Jason Bourne powraca… zmienia się reżyser, ale na nasze szczęście napisanie muzyki do The Bourne Supremacy ponownie spada na barki Johna Powella. Jest to o tyle pocieszające, iż score do The Bourne Identity nie był wcale dobrą muzyką. Swoista efemeryda stworzona przez Brytyjczyka poza głównym tematem nie wyróżniała się absolutnie niczym ciekawym. Przy zmianie reżysera można było zatem oczekiwać kolejnych roszad, w tym również na stanowisku kompozytora. Najwyraźniej jednak producenci obrali ścieżkę wykreowania muzycznego świata charakterystycznego wyłącznie dla serii filmów z Bourne’m. I jak rzadko chwalę producentów, tak w tym miejscu należą im się słowa pochwały.
Zgodnie z ludowym przysłowiem ‘Pierwsze koty za płoty’ John Powell drugi raz nie popełnia tych samych błędów. Unika monotonii i rażącej nasze uszy słabej elektroniki. Za to pozostaje rytm i melodyka, zachowany zostaje główny temat. Innymi słowy kompozytor wziął z pierwszej części to co najlepsze (wprawdzie dużo tego nie było), zaś cała reszta zyskała orkiestralną oprawę, co przydało muzyce niekłamanego uroku.
The Bourne Supremacy to action score w najlepszym wydaniu. Wykazuje on wszystkie trendy jakie możemy spotkać ostatnimi czasy w muzyce filmowej. Wygląda na to, że tradycyjne partytury akcji w stylu Jerry’ego Goldsmitha czy Johna Barry’ego odchodzą w zapomnienie. Zarówno jeden jak i drugi styl mają swoje plusy, ale wydaje mi się, że najważniejsze pozostaje samo wykonanie. A temu w przypadku Powella nie możemy niczego odmówić. Fantastyczne orkiestracje, świetna elektronika, bardzo dobry montaż albumu… piszę o tym, gdyż tego wszystkiego brakowało w poprzedniej kompozycji Anglika. Dzięki temu teraz tej muzyki słucha się przyjemnie i daje ona dużo satysfakcji… pod warunkiem, że lubimy ten gatunek i mamy ochotę na potężną dawkę muzyki akcji.
Na uwagę zasługują dwa utwory, który wybijają się ponad resztę – zbudowane w oparciu o podobną konstrukcję, gdzie muzyka stopniowo narasta (przyspiesza) budując tym samym napięcie. Pierwszym z nich jest To the Roof. Mamy tutaj umiejętne połączenie elektroniki, perkusji oraz smyczków, które w pełnej krasie pojawiają się pod koniec utworu. Zaś Bim Bam Smash to utwór, który słyszymy podczas jednego z najlepszych pościgów samochodowych w historii kina. Tam śmiem twierdzić Powell przeszedł samego siebie. Podobnego zdania najwyraźniej był Paul Greengrass – reżyser, gdyż w tej konkretnej scenie muzyka wybija się na pierwszy plan ani na chwilę nie cichnąc. Tutaj kompozytor do swojego arsenału dołączył gitarę elektryczną, która w dalszej części ustępuje miejsca fantastycznej sekcji smyczkowej. Swoją drogą współczuję muzykom z orkiestry Hollywood Studio Symphony, którzy musieli utrzymać tak szybkie tempo. Brawo!
Oczywiście znajdziemy tu również kilka przerw na wzięcie głębszego oddechu dzięki kawałkom takim jak bardzo sympatyczne Nach Deutschland czy nostalgiczne Funeral Pyre. Wspominałem wcześniej o bardzo dobrym montażu tego albumu. In plus należy wymienić również umieszczenie na krążku piosenki zamykającej jak do tej pory oba filmy (skądinąd ciekawa to polityka, aby każdy film kończyła ta sama piosenka). Extreme Ways to świetny utwór Moby’ego skierowany nie tylko do miłośników jego elektronicznych brzmień. Za to największym niedopatrzeniem jest brak wydania muzyki z napisów końcowych. Grzech to tym większy, iż nie jest to suita spinająca wszystkie najważniejsze tematy, tylko jest to zwyczajnie utwór słyszany podczas jednego z pierwszych pościgów w filmie. Gdyby nie ten brak, płyta byłaby praktycznie kompletna.
Niemniej The Bourne Supremacy to kawał świetnej muzyki akcji, bez porównania lepszej od poprzedniczki. John Powell wyciągnął wnioski z krytyki jaka spłynęła na niego po pierwszej części i stworzył partyturę, która wreszcie nadała charakteru i stylu postaci Jasona Bourne’a. Osobiście jest to jeden z moich ulubionych action score’ów, do którego zawsze wracam z wielką ochotą. Pozostaje jedynie czekać na The Bourne Ultimatum, gdzie miejmy nadzieję John Powell wzniesie się jeszcze wyżej.
Inne recenzje z serii: