Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Batman Returns (Expanded Archival Collection)

(2010)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-03-2016 r.

Logika podpowiada, że gdy odniesie się sukces na jakimś polu, to trzeba kuć żelazo póki gorące. I tak też postąpiło studio Warner Bros., które po gigantycznym i skądinąd niespodziewanym sukcesie komiksowej ekranizacji Batmana przystąpiło do produkcji sequela. Jednakże już na wstępnym etapie prac napotkano spory problem, bo oto twórca tego kultowego obrazu, Tim Burton, nie był zainteresowany odgrzewaniem podejmowanej raz koncepcji. Summa Summarum, w zamian za gwarancję zupełnej niezależności i swobody artystycznej, Tim Burton po raz kolejny zasiadł na reżyserskim krześle. Ten, kto spodziewał się niebanalnej historii na pewno się nie zawiódł. Burton nie traktował Powrotu Batmana jak zwykłego sequela, co dało się odczuć w wymowie dzieła – jakże odcinającej się od przyjętej trzy lata wcześniej konwencji kina przygodowego. Wepchnięcie tytułowej postaci w przepełniony groteską thriller sensacyjny dało szerokie pole do eksperymentowania z dwoma nowymi indywiduami – Pingwinem (świetnie zagranym przez Danny’ego DeEvito) oraz Catwoman (Michelle Pfeiffer). Mimo całkiem ciekawego, artystycznego sprzężenia zwrotnego każącego spoglądać na bohaterów z równą dozą zgrozy co politowania, Powrót Batmana nie powtórzył tak spektakularnego sukcesu finansowego poprzedniej części. Czy zniechęciło to producentów do podejmowania kolejnych filmów z tej serii? Bynajmniej. Studio Warnera powierzyło całość na ręce Joela Schumachera, który na długi czas skutecznie zabił zainteresowanie komiksową marką DC.

Wróćmy jednak do roku 1992. Kiedy Tim Burton powiedział włodarzom studia Warner Bros. długo oczekiwane „tak”, chyba nikt nie miał wątpliwości, że decyzja ta pociągnie za sobą kolejny angaż. Ileż bowiem warte byłoby dzieło Burtona, gdyby nie nastrojowa i przebojowa do strony tematycznej muzyka Danny’ego Elfmana. Świetna chemia panująca między reżyserem, a kompozytorem widoczna była nie tylko w komiksowych ekranizacjach, ale praktycznie każdym kolejnym wspólnie nadzorowanym projekcie. Przykładem może być Edward Nożycoręki, który utwierdził w przekonaniu o wzajemnym zrozumieniu panów. Wejście w sequel Batmana mogło się wydawać stosunkowo proste, bo przecież pewne schematy zostały już nakreślone. Należało więc zatroszczyć się o aktualizację bazy tematycznej i recepta na sukces gwarantowana. Tym bardziej, że partytura amerykańskiego kompozytora nie musiała dzielić przestrzeni filmowej z żadnymi piosenkarskimi eksperymentami, jak to miało miejsce w przypadku poprzedniego obrazu. Ale Elfman, zupełnie zresztą jak Bruton, obrał nieco inną drogę. Nastrojową, herrmannowską ilustrację z mocnym akcentem tematycznym wymienił na barwną quasi-operę ściśle podporządkowaną wszelkim absurdom dziejącym się na ekranie. Kompozytor nie poprzestał na szczelnym wypełnianiu filmowej przestrzeni. Przebudowując swoje muzyczne uniwersum oparł partyturę na trzech kluczowych filarach tematycznych. Wiadomą osią, wokół której oscylowały pozostałe motywy była melodia skojarzona z tytułowym Batmanem. Ale całe show w sposób spektakularny ukradły tematy przypisane dwóm ważnym dla fabuły postaciom. I tak oto prześlizgujące się po skali smyczki idealnie oddały kocią naturę pięknej, ale rozdartej wewnętrznie Seliny (Catwoman). Natomiast dźwiękonaśladowcze frazy wyprowadzone w minorowej tonacji, ale oparte na instrumentach dętych drewnianych oraz żeńskim chórze, pozwoliły w lekko ironicznym świetle, ale nie stroniącym od należnej mu grozy, przedstawić postać Pingwina. A wszystko to skomponowane w niespełna sześć tygodni…

