Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Na czasie – dyskusja o muzyce filmowej – część II

Paweł Stroiński, Tomek Rokita | 21-04-2022 r.

Dziś z Tomkiem Rokitą chcielibyśmy Wam przybliżyć dyskusję, jaką stoczyliśmy na temat ilustracji do niezbyt poważanych (i słusznie i niesłusznie) filmów z serii Mission: Impossible (oczywiście tylko tych z rolą Tomka Kruza). Jako, że fanów muzyki z innej serii o superszpiegu o inicjałach JB u nas nie brakuje, chcieliśmy zapełnić lukę związaną z perypetiami agenta o inicjałach EH, do którego przygód muzyczne ilustracje są wcale nie gorsze. Oczywiście już niedługo premiera trzeciej części filmu i albumu z muzyką, którą napisał młody amerykański twórca Michael Giacchino. Postanowiliśmy również krótko pogdybać jak może wyglądać partytura z najnowszej części jak i nasze oczekiwania w stosunku co do głośniejszych pozycji nadchodzącego roku. Do zapoznania się z drugą częścią naszego cyklu zaprasazmy już teraz:

TR: Hej Paweł. Dziś sobie pogadamy o muzyce do filmów które jedni bardzo lubią a inni wręcz wyśmiewają, czyli obu części „konia pociągowego” supergwiazdy Toma Cruise’a, Mission: Impossible. Właśnie specjalnie przesłuchałem „pod dyskujsę” ponownie obie ścieżki Zimmera i Elfmana i muszę powiedzieć że obaj Panowie potraktowali odpowiednie partytury jako dobrą zabawę (no może w mniejszym stopniu „samouk”…;-)

PS: Obaj to samoukowie 😀

TR: To prawda Miałem to napisać :-b

PS: Ale mówiąc zupełnie poważnie, Mission: Impossible to niejako sztabowy projekt Pana Cruise’a. Trudno się z tych filmów nie śmiać, chociaż uważam, że wersja de Palmy jest wyjątkowo stylowa (chyba jednak dużo bardziej niż Woo). I zgodzę się, że mamy do czynienia z zabawami.

TR: Właściwie, to obaj pochodzą z nurtu kompozytorów wywodzących się ze sceny pop-rockowej a dziś rozdających główne karty w Hollywood (zaliczam do nich jeszcze J.N.Howarda). Co do mnie, to zdecydowanie preferuję totalnie luzacki film Johna Woo. M:I De Palmy jest wyraźnie wytarty z uczuć. Styl owszem, ale film to dwie genialne sekwencje akcji przedzielone nudnymi flakami z olejem. No ale do muzyki. Elfman szaleje, Zimmer zaprasza swoją bandę (coś w stylu An Everlasting Piece…) i moim zdaniem zrobił najbardziej „coolową” muzykę od czasu Broken Arrow i True Romance. Takie coś wcale nie musi być uznawane za muzykę filmową, natomiast eksperymenty Elfmana będą bardzo trudne dla słuchacza nie wyrobionego. Choć technika jest fantastyczna….

PS: Powiem tak. Moim zdaniem sekwencje akcji świetne są trzy, bo akcję w Pradze do udanych zaliczam. Poza tym bardzo mi się podoba taka scena, w której Cruise zmywa krew z rąk, nic nowego, ale jednak pokazuje, że de Palmie trochę zależy na tym Huncie… Elfman dość mocno szaleje. I tu mam problem z jego partyturą, bo ta zabawa czasami staje się niesłuchalna, chociaż w filmie wypada świetnie. Zimmer, zgadzam się, jest najbardziej cool od czasu Broken Arrow, chociaż swoje dramatyczne sceny ma…

TR: Zmywa z rąk… (coś jak Piłat w Pasji ? ). A mi się jednak podoba bardziej M:I-2, bo Cruise walczy tam o dziewczynę (właściwie dwóch walczy – stały temat filmów Woo 😉 . Sceny nakręcone w slo-mo po prostu są stworzone dla stylu muzycznego Zimmera w „okolicach” takich partytur jak Hannibal albo Cienka czerwona linia – dla tych jego melodii w typie adagio… Co do Elfmana zabawa jest potężnie ciężko słuchalna, ale on ma świetnych orkiestratorów – min. Steve’a Bartka, z którym szaleje od końca lat 80-ych, więc z drugiej strony wynik ich eksperymentatorstwa nie zaskakuje. Pewna rytmika wręcz zapowiada kolejne projekty – takie jak Planeta Małp.

