Miejscami chce się, do niego tańczy. Do tego stopnia, że spokojnie mógłby on gościć w takich berlińskich klubach techno jak Berghain / Panorama Bar, Watergate, Wilde Renate, Tresor, KaterBlau, Golden Gate, Sisyphos, czy KitKatClub. Ale przede wszystkim, bardzo dobrze sprawdza się jako oryginalna i odważna ilustracja filmowa, która tworzy wręcz hipnotyzującą symbiozę dźwięku z ekranem. Tym samym należy uznać Challengers za jedną z lepszych, według mnie najlepszą (!) ścieżkę dźwiękową w filmowej karierze Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Gem, set, mecz!

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.