Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Michael Mann – muzyczny portret

Tomek Rokita | 21-04-2022 r.

Do popełnienia tego małego artykułu-retrospektywy „sprowokowała” mnie recenzja Łukasza Wudarskiego dot. soundtracku z ostatniego filmu Michaela Manna pt. Miami Vice. Ponieważ „zasmucił” mnie w nim brak jakichkolwiek odniesień do poprzednich płyt z filmów reżysera ;), przy jednoczesnych pochwałach dla zawartości, postanowiłem niejako tą „lukę” naprawić, ponieważ temat wydał mi się nader ciekawy…


Muzyka z filmu Michaela Manna – cóż to jest? Po pierwsze nie można jej pomylić z niczym innym. Mann, dziś jeden z niewielu prawdziwych autorów kina amerykańskiego, z własną wizją i niepodrabialnym stylem, traktuje muzykę w swoich filmach jako równorzędnego opowiadacza historii co obrazy (równie znakomite!) oraz aktorzy. Muzyka taka to najczęściej mieszanka muzyki oryginalnej oraz utworów już istniejących, poruszające się od muzyki alternatywnej, klasycznej, etnicznej, poprzez elektroniczną, ambient, rock progresywny, po rhythm and blues, czy pop. Mieszanka mająca swoją własną specyfikę i konsystencję, niebanalne a „dopieszczone” wydania soundtrackowe mimo, że czasami nawet porażające eklektyzmem, nad wyraz spójne i stanowiące wydaje się jedną całość. Tak jak bohaterowie filmów Manna i scenerie, które wybiera: zielone krawaty na niebieskich koszulach, białe mokasyny, ciemne okulary, policjanci-twardziele i fascynujący, mający często o wiele bardziej ludzkie oblicza kryminaliści, nocne panoramy miast, transowe jazdy samochodem, fluoryzujące neony a przy okazji poruszane pod bardzo atrakcyjną formą pytania o ważne, ludzkie sprawy – tak różnorodna jest muzyka.

Reżyser ten, podobnie jak choćby Martin Scorcese, jest bardzo eklektyczny i płynnie porusza się pomiędzy kompozytorami filmowymi a dostępną muzyką źródłową, bardzo często decydując, co znajdzie się w finalnej wersji filmu a nawet albumu (których jest często producentem). W doborze piosenek i innych utworów instrumentalnych pomaga mu często Kathy Nelson. Prawdziwy wizjoner i autor w moim przekonaniu. Mam nadzieję, że ten tekst i zestaw przygotowanych (jak i już istniejących) recenzji na naszym portalu przybliży Wam choć trochę specyfikę i rolę muzyki w filmach Michaela Manna, który nawet i w naszym kraju ma grono fanów. Mann to prawdziwie intelektualno-rozrywkowy twórca, łączący oba te nurty w najlepszym wydaniu, co tym samym przedkłada się na niebanalne ścieżki dźwiękowe pochodzące z jego produkcji. Poniżej zapraszam do podsumowania.


Złodziej i Wieżyca

Mann na początku lat 80-ych, kiedy po raz pierwszy stawiał swoje kroki jako filmowiec, dwukrotnie pracował z elektronicznymi guru, formacją Tangerine Dream. Oba obrazy z tego okresu są raczej nieznane (mi również nie udało się do nich dotrzeć); pierwszy to Złodziej, dramat kryminalny z Jamesem Caanem z 1981 roku, drugi zaś to Wieżyca (1983) (oryg. The Keep), dziwaczny thriller z elementami nadprzyrodzonymi (Naziści, demony + zamczysko w Rumunii…). Styczność w tym przypadku miałem tylko z bootlegiem z The Keep. Muzyka to w 100% elektroniczna, ze wszystkimi jej zaletami i wadami, czasami bardzo interesująca (włącznie z przestrzennym efektem, który dekadę później dziwnym trafem wykorzysta również Hans Zimmer…), czasami rażąca swą infantylnością. The Keep w skrócie można określić jako mieszankę Vangelisa, Czasu Apokalipsy, naszego twórcy Marka Bilińskiego i irytujących, „pachnących” jakimś barokiem brzmień Wendy Carlos z Mechanicznej pomarańczy. Dodatkowo cechuje ją duża doza optymizmu oraz frywolności i tak naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, by pasowała do takiego filmu. Taki ciekawy, choć pewnie mający wielu fanów, relikt lat 80-ych. Jedno jest jednak pewne: brzmienie TD w pewien sposób definiuje kierunki muzyczne, które Mann będzie poszukiwał w swoich dalszych filmach. Fragment muzyki z The Keep.