PS: Coś takiego jak końcówka Bullitta, jeśli pamiętasz. W sumie to w jedynce też się zakochał w Claire, tylko najprawdopodobniej scenę miłosną między nimi po prostu wycięli (po tym, jak Claire się przytula do jego dłoni). Styl Woo jest dla Zimmera jak najbardziej stworzony i chciałbym, żeby Hans do Woo wrócił, chociaż Powell radzi sobie nieźle (jeśli nie znasz, polecam Paycheck). Danny Elfman mógł się bawić mniej. Musisz przyznać, że robiąc taki pastisz konwencji kina szpiegowskiego (z czym kojarzą mi się partie na flety), Elfman mógł stworzyć bardziej melodyjną ścieżkę, albo przynajmniej tematyczną (nie powiesz mi, że Betrayal nie jest chłodne, ale przez to właśnie przejmujące), zachowując chłód i zabawę.

TR: Przytula się do dłoni? Co to za zaawansowanie związku, podczas gdy w M:I-2 ląduje w łóżku z Thandie Newton 😀 Dobra, żarty na bok. Nie znam Paycheck ale znam Face/Off i nie należy się dziwić, że „krew z krwi i kość z kości” Niemca sobie poradził w filmach Azjaty. Tak, wspomniane przez ciebie partie na flety, fagoty mają z pewnością element pastiszu (włączając prawdopodobnie zsamplowane odgłosy ludzkie „ciach”, „ciach” z jednego z moich ulubionych utworów z jedynki – The Heist), ale myślę, że muzyce wychodzi to tylko na dobre. Przeicież super-poważnie też nie mogło do końca być, bo film De Palmy to w końcu modernistyczny James Bond! Co prawda Tom Cruise ma tyle z charyzmy nawet Pierce’a Brosnana co Andrzej Lepper z finezji bywalca salonów, ale zawsze…. Wśród tych zabawnych fragmentów to moim ulubionym jest początek Uh-Oh! gdy spada nóż i Elfman intonuje takie masywne brzmienie na dęte, bardzo zabawne zarazem. Dochodzą do tego te fanfarujące trąbki i te wszystkie wyskaujące ze wszystkich stron głośników przeróżne, naprawdę ciekawe i niespotykane aranżacje brzmień. Orkiestracje i instrumentacja są tu na szóstkę z plusem. Ale co z tego…

PS: Paycheck to czysty Powell, z minimalnymi, jeśli jakimikolwiek wpływami Hansa. Nie mówię o tym, że miało być zupełnie poważnie. Fanfarujące trąbki też są fajne, chodzi o co innego. Mam wrażenie, że czasami komizm (The Disc) jest niezamierzony.. A to zabija napięcie w thrillerze (na płycie). Co do tego żartu widać, jak poważnie wziął ten score po tytułach kawałków…. A De Palma nie robił swojego Bonda. To było zamierzeniem Johna Woo.

TR: A gdzie tam, to było zamierzeniem ego Toma Cruise’a – nie zapominaj o tym… Co do stwierdzenia takiego jak „czysty Powell”, to według mnie nie ma chyba czegoś takiego, ale to tylko moje zdanie. Gdyby nie ten komizm i ta zabawa ta płyta byłaby koszmarem… Co więc tu powiedzieć o takim Zimmerze – tu jest całkowity luz. Wielu słuchaczy niezbyt wysoko ceni (trochę przez uprzedzenia moim zdaniem) tą ścieżkę, ale zakres styli i różnych gatunków jakie miksuje Zimmer i jego koledzy na tym bardzo fajnie skrojonym albumie jest dużo ciekawszy niż można byłoby sądzić. Uwielbiam akustykę tej płyty (jak i elfmanowskiej), szczególnie elementy flamenco, gitary Pereiry i potężne perkusje z finałowego pojedynku na plaży. Mano a Mano (świetny tytuł apropos…) to niezwykle prosta konstrukcja a jakże genialna…

PS: Mission: Impossible II to wielki żart. Zgadzam się z tą mieszanką stylów, ale nie dziwię się, czemu jej się nie ceni. Problem polega na tym, że Zimmer przerzuca się tymi stylami i trudno się w tym odnaleźć, chociaż zwróć uwagę, że cały score jest oparty na dwóch tematach (Nyah i Injection), więc pod tym względem mamy spójność, której mimo wszystko trochę brakuje u Elfmana. „Mano a Mano” jest świetne, ale dla mnie kluczem do tego score jest Bare Island.

