Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Rabin, Harry Gregson-Williams

Armageddon – Complete Score

-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

W 1998 roku na ekrany kin weszły dwa filmy o zbliżonej tematyce: Deep Impact i Armageddon. To, który z nich jest lepszy, to już tylko kwestia gustu indywidualnego odbiorcy. Do Dnia Zagłady (jak to ładnie zostało przetłumaczone), muzykę napisał James Horner. I jeśli można mieć wątpliwości, który z dwóch filmów o końcu świata jest ciekawszy, tak w przypadku muzyki do tych obrazów, moim zdaniem dyskusja na ten temat po prostu nie ma prawa bytu. Twierdzę, że w tym jednym jedynym wypadku, Trevor Rabin wzbił się na wyżyny swoich możliwości i napisał muzykę rewelacyjną. Oczywiście duża też w tym zasługa Harry’ego Gregsona-Williamsa. Najogólniej mówiąc obaj panowie wykonali kawał dobrej roboty.

Nie jest żadną tajemnicą, że zarówno Trevor Rabin i Harry-Gregson Williams pochodzą z Media Ventures, firmy założonej przez Hansa Zimmera i Jay’a Rifkina. To w pewien sposób determinuje styl, w jakim obaj kompozytorzy poruszają się w świecie muzyki. Na dodatek Armageddon jest filmem Jerry’ego Bruckheimera, więc wiadomo było, jakiego filmu i jakiej muzyki można się spodziewać. Można ten styl kochać lub nienawidzić, ale jedno nie ulega wątpliwości, muzyka w filmach Jerry’ego Bruckheimera spełnia swoją rolę doskonale. Jednak Armageddon należy do tych score’ów, które poza ekranem bronią się same. Powiem więcej, moim zdaniem ten score ratuje film. W wielu przypadkach zdarza się, że muzyka napisana do filmu jest po prostu od niego dużo lepsza. W takich score’ach chyba mistrzem był Jerry Goldsmith. Podobnie sprawa ma się z Armageddonem, w filmie muzyka brzmi rewelacyjnie, a poza nim można słuchać jej godzinami bez cienia znużenia.

Istnieją dwa wydania tej ścieżki dźwiękowej. Oficjalne zawiera 18 utworów w tym jeden, który nie znajduje się w filmie. Utwory na niej są poukładane przypadkowo nie tworząc spójnej całości. Na dodatek nie ma na nim najlepszej muzyki, którą możemy usłyszeć w filmie. Trzeba przyznać uczciwie, że oficjalne wydanie jest bardzo słabe. Nie dziwię się ludziom, którzy po zapoznaniu się z nim, nie byli w stanie dostrzec piękna tej muzyki. Jednak wszystkie te niedogodności rekompensuje nam bootleg, który na szczęście ujrzał światło dzienne. To nieoficjalne wydanie jest bardzo trudno zdobyć, ale dla prawdziwego fana muzyki filmowej nie ma rzeczy niemożliwych. Oficjalne wydanie oferuje nam zaledwie 50 minut muzyki, zaś nieoficjalne 2 godziny i 10 minut. To pokazuje ile muzyki brakuje na wydaniu, które możemy nabyć w sklepie (a i z tym możemy mieć czasami problemy). Często zdarza się, że bootlegi mają słabszą jakość lub jakieś inne niedociągnięcia. Tutaj tego nie uświadczymy. Cały album (podzielony na dwie płyty cd) jest w idealnej jakości. Bootleg zawiera wszystko to co znajduje się na oficjalnym wydaniu, z tym, że Long Distance Goodbye występuje w krótszej wersji. Wszystkie utwory poukładane są zgodnie z kolejnością, z jaką występują w filmie.