Lata osiemdziesiąte

Ten okres to re-ewaluacja przez Manna ekranu telewizyjnego. Wystawna, przebojowa seria Policjanci z Miami (1984) z niezapomnianym Donem Johnsonem i Michaelem Talbottem zrodziła jeden z najbardziej popularnych filmowych tematów – Crockett’s Theme, który do dziś można usłyszeć na radiowych playlistach. Jan Hammer stworzył elektroniczny score, który był wizytówką tamtych czasów a muzykę oryginalną w serialu wspierały dziesiątki przebojów artystów przeżywających swój rozkwit w tamtej erze, min. Phila Collinsa (również synonim lat 80-ych…) czy Billy Idola. Oczywiście Mann odpowiadał po części za wygląd i „umuzycznienie” serialu. Druga kultowa seria to oczywiście Crime Story (1986), czyli kryminał w stylu retro, z którego najbardziej pamiętliwa jest znakomita piosenka Della Shannona i jednocześnie wizytówka serii – „Runaway”. Za muzykę oryginalną odpowiadali Charlie Caello i Al Kooper. Trzeci film kinowy twórcy to Łowca, klimatyczna ekranizacja Czerwonego smoka Thomasa Harrisa; film który poległ totalnie w kinach, ale dziś jest pozycją kultową. Ścieżkę dźwiękową stanowi połączenie atmosferycznej elektroniki Michela Rubini i zespołu The Reds z kilkoma naprawdę świetnymi utworami z pogranicza rocka oraz elektroniki. Warto wspomnieć jeszcze o pierwszej wersji słynnej Gorączki, którą Mann sfilmował dla telewizji pod tytułem Wydarzyło się w Los Angeles (oryg. L.A. Takedown) (1989). Muzykę do tego niskobudżetowego obrazu tv skomponował niejaki Tim Truman.

Ostatni Mohikanin i Gorączka

Po nie przychylnym przyjęciu Łowcy Mann odnosi sukces wspaniałą adaptacją powieści Jamesa F.Coopera Ostatni Mohikanin (1992), podkreśloną niemal ikonograficzną ilustracją muzyczną Trevora Jonesa. Mimo, że partytura Jonesa jest do dziś najbardziej konwencjonalną, zbliżoną do typowego hollywoodzkiego brzmienia ścieżką w filmach reżysera, także i tutaj wydaje się, że reżyser zmusił kompozytora do pójścia poza granicę standardu jakie wyznaczają tego typu wielkie produkcje historyczne i stworzenia czegoś unikalnego, co oczywiście przełożyło się na szaloną popularność i sprzedaż tego albumu. Ostatni Mohikanin zasłynął również pod kątem muzycznym z zestawienia obok siebie nazwisk dwóch znanych kompozytorów, ponieważ Mann w czasie post-produkcji filmu uznał konieczność zmiany/bądź przekomponowania pewnych fragmentów filmu, tym samym zatrudniając do tej „brudnej roboty” Randy Edelmana (Jones ponoć nie miał już czasu na „poprawki” z uwagi na inne zobowiązania). Do dziś trwają pośród fanów muzyki filmowej spekulacje dotyczące słuszności takiej decyzji, która w pewnym sensie rozbija strukturę oryginalnego wydania (poprawioną w powtórnym nagraniu Varese kilka lat później), ale jedno jest pewne – znowu mamy do czynienia z eklektyzmem i czymś unikalnym. Reżyser mimo, że mając na „pokładzie” dwoje tak znamienitych twórców nie bał się sięgnąć po materiał źródłowy, będący dziełem Dougie MacLeana („The Gael”) czy Phila Cunninghama („The House in Rose Valley”).

