Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Born on the Fourth of July – bootleg (Urodzony czwartego lipca)

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 29-04-2007 r.

Jedną z mniej znanych i najbardziej niedocenianych kompozycji Johna Williamsa jest ”Urodzony czwartego lipca”, druga część trylogii wietnamskiej jednego z najbardziej kontrowersyjnych i najwybitniejszych filmowców amerykańskich, Olivera Stone’a (Oscar za reżyserię tego obrazu 1989 r.). Film ten to dramatyczna historia weterana wojny wietnamskiej Rona Kovica (naprawdę świetny Tom Cruise), który sparaliżowany powraca do rodzinnego kraju gdzie musi ponownie walczyć – tym razem o godność i powrót do normalności. Obraz ten to podobnie jak ”Łowca jeleni” czy ”Pluton” należy do nurtów kina wojennego „rozrachunkowego”. Pełen jest smutku, refleksji i żalu, także dzięki muzycznej ilustracji. Jest również dość znacząco osadzony w amerykańskiej historii, co zawsze inspirowało i zachęcało do pracy twórcę muzyki, Johna Williamsa.

Fortuna nie sprzyja zbytnio fanom muzyki filmowej, tak więc ponownie oficjalne wydanie soundtracka spycha muzykę ilustracyjną (niecałe 25 minut) na margines, ustępując miejsca piosenkom wykorzystanym w filmie. Dlatego też prędzej czy później należało się spodziewać pełnego (ale nie oficjalnego) wydania muzyki z filmu, bo jest to w istocie muzyka wielkiego kalibru. Omawiany tutaj bootleg (ukazało się ich zresztą kilka różnych wersji), wydany w 2000 roku prezentuje w 17 utworach w zasadzie pełny score, natomiast kolejne 13 fragmentów jest wersjami alternatywnymi bądź nie wykorzystanymi.

Wracając do istoty samej muzyki Williamsa. Jest to jedna z jego najintensywniejszych i najbardziej emocjonalnych prac w całej karierze. Muzyka przypomina płaczącą elegię, bardzo poruszającą a zarazem nasyconą smutkiem i wewnętrznym pięknem. Znowu to niezwykłe rozdarcie, które spotyka się u tego autora. Twórca oparł brzmienie partytury o ujmującą w wyrazie sekcję smyczkową, bardzo ekspresyjną i melancholijną. Praca oparta jest oczywiście na temacie głównym. Jest to wybitna, złożona kompozycja na której oparta jest lwia większość ścieżki dźwiękowej. Z pewnością można doczepić się jego powtarzalności, lecz jest on tak emocjonalny w wyrazie iż nie dziwię się, że Williamsa wykorzystuje go tak solennie. Można powiedzieć, że Williams się nim co chwila tu chwali – na szczęście ku naszemu zadowoleniu i satysfakcji. Drugi istotny czynnik tej ścieżki to sensacyjne, refleksyjne, wskazujące na patriotyczny charakter opowieści, trąbkowe solówki stałego współpracownika Johna Williamsa (także Jamesa Hornera) – Tima Morrisona. Otwierające Prologue z podkładem ciężkiego syntezatora i trąbką manifestującą elegialny temat główny od razu mówi nam z jaką muzyką będziemy mieli do czynienia na reszcie partytury.