Album otwiera prolog, który możemy usłyszeć na samym początku filmu. Utwór zaczyna się spokojnie, wręcz sielankowo. Po raz pierwszy możemy usłyszeć jeden z kilku tematów przewodnich, które będą nam towarzyszyły przez cały album w wielu aranżacjach. W pewnym momencie jakby coś się załamało, muzyka bez żadnego ostrzeżenia zmienia nastrój. Niejednokrotnie dane nam będzie przeżywać podobny wachlarz emocji słuchając tej muzyki. Największym grzechem oficjalnego wydania jest brak na nim utworu Asteroid Chase – The Shuttle Crashes. Utwór ten w filmie towarzyszy pościgowi za asteroidą. Również w tym kawałku raz jedyny na całym albumie pojawia się 'motyw asteroidy’ z pięknym kobiecym chórem. Brzmi to tak niesamowicie tajemniczo, że aż ciarki przechodzą po plecach. Do tej pory nie mogę zrozumieć, czemu ten utwór i wiele innych nie znalazło się na oficjalnym wydaniu. A przykładów, takich jest kilka: Secondary Protocol, Returning Home, Bad News, czy chociażby wspomniany przeze mnie wcześniej Prologue – 65 Millions Years Later. Na uwagę zasługuje też piękny Love Theme prowadzony przez pianino i skrzypce. Cały album jest prawie doskonały, więc nie ma sensu rozpisywać się nad całą ścieżką.

Dlaczego więc nie 5 gwiazdek? Jak prawie każdy score, tak i ten ma kilka drobnych wad. Na pewno należą do nich utwory Finding Grace, Meet Harry Stamper i Demands. Ni jak nie pasują do całości – można by nawet rzec, że psują one spójność kompozycji, są bowiem połączeniem rocka i country. O ile w filmie się sprawdzają, tak oderwane od obrazu po prostu denerwują. Jak na złość, wszystkie te trzy 'dzieła’ znajdują się na oficjalnym wydaniu, z tym że Meet Harry Stamper występuje tam pod nazwą Oil Rig. Ale jak Complete Score, to Complete Score, więc to można wybaczyć. Drugą wadą jest patos, który towarzyszy tej ścieżce. W każdym filmie Jerry’ego Bruckheimera nie obejdzie się bez elementów patriotycznych. W Armageddonie jest ich nawet troszkę za dużo. Wiele osób może razić to, że po raz kolejny to Amerykanie ratują świat. Muzyka obrazująca niektóre momenty w filmie zawiera na prawdę dużą dawkę patosu, więc jeśli ktoś ma na to uczulenie, powinien odjąć pół gwiazdki z mojej oceny. Ale i ten patos można by wybaczyć, gdyby nie jeden utwór, czarna owca na całym soundtracku. Mianowicie chodzi mi o Celebration. Całość zaczyna się bardzo niewinnie, od chóru dziecięcego. Ale to tylko specjalny zabieg twórców tej muzyki. Po chwili pojawia się męski chór śpiewający 'America, America…’. No tego już nie mogę znieść. Ciekawostką jest, że akurat tego utworu nie ma w filmie. Najwyraźniej w ostatniej chwili zdano sobie sprawę z wątpliwej wartości artystycznej tejże perełki. Bardzo chętnie usunąłbym ten kawałek z całego albumu. Jak na ironię losu jest to ostatni utwór na płycie. Na szczęście bardzo krótki.

Jak prawie każdy bootleg, i ten zawiera również parę niespodzianek. W tym przypadku mamy do czynienia z czterema alternatywnymi wersjami utworów, które w ostatecznym rozrachunku nie weszły w takiej wersji do filmu. Ot taka ciekawostka przyrodnicza dla fanów.

Szczerze polecam ten score każdemu, kto kocha muzykę filmową. W tym przypadku nie liczy się, że jest on z nieistniejącej już 'stajni’ Media Ventures. Trevor Rabin przy pomocy Harry’ego Gregsona-Williamsa stworzył muzykę swojego życia. Chociaż mam nadzieję, że się mylę i będzie można usłyszeć jeszcze lepszą muzykę firmowaną nazwiskiem Rabin.

Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji opublikowanej na portalu www.soundtracks.pl

Najnowsze recenzje

Komentarze