Trzy lata później powstała Gorączka (1995), chyba najbardziej osobisty obraz Manna, jednocześnie będący epicką opowieścią o dwóch niezwykle wyrazistych bohaterach (tytani kina – Pacino i De Niro) stojących po dwóch stronach barykady. Niezwykły klimat filmu w dużej części jest zasługą oryginalnej muzyki Elliota Goldenthala i zestawu utworów instrumentalnych z pogranicza rocka i ambientu, na czele z artystami takimi jak Michael Brook, Brian Eno, Moby czy Lisa Gerrard (z którą będzie współpracował przy kolejnych swoich projektach). Mimo tego wszystkiego, najjaśniejszą gwiazdą tej mistrzowskiej kompilacji i zarazem jednego z najlepszych song-tracków (jeżeli można tak to ująć) jakie się ukazały, jest oryginalny score Goldenthala, który nie dość że jest wg niżej podpisanego najlepszym w jego karierze, to dodatkowo łączy z sobą elementy wydawać by się mogło nie mogące do siebie pasować: smyczkowy kwartet Kronos, elegijne brzmienia orkiestry i rockowy pazur. Szkoda tylko, że Mann zdecydował się odrzucić oryginalny finał napisany przez kompozytora na rzecz kompozycji Moby’ego… Oprócz tego, co znajduje się na wydaniu płytowym, w filmie można znaleźć szereg utworów Briana Eno („Late Evening in Jersey”, „Arabic Agony”), Williama Orbita („The Monkey King”, „The Last Lagoon” – geniusz klimatu!, „The Mighty Limpopo”) a nawet fragment „Koncertu na wiolonczelę i orkiestrę” Gyorgy Liget’iego.

Lisa Gerrard i Pieter Bourke…

Wspomniana wyżej Lisa Gerrard została niespodziewanie muzyczną muzą reżysera na dwa jego kolejne filmy. Wielokrotnie nagradzany Informator (1999) oraz biografia Muhhameda Ali’ego Ali (2001) pod względem muzycznym były dyskursem elektronicznych tekstur i wokaliz, które w większości wykonuje oczywiście sama kompozytorka. Gerrard tworzyła obie ścieżki dźwiękowe wespół z australijskim aranżerem i perkusistą Pieterem Bourke, z którym znała się jeszcze z czasów Dead Can Dance i ich wspólnego albumu Duality. Chociaż obie ścieżki dźwiękowe wykazują wspólne elementy i styl, skłaniając się ku emocjonalnym, refleksyjnym brzmieniom przyprawionym szczyptą etniki, tak naprawdę Informator i Ali są inne. Ten pierwszy to kompozycja wyważona, skupiająca się na psychologii filmu, Ali z kolei to emocje ale już ciepłe, bardziej inspirujące, z delikatnymi orkiestracjami (których zabrakło w Informatorze) i afrykańskimi/perkusyjnymi ozdobnikami, które wskazują na Łzy słońca, partyturę przy której Gerrard pracowała później z Hansem Zimmerem. Taką muzykę mógłby napisać Craig Armstrong.

Paradoksem jest, że to muzyka oryginalna z filmu z 1999 roku została tak hojnie przedstawiona na albumie, a Ali, kompozycja ze wszechmiar ciekawsza, musiała grać dosłownie ostatnie skrzypce na wydaniu komercyjnym (jeden, jedyny utwór „See the Sun”), ustępując pola dość przeciętnym piosenkom z nurtu R&B (choć godny uwagi jest kawałek R.Kelly’ego „The World’s Greatest”). Score (w okrojonej wersji) ukazał się jakiś czas później na wydaniu Decca Rec., w towarzystwie utworów pieśniarza z Mali – Salifa Keity, jednak jest ono trudno dostępne – a duża szkoda. Ukazało się również Promo z 20 minutami muzyki oryginalnej. Dodatkową muzykę do Aliego napisał znany współpracownik Zimmera, Martin Tillman. Z kolei w Informatorze można usłyszeć także muzykę Arvo Parta („Litania”) oraz kompozytora muzyki filmowej Curta Sobela. Fragment muzyki z Ali’ego.

