Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

13th Warrior, The (Trzynasty wojownik)

(2000)
4,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Na fali popularności książek Michaela Crichtona w ciągu lat powstało wiele filmów, mniej lub bardziej udanych, z czego jeden co najmniej jednak stał się ponadczasowym klasykiem kina – mowa tu oczywiście o Jurassic Park Spielberga. Nic więc dziwnego, że każda z powieści tego autora stanowi smakowity kąsek dla hollywoodzkich twórców. W 1999 roku na ekranach kin ukazał się Trzynasty Wojownik McTiernana, oparty o crichtonowskie Eaters of the Dead; produkcji towarzyszyły liczne spięcia – reżyser pokłócił się z Crichtonem-producentem, dotychczasowy kompozytor Graeme Revell (który zdążył już napisać dużą część partytury) został zwolniony. Efektem wszystkich niesnasek na planie jest film raczej miernej jakości, choć pewne jego elementy mogą być dla widza atrakcyjne. Mam tu zwłaszcza na myśli ciekawą historię, intrygujący klimat i scenografię. Szkoda tylko, że kompletnie zawiodła, tak dobrze zapowiadająca się, fabuła. Jak natomiast rozwiązano sprawę kompozytora? Wybór nie był zaskakujący. Na miejscu Revella zasiadł weteran kina przygodowego, Jerry Goldsmith.

Wydana w tym samym roku Mumia razem z Trzynastym Wojownikiem stanowiły bardzo mocny muzyczny duet, który, o dziwo, przez wielu został dość ostro skrytykowany. Zarzucono – zwłaszcza The Mummy – nieoryginalność, powtórki (podobne sekwencje w obu ścieżkach) i odtwórczość. Jednocześnie jednak, były to jedne z najlepszych płytowych wydań Jerry’ego w ostatnich latach. Nareszcie pełniejsze niż standardowe 30-minutowe albumy Varese, zaspokajały potrzeby większości fanów, będąc przy tym bardzo przyjemnym doświadczeniem dla niejednego słuchacza, niekoniecznie ściśle związanego z twórczością Goldsmitha. 13th Warrior ma w postaci płytowej tą wadę, którą posiadają niemal wszystkie projekty przygodowe ostatnich lat (co ciekawe, oprócz Mumii właśnie) – słabe wyważenie materiału akcji i materiału lirycznego. Ma to przyczynę prozaiczną: sekwencji lirycznych jest bardzo mało, nie wyróżniają się zbytnio ani warstwą melodyczną, ani techniką, co sprawia, że nawet jako przerywnik nie działają nadzwyczajnie. Jest to jednak jedyna poważniejsza niedogodność, reszta albumu prezentuje wyśmienity poziom i powinna usatysfakcjonować każdego.

Wracając do zarzutów nieoryginalności, wymagają one dokładniejszego rozpatrzenia. Podobieństwo obu ścieżek Goldsmitha widać przede wszystkim w instrumentarium etnicznym (klimaty bliskowschodnie – główny bohater Trzynastego Wojownika jest Arabem). Kompozytor stosuje bardzo proste techniki, w wielu przypadkach ograniczając się jedynie do banalnych wręcz melodii. Czy film McTiernana potrzebował czegoś więcej? Zapewne nie, pochodzenie bohatera, choć to wątek ważny dla fabuły, jest na ogół obiektem żartów Wikingów i być może tak oczywiste jego zilustrowanie wystarcza. Szkoda tylko, że Goldsmith nie próbuje nawet zastosować tak olbrzymiej ilości tekstur muzycznych, jakimi uświadczył nas przed laty, w swoim arcydziele The Wind and the Lion. Ciekawiej natomiast przedstawia się sprawa motywu przewodniego. Nawet początkujący fani muzyki filmowej usłyszą w nim zapewne analogie do Crimson Tide Hansa Zimmera. Jednakże zarzuty te są jedynie po części uzasadnione. Jeśli chodzi o samą melodykę, to, choć brzmi nieco podobnie do kompozycji Niemca, jej źródeł należy się doszukiwać u Dworzaka. Analogia między tematami Goldsmitha i Zimmera zawiera się przede wszystkim w tempie utworu i jego rytmice, gdyż w tym aspekcie faktycznie oba motywy brzmią intrygująco podobnie. Czemu zatem staram się bronić Jerry’ego? Nie wierzę po prostu, by kompozytor z takim stażem potrzebował inspiracji w postaci partytury kolegi po fachu. Jeśli nawet wzorował się na Crimson Tide, musiał to być rozkaz z góry. Takie spojrzenie na sprawę wydaje mi się w miarę obiektywne. Pomijam przy tym całą moją sympatię dla Goldsmitha.

Temat przewodni, który wzbudził tak wiele kontrowersji, jest doprawdy znakomitą, atrakcyjną i przyjemną, choć do bólu momentami schematyczną, heroiczną kompozycją. Pojawia się nader często (niemal na granicy nadużycia), z czego kilka aranżacji – na całą orkiestrę, z chórem – to majstersztyk muzyki przygodowej. Jednakże nie motyw główny stanowi najjaśniejszy element ścieżki Goldsmitha. Jest nim naprawdę pasjonująca, prawdopodobnie najlepsza w ciągu ostatnich pięciu lat, a być może i dekady, muzyka akcji. Wybitny jej przykład to utwór The Fire Dragon. Nie sposób się oprzeć ogromowi heroizmu, potędze i dynamice muzyki Goldsmitha. Kompozytor w niespełna pięciominutowym utworze zawarł co najmniej siedem różnych motywów akcji, zróżnicowanych pod względem melodyki, instrumentarium, tempa i rytmu, stosuje rewelacyjne techniki nagłego przyspieszania i zatrzymywania całości, z fantastyczną płynnością przechodzi od tematu do tematu. Równie atrakcyjnie prezentują się także inne sekwencje akcji: The Cave of Death”, „Swing Across (cóż za wspaniała, heroiczna fanfara, towarzysząca scenie przeskoku nad podziemnym wodospadem!), czy inspirujący Underwater Escape. Mroczny klimat ścieżki buduje przede wszystkim bardzo dobry underscore, przeradzający się kilkakrotnie w poważne partie męskiego chóru, jedną z wizytówek tego score’a, przepięknie brzmiące w The Great Hall i Eaters of the Dead. Poważny niedosyt pozostawia jedynie materiał stricte liryczny, ograniczony niemal wyłącznie do utworów Honey i An Useful Servant – gdyby nie ta wada, z przyjemnością wystawiłbym wyższą ocenę.

Z niektórymi zarzutami pod adresem Trzynastego Wojownika trudno się nie zgodzić. To prawda, że niewiele odnajdziemy tu oryginalnych rozwiązań technicznych, całość dopasowuje się raczej do współczesnej tendencji opierania się na wypracowanych już pomysłach. Co jednak należy zaznaczyć, Goldsmith, choć nieco miejscami odtwórczy, utrzymał ścieżkę na światowym poziomie; score ten został zaś w rzeczywistości przez wielu krytyków niedoceniony, aczkolwiek nie przeszkodziło mu to odnieść sporego sukcesu wśród fanów. Prawda zapewne jak zawsze leży pośrodku…

Najnowsze recenzje

Komentarze