Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Amazing Spider-Man, the (Niesamowity Spider-Man)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Po obejrzeniu nowego Spidermana zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem wszyscy piewcy tego filmu (a pochwalnych recenzji jest co niemiara) nie ulegli jakiejś zbiorowej halucynacji. Tworzenie reinterpretacji komiksowego tematu powinno nieść za sobą większą świeżość niż tylko delikatna zmiana (większa atencja dla warstwy emocjonalnej), które nie oszukujmy się, wciąż pozostają plastykowe i hollywoodzkie. Co więcej skupienie się na warstwie obyczajowej filmu paradoksalnie psuje obraz. Dlaczego? Bo jeśli już idę na tego typu produkcję (w sumie raczej nie dla starych chłopów) to nie po to aby oglądać problemy amerykańskiego nastolatka podane w plastykowym kożuszku glamour, lecz żeby odmóżdżyć się pędzącą jak francuskie TGV akcją. The Amazing Spiderman to takie nie wiadomo co. Dla 10-latków raczej poza oklepanym już przecież 3D nie ma tu nic ciekawego, tych którzy szukają w kinie psychologii i obyczajowych perypetii lepiej wysłać na coś bardziej prawdziwszego. Lobby zwolenników wyraźnie podkreślało też, że film nie jest patetyczny… Guzik prawda. Takie sceny jak choćby pełna poświęcenia pomoc amerykańskich dźwigowych, pewnikiem pracujących nad odbudową zniszczonych przez terrorystów budynków, to kpina i żenada, niestety uwłaczająca mojej wizji kina.

A co w takim razie z muzyką? Wielu zastanawiało się jak James Horner poradzi sobie w świecie komiksu i superbohaterów. Kompozytor nie uchodził bowiem za specjalistę od tego gatunku, chociaż wnikliwi szperacze znaleźliby w jego filmografii choćby takie coś jak The Rocketeer. To co stworzył do filmu Webba kompozytor to także nie jest muzyka w stylu Elfmana, Ottmana, czy Silvestriego. Paradoksalnie konwencją i pomysłem na ilustracje bliżej tej ścieżce do koncepcji Zimmera i Howarda z ich Batmana (rezygnacja z podniosłych fanfar na rzecz emocji kreowanej przez łączenie elektroniki z orkiestrą), chociaż dla mnie najwięcej tu podobieństw do Hancocka Johan Powella.

Niestety akurat w tym filmie wszystkie te koncepcje nie zagrały. Emocje które kreuje Horner (po raz kolejny korzystając z oklepanych, kiczowatych – aczkolwiek mogących się nastoletniej publiczności podobać środków) spychają film w kierunku taniego melodramatu. Fortepianowy motywik przewijający się przez cały obraz (na płycie najlepiej słyszalny w „Rooftop Kiss”), nudzi i co gorsza brak w nim tego mrugnięcia okiem, nawiasu, który rozładowałby emocje, wziął je w cudzysłów. Wszystko jest takie na serio. Wszyscy konsekwentnie starają nas się przekonać o tych prawdziwych problemach jakie przeżywa młody Peter Parker. A w istocie jest to banał, który owszem może imponować ale w podstawówce…
„Lizard at School”, czy pełne znanego z lat 90 patosu „Saving New York”.

A jak to wygląda na płycie? Myślę że każdy miłośnik muzyki Hornera będzie zadowolony. Dostanie bowiem to co wszyscy tak lubią w muzyce kompozytora. Proste chwytliwe motywy, ciekawe łączenie elektroniki z orkiestrą, patos, ładny fortepian i stosunkową oryginalność. Piszę stosunkową, bo każdy zauważy znaki firmowe Jamesa, jak również podobieństwa do Avatara, The Four Feathers, czy The Rockeeter. Nie są to jednak tak chamskie kopie, żeby miast w odtwarzaczu płyta lądowała na lusterku samochodu jako odblask dla radarów. Niestety ci którzy nie przepadają za muzyką twórcy Titanica mogą czuć się zmęczeni długością albumu (77 minut!). Mimo dosyć dużej różnorodności tematycznej, płyta jest też zbyt powtarzalna i już po jakimś czasie zaczyna nudzić karczemnie. Odnoszę wrażenie, że chyba tylko najwięksi fani są w stanie podejść do niej na raz. Mnie się nie udało…

James Horner po powrocie na salony jakie umożliwił mu Avatar, wyraźnie bardziej przykłada się do swoich nowych projektów. Oczywiście nie do wszystkich, ale takie kompozycje jak Karate Kid, czy omawiany The Amazing Spiderman, pokazują że kompozytor ma jeszcze coś do powiedzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że z owego przykładania czasem niewiele wychodzi. Tak jest właśnie z tą ścieżką, która pozornie jest ciekawą ilustracją, ale przy bliższym poznaniu rozczarowuje zarówno w kinie jak i na płycie. A jeśli ktoś mi nie wierzy, niech porówna jak brzmi wraz z obrazem nie aspirujący do niczego Karate Kid, którego po tysiąckroć wolę słuchać niż pretensjonalnego Spidermana nudnego i co najgorsze wtórnego koncepcyjnie.


Najnowsze recenzje

Komentarze