.

…oraz mocne kino sensacji w powrocie do źródeł

Ostatnie dwa obrazy Manna to mocne kino sensacji – Zakładnik (2004) i kinowa, uwspółcześniona wersja Miami Vice (2006). Oba obrazy nie dały zbytnio rozwinąć swych skrzydeł kompozytorom filmowym, ale przecież nie od dziś wiemy, że nie o to chodzi w filmach tego reżysera… Zakładnik to eksperymentatorskie dziełko Jamesa Newtona Howarda, który jako kolejny stricte-kompozytor w filmie Manna musiał zupełnie zmienić swój styl i stworzyć coś co poprostu będzie pasowało do produkcji Manna. Musiał poprostu zmienić się w rockmana, co biorąc pod uwagę jego przeszłość nie było chyba dla niego dużym problemem. Howard tak wyraża się o pracy z Mannem w wywiadzie dla soundtrack.net: „(…) myślę, że każdy kto zabiera się za film z Michaelem Mannem z jednej strony ma wystarczające szczęście, że to robi, ale z drugiej musi wiedzieć, że Mann będzie miał własne podejście w stosunku do muzyki oryginalnej. Użyje to, co uważa według niego za stosowne a każdy utwór może zostać zastąpiony w każdej chwili przez jakikolwiek inny. Byłem tego świadom i „wchodziłem w to” z szeroko otwartymi oczami – ale jedno, co tym razem było dla mnie nowością to fakt, że położył nacisk na score w kulminacyjnym momencie filmu (…) Przynajmniej te momenty posiadały dużo więcej standardowego score’u, niż zdarzało się to w poprzednich jego filmach. Nie chodzi o to, że nie próbował tego wcześniej, ale Michael nie czuł się dotąd zbyt komfortowo z takim podejściem do muzyki oryginalnej (…)”. Jakby filmowcowi brakowało kompozytorów (Howard, Pinto, Tom Rothrock), wykorzystał również utwory innych – „Steel Cello Lament” Goldenthala z Gorączki oraz „Moxica and the Horse” Vangelisa z 1492!

W porównaniu do innych wydań score’owo-piosenkowych, Miami Vice wydaje się być najmniej atmosferyczne, nie szukające jakichś głębszych emocji w muzyce. Bardziej wygląda na standardowe wydanie łączące mało powiązany z filmem zestaw komercyjnych „przeciętniaków”. Owszem Miami Vice i tak przerasta dużą większość wypełniaczy półek w sklepach bądź supermarketach, ale dobór utworów sam w sobie nie stanowi tak zgrabnie przemyślanego zestawu, który potrafiłby porwać swoim klimatem, stylem czy klasą. Wydaje się, że płyta w pewnym sensie próbuje zaspokoić przede wszystkim gusta dzisiejszej młodzieży (tej młodej). Obok fragmentów schlebiających dzisiejszym trendom (rytmy kubańskie, czasem pseudo-rock, czasami poprostu przeciętne kompozycje) jest również kilka perełek. Zdecydowanym faworytem jest „Auto Rock” grupy Mogwai, przeróbka „Sinnerman” Niny Simone czy emanujące delikatnością „Ramblas”. Może dobrze, że oryginalnej muzyki autorstwa Brytyjczyka Johna Murphy i Niemca Klausa Badelta znalazło się zaledwie kilka minut, bo zdecydowanie to najsłabsza oryginalna muzyka z filmów Manna, totalnie odtwórcza tapetka, która chyba od początku miała tylko zapełnić puste muzycznie miejsca pomiędzy utworami źródłowymi w efekciarskiej, kinowej wersji jego słynnego serialu telewizyjnego.


Jak widać, muzyczne horyzonty są tutaj ogromne. By już nie przedłużać, zapraszam do przeczytania trzech nowych oraz istniejących już recenzji albumów z muzyką do filmów Michaela Manna:

Manhunter

The Insider

Collateral

Miami Vice (serial)

The Last of the Mohicans

Heat

Miami Vice

Najnowsze artykuły

Komentarze