Nie sztuka iść w zaparte, ale umieć przyznać się do błędu. Szczególnie, gdy mowa o krytycznym, odniesieniu do ścieżki dźwiękowej, która z upływem czasu dojrzała w świadomości recenzenta. Jedną z takich troszkę niedocenionych przeze mnie prac Danny’ego Elfmana był właśnie Powrót Batmana. Dzieło jakże inne od oprawy muzycznej do filmowego pierwowzoru i troszkę bardziej odwołujące się do tradycji scenicznych. I chyba to budziło automatyczny dystans u progu przygody z wydanym przez Warner Music soundtrackiem. Aczkolwiek po głębszym przeanalizowaniu treści, a nade wszystko po dokładniejszym zapoznaniu się z obrazem, okazało się, że muzyka Elfmana jest w gruncie rzeczy filarem groteskowej wymowy filmu Burtona. Co ciekawe, to właśnie w Powrocie Batmana podejmowane były eksperymenty, które później wykorzystane zostaną przy tworzeniu oprawy muzycznej do Miasteczka Halloween.

Soundtrack do Powrotu Batmana pojawił się na rynku muzycznym wraz z długo oczekiwanym filmem Burtona. Nie miał on jednak tak dużej siły przebicia, jak ścieżka dźwiękowa do części pierwszej, czego źródeł można dopatrywać się nie tylko w pretensjonalnej treści, ale i długości czasu prezentacji. 70-minutowy krążek odstawał od standardów początku lat 90-tych. Dopiero dynamicznie rozwijający się rynek kolekcjonerski i rosnące zainteresowanie tą kompozycją dały wytwórniom wyraźny sygnał, by zmienić coś w tej materii. I tutaj po raz kolejny sprawą zajęła się amerykańska La-La Land Records, która w ramach podjętej z Warnerem współpracy, opublikowała najpierw kompletną oprawę do pierwszego Batmana, a kilka miesięcy później taki sam delikates dedykowany sequelowi. Oba te wydawnictwa zapełniały materiałem po dwa krążki, co nie koniecznie wiązało się z ilością napisanej na potrzeby filmu muzyki. Przypomnijmy tylko, że do pierwszego Batmana powstało ok. 75 minut ilustracji, ale w ramach bonusu dołączono również zremasterowany oryginalny soundtrack z 1989 roku, który powstał na kanwie alternatywnych wykonań partytury. Muzyka do drugiej odsłony przygód człowieka-nietoperza z większą dokładności zapełniała filmową przestrzeń, a i różnice między filmową, a albumową treścią okazały się niewielkie. Stąd też dwupłytowy specjał w całości poświęca się prezentacji tych utworów, dając nam w ramach bonusu kilka alternatywnych wykonań.

Przygoda z tym rozszerzonym soundtrackiem może się skończyć w dwojaki sposób. Pierwszy prowadzi do odrzucenia możliwości powrotu, bo przecież oryginalne wydawnictwo idealnie oddaje charakter partytury Elfmana. Drugim, mniej prawdopodobnym scenariuszem, będzie fascynacja całokształtem pracy i drobnymi smaczkami kryjącymi się za świetnie korespondującą z obrazem ilustracją. Jak było w moim przypadku? Cóż, pierwszy kontakt z „Expanded Achival Collection” nie należał do najmilszych doświadczeń. Etap budowania głębokiego respektu względem kompozycji Elfmana przyszedł dopiero po ukazaniu się wznowienia tego wydania, czyli w 2015 roku.