Pochodną tematu głównego jest z kolei temat dzieciństwa i młodości głównego bohatera, tzw. temat Massapequa (miejscowość, z której pochodzi), podobnie pełen bólu ale również niewinności. Szczególnie utwór nr 4 to jedne z najpiękniejszych pięciu minut jakie dane będzie nam spędzić z muzyką Johna Williamsa. Score zachwyca złożonością orkiestracyjną, poziomem emocjonalnego szczegółu i nagromadzeniem bólu – niechybny rywal ”Listy Schindlera”, tak, tak. Praktycznie cała druga połowa albumu opisująca trudną drogę do normalności i zadośćuczynienia za krzywdy doznane w Wietnamie jest nasycona wykonaniami obu przewodnich tematów. Szczególnie w pamięci zapadają początki utworów, gdy sekcja smyczek wykonuje pewnego rodzaju mocne, 2-nutowe wejścia, które jeszcze bardziej podnoszą intensywność przeżywanych emocji. Klasą samą dla siebie i niewątpliwym, wielkim, emocjonalnym tryumfem jest End Title. Ponoć Williams posłużył się tutaj „trikiem” w postaci zdublowania liczby solistów i został za to skrytykowany – naprawdę nie wiem dlaczego miałoby być to czymś nagannym – skala emocji tego utworu jest naprawdę niezwykła. Utwór ten przeważnie można znaleźć na różnorakich przekrojowych kompilacjach kompozytora.

Oprócz muzyki, którą słucha się wspaniale mamy również do czynienia z muzyką bardzo ciężką i trudną w odbiorze, opisującą koszmarne wydarzenia wojny w Wietnamie. Są to sekwencje bardzo mocno dysonujące, słychać w nich echa ”Bliskich spotkań” i zapowiedź mrocznej strony ”Listy Schindlera”. Atonalne użycie instrumentarium klasycznego wspomagają również ciężkie syntezatory i efekty aerofoniczne a utwory takie jak Shooting the Wilson odznaczają się wręcz skrajnym, awangardowym stylem. Z drugiej strony pozostają bardzo złożone z muzycznego punktu widzenia a Williams po raz kolejny po prostu potwierdza, że nie obcy jest mu mroczny, bardzo ciężki styl, na który się raczej nie zwraca uwagę w aspekcie jego wszystkich, „pozytywnych” dokonań. Jako ciekawostkę należy zaznaczyć, że Williams w jednym z utworów wprowadza pod główną melodię basowy, popowy podkład i wychodzi mu to całkiem zgrabnie.

Każdy kto lubi pewnego rodzaju emocjonalną wrażliwość prezentowaną przez Ennio Morricone, naszego Michała Lorenca czy np. Michaela Nymana, gdy już używają swoich instrumentów smyczkowych dość ekspresyjnie i emocjonalnie, będzie słuchając tej kompozycji w siódmym niebie. Ja jednak uważam, że tego rodzaju intensywność jest najbliższa wspaniałemu japońskiemu kompozytorowi Ryuichi Sakamoto. ”Urodzony czwartego lipca” jest kompozycją bardzo poruszającą i wręcz osobistą. To taki pomost między ”Imperium słońca” a ”Listą Schindlera”. Jest również pierwszą z trzech współprac Williamsa z Stonem, równie udanie kontynuowana przy ”JFK” i ”Nixonie”, kolejnych projektach przedstawiających mroczne i niesławne fragmenty amerykańskiej historii XX wieku. Słuchalność tego wydania jest bardzo różna. Od znakomitej muzyki dramatycznej, która warta jest wszelkich peanów poprzez pewną jej monotematyczność, na niezwykle trudnym w odbiorze underscore kończąc. Dodatkowo właściwie zupełnie niepotrzebne utwory alternatywne, które powiększają jeszcze wrażenie deja vu, bardzo podobne do reszty muzyki jaka jest tu do zaprezentowania. Pod względem kompozycyjnym i dramaturgicznym ten Williams to z pewnością szczyt muzyki filmowej. Niestety mało kto pamięta o tej nominowanej do Oscara ścieżce dźwiękowej a szkoda. Z pewnością inspiracją dla kompozytora, a być może bardziej sugestią ze strony Olivera Stone’a, było słynne Adagio na skrzypce Barbera. Przecież dokładnie taką samą muzykę stworzył dla niego Georges Delerue w ”Plutonie”, nie mówiąc już o legendarnym wykorzystaniu tej kompozycji w pamiętnym finale tamtego obrazu.

Najnowsze recenzje

Komentarze