TR: Ach Bare Island – to jest power…choć niektórzy mogą zrywać włosy z głowy jak słyszą ten zgiełk gitar… Jak dla mnie muzyka Niemca wypada rewelacyjnie w tych scenach mimo jej nie poszanowania dla jakiejkolwiek spuścizny tematu Schifrina. Bo jak wyjmiemy z obrazu wariację Zimmera i Elfmana to Zimmer ponosi mimo wszystko sromotną klęskę. Wersja Elfmana jest wybuchowa i spektakularna, jedynie równie dobrą słyszałem w wykonaniu Ericha Kunzela i jego Cincinnati Pops. Co do stylów – myślę, że bardzo dobrze przedkłada się to jednak na odsłuch albumu, przez co muzyka Zimmera będzie dużo dalej przyswajalna dla ludzi nie do końca wtajemniczonych w muzykę filmową. Uznają to za fajny kawałek rocka wzbogacony różnymi ciekawostkami etnicznymi i orkiestrowymi. Racja co do tematyki, można powiedzieć że temat miłosny z M:I-2 wszedł do jego zacniejszych osiągnięć (no bo przecież kopia w Spanglish, ale z drugiej strony już „zapowiedziany” w House of the Spirits…). No ale dokładniej w tym będziesz się orientował już Ty. Ciekawe jak spisze się na tym tle Giacchino?

PS: Zimmer przegrywa w aranżacji tematu, owszem. Elfman jest jednak bardzo podobny do wersji z 1988 roku. Dosłownie jak napisałem w recenzji, przerobił flety na dęte blaszane, przez co temat brzmi bardziej bondowsko. A Zimmer cóż: „Zawsze chciałem usłyszeć najlepszy temat świata na gitary” (nie pamiętam, który to wywiad, nie wiem czy nie soundtrack.net). Moim zdaniem Zimmer nie skopiował tematu Nyah w Spanglish, chociaż na pewno są powiązania (raczej temat Nyah jest kopią „Pedro and Blanca z Domu dusz). Injection uważam za kawałek obowiązkowy, jeśli chodzi o muzykę akcji w okresie post-Gladiatorowym. A tak swoją drogą, to Bare Island jest żartem. Nie przechodzisz na poważnie z chóru do metalu. Co do Giacchino, powiem, że mam duże oczekiwania: 112 osób w orkiestrze… A ten kompozytor się zna na rzeczy (nie jak Zimmer z ponad 120 osobami w Peacemakerze…)

TR: Może te 120 osoby to z trzech sesji nagraniowych z trzema orkiestrami po 40 osób? 😉 Myślę, że muzyka Giacchino (znając Medal of Honor i The Incredibles) będzie pełnokrwistą muzyką bondowską. Oczywiście dużo nowoczesnych technik kompozycyjnych, masywna, bardzo skomplikowana muzyka akcji ale myślę, że temat główny będzie eksplodował co chwilę (ten zwiastun ze sceną na moście zrobił mi apetyt!). Jednym słowem: będzie więcej akcji i przygody niż suspense’u i klimatu jak u De Palmy. Ale na pewno jej będzie bliżej do Elfmana niż do Zimmera. Przypadek Zimmera jest jak widać bez odpowiednika (i dobrze – chociaż jest ciekawie).

PS: Nie, w Peacemakerze Zimmer się nie znał :D. Muzyka Giacchino na pewno postawi na brzmienia orkiestrowe. Dan Goldwasser w artykule o sesji nagraniowej nic nie mówił o elektronice (ciekawe czyją wersję M:I Theme wydadzą na płycie, mam nadzieję, że Cruise’a…). Giacchino jest doskonały technicznie, zwłaszcza podziwiam jego rytmikę (niestety nie znasz Lost, a myślę, że Giacchino wykształcił trochę własny styl w tej materii, polecam). Myślę, że w swoim gatunku to będzie score roku, chociaż liczę też na inne score’y… Trzeba powiedzieć jedno. Jest na co czekać na pewno. I mam nadzieję, że wykształci swój styl. Wreszcie.

TR: A tam nie znał – a ta armia orkiestratorów to co? :D. Giacchino to chłopak, który ma duży talent i wiele ekscytacji dla tego co robi. Myślę, że technicznie jest bardzo dobry a przede wszystkim ma wiele pomysłów, co tak jak mówisz stawia go w bardzo ścisłej czołówce własnego pokolenia, może nawet na pierwszym miejscu. Ja liczę na orkiestrowe „złamanie karku w starym stylu”, dawno takiego nie było. To będzie prawdopodbnie taki „breaktrough score” dla niego, choć Iniemamocni już nim byli. Jakie masz inne oczekiwania w związku z tym rokiem więc?

PS: Znasz moje preferencje 😀

TR: Może szerzej 🙂

PS: Mam pewne oczekiwania po Kodzie da Vinci Zimmera, bo zrobił go głównie sam, ale długośc albumu napawa mnie wątpliwościami.

TR: No tak, Zimmer :D. Na pewno będzie ciekawie i właściwie to dobrze, że Zimmer powraca do tzw. dużych filmów po tych wszystkich chybionych Thunderbirds albo Madagascarach wszelkiej maści, choć z drugiej strony myślę, że w tego typu kinie rozrywkowym się wypalił (patrz projekty typu Król Artur lub produkcja Piratów) i nic nowego nie zaprezentuje, czasy Backdraft i K2 dawno minęły…

PS: Na pewno Lady in the Water Jamesa Newtona Howarda, bo to kolejny Shyamalan, ale z drugiej strony dość poważnie się martwię o jego karierę, po jego wycieczkach w stronę dawnego Media Ventures (współpraca z Wessonem i Meyersonem).

TR: Ja stawiam podobnie jak 2 lata temu na parę Shyamalan-Howard, choć zgodzę się z Tobą, że Howard poza filmami trój-imiennego reżysera również stosuje czerstwy, pozbawiony inspiracji styl. Szuka jakichś nowych dróg (te wycieczki w stronę MV – dobrze powiedziane! ) ale to nie jest to co zdobyło mu fanów za jego prace z choćby lat 90-95. A w Lady in the Water liczę ponownie na minimalizm połączony z emocjonalnymi melodiami – przynajmniej spokojny, niemal „bajeczny” zwiastun filmowy został zilustrowany subtelną pieśnią wykonywaną przez Josha Grobana. To powinno pokazać mniej więcej w jakim kierunku pójdzie film (i muzyka mam nadzieję).

PS: Natomiast John Powell ma przed sobą pierwszy poważny film akcji, do którego zrobił muzykę orkiestrową – X-Men III, a jego cenię od dawien dawna (czyli Chicken Run 😀 ).

TR: Powell i orkiestrowy score do X-Men III – nie wierzę, że nie będzie tam jakichś elektronicznych „zabawek”. Nigdy jakoś nie byłem fanem tej serii ale mam nadzieję że chociaż zachowa poziom Ottmana. A gdy już o wilku mowa to oczywiście Superman Returns. Nie sądzę, byśmy dostali coś przełomowego, bo jak inaczej można tłumaczyć założone użycie tematów Williamsa? Po co w ogóle robią ten bezsensowny remake?! Kolejna legenda zbeszczeszczona…

PS: Johna Ottmana nigdy specjalnie nie ceniłem i nie oczekuję zbyt wiele. Mam dziwne przeczucie, że poza tematami Williamsa nie będzie zbyt ciekawie. The Black Dahlia zaś może być ciekawe, bo jazzman Isham robi muzykę do filmu noir samego De Palmy, więc można czegoś ciekawego chyba oczekiwać, zwłaszcza, że ostatnio siedzę trochę w twórczości Ishama. Apocalypto – Horner wraca do Gibsona. Kolejny Braveheart (pytanie niestety dotyczy i jakości, i zawartości 😀 ).

TR: Myślę,że szufladkowanie Ishama pod jazz chyba nie ma w obecnej chwili dużego sensu. To twórca który pisze i na pełną orkiestrę jak i samą elektronikę. Myślę, że jego akcje w Hollywood idą cały czas do góry (chociaż przecież na mapie kompozytorów jest od dawna), ale film De Palmy? No nie wiem czy coś ciekawego z tego wyjdzie. Apocalypto to inny projekt na który liczę. Myślę, że Gibson jak we wszystkim jest perfekcjonistą i myślę, że nie da Hornerowi taryfy ulgowej. Nie chcę krakać, bo niby tak pięknie przebiegała dla Hornera praca przy The New World a prawie cały score wyleciał do kosza..

PS: Jeszcze pewne kontrowersje wywoła na pewno Pirates of the Caribbean 2 Zimmera (i nie tylko, już podali, że Zanelli pracuje przy tym projekcie…)

TR: Piraci 2 szczerze mówiąc mało mnie interesują. To rodzaj filmu, który był fajny, ale nie obejdzie mnie czy następna część powstanie czy nie. A zresztą, ja jestem fanatykiem Cutthroat Island i partytury Debneya 😀 Ja jeszcze będę upatrywać takie pozycje jak powrót Elliota Goldenthala w kolejnym filmie jego żony Across the Universe, Eragon Patricka Doyle (film fantasy) czy The Fountain – projekt s-f przy współpracy Darrena Aronofsky’ego i Clinta Mansella (ludzie od Requiem for a Dream). Ciekawy rok się zapowiada…

PS: No, mam nadzieję, że będzie ciekawy. Bo tamten tez się tak zapowiadał. Pamiętasz oczekiwania po Batmanie czy po Monachium? Przynajmniej Gejsza uratowała fason drugiej połowy roku, ale zobaczymy co będzie w tym.

Najnowsze artykuły

Komentarze