Pierwsze, co zacząłem doceniać, to istotę chronologii, która jak przy każdej operopochodnej partyturze jest umiejętnym wprowadzaniem słuchacza / widza w konkretną historię. I już na wstępie raczeni jesteśmy szalenie ciekawą i klimatyczną prezentacją tematu Pingwina w Birth of a Penguin / Main Title, po której wyprowadzana zostaje doskonale znana nam fanfara. Na tym etapie naszej podróży przemieszczamy się mniej więcej tymi samymi szlakami, co oryginalny album soundtrackowy. Do rozłamu treści dochodzi wraz z utworem Penguin Spies, gdzie zawiązuje się jeden z kluczowych wątków filmu. Z pewnością nie jest to fragment, za którym tęskniłby posiadacz oryginalnego albumu, ale braku Shadow of Doom / Clown Attack / Introducing the Bat trudno w tym przypadku wytłumaczyć. Danny Elfman daje tu wspaniały popis przenoszenia absurdalnych działań cyrkowej ferajny na karty partytury, imając się przy tym różnych dźwiękonaśladowczych i atonalnych form. Nieodzowną panoramą tej ilustracji jest kontrapunktowe zestawienie rytmicznych uderzeń w drewno, „podskakujących” puzonów i organów ośmieszających wymowę ścieżki. Podobną wymowę (choć nieco bardziej ugrzecznioną) będą miały segmenty Batman vs. Circus / Selina’s Shopping Spree oraz Penguin’s Grand Deed. Tyle jeżeli chodzi o spojrzenie na komiczny aspekt postaci Cabblepota. Troszkę więcej dramaturgii należałoby szukać w scenie rozgrywającej się w jamie Pingwina. Towarzyszy jej utwór Intro / The Zoo / The Lair, który niemalże w całości opublikowany został na krążku z 1992 roku. Podobnie sprawa się ma z sekwencją transformacji Seliny Kyle w Kobietę Kot (Kitty Party / Selina Transforms).

Żeby oszczędzić sobie wyliczanki fragmentów, które rozszerzają znaną z albumu treść, powiem tylko, że większość z nich odnosi się do krótkich wstawek z Pingwinem w roli głównej. Nie odkrywają one żadnych nowych tematyczno-wykonawczych kart, choć ich obecność na rozszerzonym wydaniu nie musi się wcale wiązać z nudnym powielaniem treści. Po prostu trudno tu nie ulec magii niesamowitego kunsztu i swobody w żonglowaniu środkami muzycznego wyrazu. A gdy techniczny majstersztyk potęgowany jest starciem trzech kluczowych motywów, jak to ma miejsce na przykład w Cat Chase, to czegóż chcieć więcej? Chyba tylko epickiego finału, który zaangażuje nie tylko wyrafinowane formy wyrazu, ale i żywą, rytmiczną akcję. Pod tym względem całkiem dobrze radzi sobie rozszerzone Batman’s Wild Ride, The Children’s Hour / War oraz Final Confrontation. Trzeba jednak przyznać, że po spędzonych nad partyturą ponad 80-minutach, ten energetyczny zestaw jawi się jako bardzo oczywisty w treści, symfoniczny epilog. Oczywiste było również załączenie do powyższego zestawu piosenki Face to Face autorstwa Danny’ego Elfmana i formacji Siouxsie and the Banshees. W filmie możemy ją usłyszeć dwukrotnie – w scenie balu maskowego oraz napisów końcowych.

Bynajmniej to nie koniec naszych zmagań z muzyką do Powrotu Batmana. W ramach poszerzania naszych horyzontów wydawca zapewnił nam blisko trzy kwadranse bonusów, wśród których nie zabraknie alternatywnych wykonań i albumowych wersji niektórych utworów. Są to niewątpliwie fajne dodatki rzucające nowe światło na wysłuchane wcześniej kawałki. Niemniej jednak moją uwagę ukradł tylko jeden specyficzny fragment – utwór Super Freak Ricka Jamesa w orkiestrowej, trochę „rozjeżdżającej się” aranżacji Bruce’a Flowera.

Mimo niesamowitego entuzjazmu z jakim podchodzę do pracy Elfmana, nie mam zamiaru odsyłać każdego miłośnika muzyki filmowej do tego rozszerzonego wydawnictwa. Mało tego. Nie będę w ogóle zachęcał do sięgania po ów specjał bez uprzedniego zaznajomienia się z oryginalnym albumem soundtrackowym. Dopiero dokładne przestudiowanie zgromadzonego tam materiału da nam odpowiedź, jak postrzegamy oprawę muzyczną do Powrotu Batmana i czego od niej oczekujemy. Jeżeli bowiem chcemy skondensowanego w treści słuchowiska, to krążek od Warner Music w zupełności nam wystarczy. „Expanded Archival Collection” będzie domeną tych, którzy ponad przebojowość postawią genialną narrację kompozycji Amerykanina.

Inne recenzje z serii:

  • Batman
  • Batman (Expanded Archival Collection)
  • Batman Returns
  • Batman Forever
  • Batman & Robin
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze