Wielu z naszych czytelników kojarzy zapewne filmowe arcydzieło Jean-Luca Godarda z 1963 roku, zatytułowane „Pogarda”, z Brigitte Bardot w jednej z głównych ról. Być może jednak nie wszyscy wiedzą o tym, że obraz Francuza doczekał się brutalnie okrojonej wersji, przygotowanej wbrew woli reżysera przez włoskiego producenta Carlo Pontiego. Co więcej, z włoskiej edycji filmu wycięto w całości ścieżkę dźwiękową Georgesa Delerue i zastąpiono ją muzyką Piero Piccioniego. Jak obie ilustracje mają się do siebie? Co w filmie się zmieniło, co film stracił, a co być może zyskał? Na te pytania spróbujemy odpowiedzieć w dzisiejszym odcinku cyklu.
Postanowiłem tym razem zrezygnować z formuły recenzji na rzecz bardziej rozbudowanej analizy porównawczej dwóch score’ów. Bazą dla tekstu są wydania Universal Music France z 2001 roku (Écoutez le Cinéma, nr 6) oraz Digitmovies z 2003 roku. Pod poniższym bannerem kryje się link do artykułu:
A oto bohaterowie dzisiejszego odcinka:
Jean Luc Godard – czołowy i chyba najbardziej radykalny przedstawiciel kina Nowej Fali. Początkowo krytyk filmowy w słynnym czasopiśmie Cahiers du cinema, Godard szybko poszedł w ślady pionierów La Nouvelle Vague i zadebiutował pełnym metrażem w 1960 roku – mowa oczywiście o klasycznym już Do utraty tchu z Jean-Paulem Belmondo w roli głównej. Rewolucyjne podejście do montażu, brawurowy intelektualizm oraz polemika z kinematograficznymi konwencjami, cechujące wczesne dokonania Godarda, uczyniły z reżysera jedną z najważniejszych postaci kina lat 60-tych. Godard miał też nosa do muzyki filmowej (którą rewolucjonizował na swój własny sposób – nad czym skupimy się innym razem) i korzystał z usług znakomitych kompozytorów, m.in. Michela Legranda, Antoine Duhamela i wreszcie Georgesa Delerue, który napisał być może najsłynniejszy godardowski score, czyli Pogardę (Le Mépris). Tyle tytułem krótkiego wstępu do postaci reżysera – zapowiedzieć mogę jedynie, że Godard wielokrotnie jeszcze będzie pojawiać się na łamach naszego cyklu; pionierskie rozwiązania na gruncie muzyki filmowej oraz wysoka jakość poszczególnych soundtracków taką atencję wobec twórcy À bout de souffle wymuszają.
Georgesa Delerue nasi czytelnicy z pewnością dobrze już kojarzą, wystarczy przypomnieć, że pisałem już o nim przy okazji pierwszej odsłony cyklu. Delerue od samego początku był “nadwornym” kompozytorem Nowej Fali. Odkrył go Alain Resnais w 1959 roku przy okazji obrazu Hiroszima moja miłość, zaś rok później po jego usługi po raz pierwszy sięgnął François Truffaut (Strzelajcie do pianisty!), co dało początek legendarnej współpracy obu artystów. W 1963 roku, gdy powstawała Pogarda, Delerue zyskiwał już status gwiazdy francuskiej sceny filmowej – tak artystycznej, jak i komercyjnej – czego wyrazem był chociażby równoległy angaż u Jean-Pierre’a Melville’a (Młodszy Fercheau), czy nadchodzący projekt Henriego Verneuila (100 tysięcy dolarów w słońcu). Wśród tych klasyków obraz Godarda zajmuje niewątpliwie wyjątkową pozycję – jest to pod względem stylistycznym i dramaturgicznym Delerue w pełni swoich sił artystycznych.
Obecność włoskiego kompozytora Piero Piccioniego może nieco zaskakiwać w związku frankofilską tematyką niniejszego cyklu, niemniej jego postać nie pojawia się tu przypadkowo. Piccioni był bardzo płodnym i popularnym kompozytorem w swoich czasach, współpracującym ze śmietanką włoskiej sceny filmowej. Zasłynął przede wszystkim doskonałymi jazzowymi ścieżkami, choć jego umiejętności wykraczały daleko poza (ukochaną przez niego) stylistykę jazzbandu. Rówieśnik Delerue, starszy od Francuza o niecałe 4 lata, przygodę z kinem rozpoczął na początku lat 50-tych i kontynuował przez ponad 40 lat. Pogarda dała mu możliwość wykorzystać na szeroką skalę jazzowy, swingujący idiom. Jak doszło do tego dziwnego angażu?
Zapraszam do lektury artykułu!