Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philip Glass

Anima Mundi

(1992/1993)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 05-05-2013 r.

Owocna współpraca kompozytora Philipa Glassa z Godfreyem Reggio, reżyserem-dokumentalistą o filozoficznym zacięciu, nie zakończyła się na słynnej trylogii Qatsi. W 1992 roku Reggio został wynajęty przez włoskie przedsiębiorstwo jubilerskie Bulgari do nakręcenia krótkometrażowej formy para-dokumentalnej na użytek organizacji WWF (Światowy Fundusz na Rzecz Przyrody; znane logo z miśkiem panda). Oczywiście, to co powstało, niosło w sobie echa poprzednich dokonań twórcy, czyli kolażu unikatowych zdjęć zwierzęcego życia z eklektyczną ilustracją nowojorskiego minimalisty. Anima Mundi nie niesie ze sobą jednak żadnej specjalnej głębi czy przemyśleń, co też trudno było uzyskać przy półgodzinnym czasie seansu. To eksperyment-błyskotka, który należy podziwiać dla jego strony wizualnej, przyprószonej jak zawsze interesującą muzyczną odsłoną autora Kunduna.

Mimo owego krótkiego metrażu, muzyka z tego filmu doczekała się wydania jednak płytowego. Można powiedzieć, że Glass kontynuuje tu estetykę Powaqqatsi, eksperymentując z egzotycznymi brzmieniami i rytmami. Anima Mundi podobnie przesiąknięta jest tzw. muzyką świata, nieco zwariowaną i trudną do zakwalifikowania. Glassa pociąga tu rytmika i mieszanie różnych styli muzycznych. Bardzo ciekawe są (jak zawsze u niego) partie wokalne – od wysokiego wokalu kobiecego, mieszanych chórów, po szemrzące, niemal plemienne mantry, których pochodzenie wskazuje na Afrykę czy północnoamerykańskich Indian. Podobać się mogą sekwencje wykorzystujące egzotyczne perkusje, naturalnie jak to u tego twórcy, przybierające hipnotyczną, cykliczną formę. Świat zwierząt lądowych (ukazywanych przez Reggio za pomocą dynamicznego montażu) posiada też takową ilustrację muzyczną.

Chwilę spokoju i oddechu możemy odczuć słuchając Living Waters do chyba najładniejszej, morskiej sekwencji filmu, utrzymanego przez Glassa w stosownym dla siebie, powolnym tonie zadumy i refleksji. Ścieżka ma też swój kulminacyjny punkt/finał, nieco podobny formalnie do końcówek pierwszych dwóch odsłon Qatsi. W Perpetual Motion Glass rozkręca utwór dodając kolejne warstwy instrumentacji, osiągając w jakimś tam stopniu epicką konkluzję swojej zwierzęcej odysei, z wisienką na torcie w postaci chórku. Nie mogło na soundtracku zabraknąć znaku rozpoznawczego kompozytora, czyli organu a także chętnie przez niego wykorzystywanego australijskiego didgeridoo. Wyróżnić można także tamburyna (The Beginning), abstrakcyjne w wyrazie instrumenty drewniane opisujące pokazywane na ekranie siły natury (wulkany, oceany, księżyc itp.) a w utworze The Ark pojawia się intrygujący, brzęczący efekt, przypominający odgłosy owadzich skrzydeł.

Trudno uznać Anima Mundi za kanon lub jakieś przełomowe dzieło w filmowej karierze Philip Glassa. Jest to jednak kompozycja na tyle w pewnym sensie dziwaczna i intrygująca, iż trudno się przy niej na chwilę nie zatrzymać. Dobrze wypada w filmie, choć oczywiście ciężko tu mówić o choć podobnym ciężarze gatunkowym, jak w przypadku trylogii Qatsi. Muzyka nie pełni refleksyjnego czy też filozoficznego komentarza a jest raczej żywiołowym, energetycznym dopełnieniem obrazów. Słowa uznania należą się za eksperymentatorski styl kompozycji, w której Nowojorczyk miksuje różne elementy, tworząc eklektyczny, choć jednolity melanż muzyczny. Czuć tu pasję, ambicję stworzenia czegoś oryginalnego i wg mnie w hierarchii soundtracków, które stworzył do filmów Reggio, jest to praca ciekawsza od anemicznego i wymęczonego Naqoyqatsi. Jedynie bardzo krótki czas trwania nie dał szansy rozwinąć tu kompozytorowi skrzydeł i podejrzewam, iż przy dłuższej ekspozycji byłoby jeszcze ciekawiej. Mimo pewnych ograniczeń, to dość ciekawe i chyba nieco już zapomniane dziełko w podgatunku muzyki do para-dokumentów przyrodniczych, stanowiące dobrą alternatywę dla pozycji Bruno Coulaisa, George’a Fentona czy Alana Williamsa.

Najnowsze recenzje

Komentarze