Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Batman Returns (Powrót Batmana)

(1992)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Historia „człowieka-nietoperza” jaką w 1989 roku na taśmę celuloidową przeniósł Tim Burton zaabsorbowała widownię do tego stopnia, że tylko kwestią czasu było pojawienie się jakiejś kontynuacji. W takich sytuacjach nie trudno o katastrofę, wszak chęć jak najszybszego odcięcia kuponów zgubiła niejeden sequel. Chyba tylko rozwaga Burtona dbającego o dobry „image” swojego filmowego dzieła nie zepsuła serii w przedbiegach, dzięki czemu w latach 90tych widownia cieszyć się mogła renesansem przygód stróża porządku Gotham City. Powrót Batmana choć komercyjnie wypadł nieznacznie gorzej niż poprzednik, to jednak pod wieloma względami, a nade wszystko mistrzowskiej realizacji po prostu mu dorównywał. Krytyka zresztą doceniała obraz Burtona obsypując go licznymi nominacjami i kilkoma nagrodami. O ile większość z nich dotyczyła plastycznej strony filmu, tudzież charakteryzacji, kostiumów i efektów specjalnych, martwi że zupełnie nie dostrzeżono wkładu Danny’ego Elfmana w formowanie klimatu drugiej odsłony Batmana. A wkład ten był niemały.

Często słyszy się głosy stawiające Batmana w panteonie najlepszych osiągnięć w karierze Elfmana. Głosy pod którymi jak najbardziej się podpisuję. Kompozytor ten stworzył bowiem fenomenalną, nietuzinkową i bardzo klimatyczną partyturę, ubarwiającą w bardzo znaczącym stopniu film Burtona, a do samego gatunku wnosząc kolejny nieśmiertelny temat przewodni. Podpisując kontrakt na sequel Danny miał więc poniekąd z górki, bo ścieżka została już wytyczona… należało tylko nią podążać. Mimo, że Elfman nie zaskoczył nas po raz kolejny taką dozą pomysłowości jak poprzednim razem, ewidentnie udowodnił, że talent posiada ogromny i potrafi z niego mądrze korzystać. Pod względem klimatycznym i stylistycznym Powrót Batmana niewiele się różni od poprzedniej partytury. Właściwie zmianom ulega tylko jeden element. Kompozytor nieco utemperował swoje eksperymentatorskie, można nawet rzec spontaniczne, podejście do muzyki, hamując zapędy do oddawania się dźwiękowym szaleństwom. Wszelkiego rodzaju dysonanse i „schizofreniczne” melodie będące metaforą Jokera, a które to jednocześnie czyniły z partytury twór niezwykle oryginalny jak i ciężki w percepcji, tutaj schodzą na dalszy plan. Powrót Batmana pod tym względem może okazać się „przyjaźniejszy dla ucha”, serwując słuchaczowi bardziej płynny zestaw melodii, co nie koniecznie zbawiennie miałoby płynąć na samą ścieżkę. Prawdę powiedziawszy, Elfman czyniący bałagan z orkiestrą o wiele lepiej sprawdzał się w warunkach filmowych. Szaleństwo niknie tu pod grubą taflą mrocznego, gotyckiego udnerscore, który choć bardziej okiełznany, w nadmiernych ilościach potrafi lekko przynudzać. Problem ten nie jest z kolei tak istotny, by się nad nim szczegółowo rozdrabniać.

Warto z kolei zajrzeć na chwilę do worka tematycznego. Mimo, że rewolucji pod tym względem raczej nie uświadczymy, także i tu muśnie nas lekki powiew świeżości. Kompozytor powracając do osiągnięć sprzed trzech lat, aranżuje na nowo pamiętny temat „człowieka-nietoperza” czyniąc zeń główny trzon muzyki akcji. Różnice pomiędzy obiema produkcjami dostrzegalne są w częstotliwości aranżowania owego tematu oraz poziomie technicznym owych aranżacji. Szala korzyści przechyla się w tym przypadku na stronę sequela. Fenomenalnie wplecione w pędzącą orkiestrę fragmenty melodii, na przykład w finalnym starciu z Pingwinem (The Final Confrontation), zostawiają po sobie niezapomniane wrażenia, które pogłębią równie fascynujące orkiestracje, stające się już powoli znakiem towarowym muzycznego Batmana. Analogicznie w stosunku do pierwowzoru, kompozytor konfrontuje temat głównego bohatera z lejtmotywem czarnego charakteru, w tym przypadku Pingwina. Elfman wprowadza dlań nowatorskie metody ilustracyjne, które staną się później integralną częścią jego warsztatu, dając upust na przykład w filmach Burtona: Miasteczko Halloween, czy chociażby Gnijąca Panna Młoda. Język ten bazowany jest na zestawieniu groteskowych kołysanek i wariacji perkusyjnych z gotyckimi, ociekającymi cmentarnym mrokiem melodiami, gdzie prym wiodą organy z mistycznym chórem wyśpiewującym jak mantrę „aaa-aaa”. Dużo splendoru do muzycznej odsłony Powrotu Batmana wnosi również postać „Kobiety-Kot”. Jej obecność staje się bodźcem dla Elfmana do stonowania orkiestry i pokazania swojego kunsztu w operowaniu minimalistycznymi środkami wyrazu. Szczególnie godne uwagi są tu „rozciągane” smyczki nawiązujące do „gibkich ruchów” i szałowych kształtów kocicy ;). Warto w ogóle zwrócić uwagę na kontrrelacje pomiędzy poszczególnymi typami melodii. Elfman czyni ze swojego Batmana gotycki balet, gdzie w bardzo charakterystyczny dla muzyki scenicznej sposób rozpisuje fenomenalne, nacechowane sporą dozą ekspresyjności pasaże, czyniąc ze swojej muzyki twór bardzo wciągający.

Oczywiście nie wszystko będzie nas tu w równym stopniu absorbowało. Jak już wcześniej wspomniałem, zdarzą się i chwile, gdzie słuchacz najzwyczajniej w świecie odpłynie. Wadą albumu jest zatem jego długość. Odchudzenie go o jakieś 15 minut wpłynęłoby zapewne zbawiennie na końcowe wrażenia. Płytę wieńczy także piosenka Face To Face w wykonaniu Siouxsie And The Banshees trochę kiepsko wypadająca w zestawieniu z wcześniejszym materiałem. Mimo tych drobnych niewygód jest to pozycja wręcz obowiązkowa dla tych co mile wspominają partyturę do pierwszego Batmana. Równie dobrze mógłbym ją polecić każdemu, kto po prostu ceni sobie mroczną, zniewalającą i technicznie doskonałą muzykę.

Inne recenzje z serii:

  • Batman
  • Batman Forever
  • Batman & Robin
  • Batman Begins
  • The Dark Knight
  • Batman: The Animated Series
  • Batman: Mask of the Phantasm
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze