22 lipca mija trzecia już rocznica śmierci jednego z najznakomitszych kompozytorów muzyki filmowej, mentora i właściwie współtwórcy jej obecnego kształtu – Jerry Goldsmitha. My wyprzedzamy nieco ten smutny dla każdego miłośnika gatunku dzień, prezentując nasz mały hołd dla tego zasłużonego twórcy, hołd w postaci drugiej już z naszych list TOP 30. I po raz kolejny, jest to redakcyjnie ustalony ranking naszych ulubionych utworów i tematów Jerry’ego, prac do których najczęściej wracamy. Oczywiście, i tym razem jest to tylko niewielki wycinek dokonań kompozytora i ubolewać możemy, że tyle doskonałych kawałków na liście się nie zmieściło, niemniej sądzimy, że te, które na nią trafiły, swoją jakością i artystycznym poziomem zasłużyły na swoje miejsce wśród najlepszych. Jednocześnie zapraszamy tradycyjnie czytelników do polemiki i tworzenia konkurencyjnych list – a nuż trafimy na zapomnianą, muzyczną perełkę?
Siedmiominutowa, subtelnie namalowana idylliczna sekwencja z niepokojem w tle, czyli wędrówka z egzotycznego raju do krainy brutalnych barbarzyńców. Z wyłączonym narratorem.
Mistyczny utwór, który stał się wizytówką ścieżki z Pamięci absolutnej, w którym elektronika kreuje epicki, monumentalny pejzaż dźwiękowy do telepatycznej wizji Arnolda Schwarzennegera, ujawniającej tajemnice Czerwonej Planety.
Liturgicze arcydzieło, prawdziwie impresjonistyczna wizja muzyczna na orkiestrę i fascynujące, najlepsze w karierze Goldsmitha, partie chóralne, wyczekujące wespół ekranowego, ponownego nadejścia Chrystusa.
Nutka patosu, kapka napięcia, szczypta wzniosłości, gram afrykańskiej etniki, doprawione klasycznym stylem Jerry’ego. Tak rodzą się genialne muzyczne potrawy, potrawy o zapachu Czarnego Lądu i smaku prawdziwej przygody, potrawy takie jak Prepare for Battle.
Piekielnie inteligentna ilustracja sceny akcji, kreatywna pod względem orkiestracji i zastosowania elektroniki z prostym, acz efektywnym tematem.
Intensywny utwór akcji pokazujący Jerry’ego Goldsmitha jako twórcę zdolnego do pisania muzyki pierwotnej, zapewne dzięki inspiracji twórczością jednego z najbardziej bezpardonowych artystów w historii gatunku – Alexa Northa.
Radosna, optymistyczna muzyka, będąca znakomitą ilustracją finałowego meczu… Jeśli sądzić po utworze, to zdecydowanie zwycięskiego.
Tym razem maestro do bitewnego utworu akcji dodał chór, dzięki czemu muzyka jest jeszcze bardziej porażająca niż zwykle (tak, to możliwe!). Nic dodać, nic ująć… No, może tyle, że na znajomość łaciny Jerry’ego pozostaje spuścić zasłonę milczenia;)
Wspaniały marsz, który sprawia, że czujemy się, jakbyśmy maszerowali ramię w ramię z tytułowymi niemieckimi żołnierzami.
Ekscytujący utwór akcji na pełną orkiestrę, doskonale wykorzystujący etniczne instrumenty i znakomity główny temat – świetna technika, wykonanie, jednym słowem typowy Goldsmith, co w tym przypadku ma charakter znaku jakości Q.
Iście epicki finał jednej z najwybitniejszych partytur fantasy w historii gatunku. Kompilacja tematów lirycznych, pozytywnej energii, bajkowości, potwierdzająca triumf Dobra nad siłami Mroku. Zło zostało pokonane, baśniowy świat ocalony, a Goldsmith po raz kolejny buduje muzyczny obraz Arkadii. Tradycyjne, pełne rozmachu zakończenie w najlepszym, symfonicznym stylu.
Napisany w mrocznym, tajemniczym, niemal herrmannowskim stylu finał kontrowersyjnego Nagiego instynktu oferuje szereg orkiestrowych kulminacji porównywalnych do miłosnego spełnienia, uzupełnianych mistycznym tematem głównym, jednym z najsłynniejszych w karierze Goldsmitha.
Genialny temat przewodni serii po raz pierwszy na naszej liście, lecz w mniej znanej aranżacji; długa, muzyczna sekwencja Goldsmitha, podążająca leniwie ku wyżynom emocjonalnym pozwala odbiorcy kotemplować zapierający dech w piersiach widok jednego z nasłynniejszych statków kosmicznych w historii. Opera w kosmosie.
Utwór ten, pochodzący z etnicznie nasyconego i otoczonego już legendą soundtracku przygodowego, słynie głównie z fenomenalnej solówki trąbkowej, poprowadzonej w szokującym tempie, zagranej w niespotykanym, agresywnym stylu. Po wysłuchaniu fragmentu na usta ciśnie się tylko jedno: „Jak oni to zagrali!?!”. Na deser epickie wykonanie tematów głównego i miłosnego.
Niepokojąco piękny temat Jerry’ego Goldsmitha zaczyna słynnego Obcego: Ósmego pasażera Nostromo. Mało kto (poza użyciem Adagio Arama Chaczaturiana w 2001: Odysei Kosmicznej Kubricka) tak doskonale oddał chłód i osamotnienie w przestrzeni kosmicznej. Ale oczywiście Ridley Scott to Ridley Scott i nie mogło mu się to za bardzo spodobać. W końcu Goldsmith to nie Vangelis.
Wyspecjalizowany w tematach dla serii o gwiezdnych wędrowcach Goldsmith, dla załogi Voyagera skomponował chyba najbardziej dostojny utwór tytułowy. Co by nie mówić o tym serialu, dzięki Jerry’emu czołówkę miał rewelacyjną.
W tym krótkim temacie Jerry Goldsmith pokazał że jest nie tylko hollywoodzkim rzemieślnikiem, lecz potrafi pisać muzykę europejską w wymowie. Tęskny walc kojarzący się z ojczyzną głównego bohatera (Francją) wyraża nie tylko nostalgię, ale także kieruje słuchacza w kierunku klaustrofobicznych przeżyć jakie nękają każdego więźnia. Nie tylko niesłusznie osadzonego.
Fundament wojennej muzyki filmowej. Wpadający w ucho marsz o wyraźnej patriotycznej wymowie dalekiej jednak od przeładowanych banałem podobnych dokonań innych twórców. Wspaniałe prowadzenie sekcji dętej i duża motoryka sprawiają że w każdym prawdziwym mężczyźnie odzywa się chęć zaciągnięcia się do armii i przedefilowania przy dźwiękach takiej, prawdziwie wzniosłej muzyki.
Jedno z muzycznych arcydzieł Jerry’ego Goldsmitha. Rozpisana na kameralny zespół – smyczki, duduk, bałałajkę, elektronikę, metronom (!) i jazzowe trio ścieżka długo dojrzewa do tego kończącego zarówno album, jak i film utworu. Ekspresyjne smyczki wykonujące jeden z najlepszych tematów miłosnych maestro, budująca tempo elektronika i, przede wszystkim, improwizacja wybitnych solistów jazzowych – saksofonisty Branforda Marsalisa, pianisty Mike’a Langa i basisty Johna Patitucciego – są ucztą dla uszu.
Antonio Banderas gra arabskiego wojownika, który zmuszony do opuszczenia ojczyzny przyłącza się do Wikingów. A wraz z nim muzyka, która od bliskowschodniego stylu przechodzi w jeden z najbardziej heroicznych w dosłownym tego słowa znaczeniu tematów w karierze kompozytora. Czy bohater żałował tej zmiany klimatu? My, słuchacze na pewno nie.
Kwintesencja muzyki przygodowej. Chyba najlepszy temat Goldsmitha w ostatnich latach kariery stanowi idealną ilustrację samolotu lecącego przez kanadyjskie góry. Do tego dochodzi znakomita orkiestracja (prosty motyw na smyczki i fortepian budujący tempo) i świetne wykonanie (co ciekawe lepsze od reszty ścieżki, aż taka różnica w inspiracji?). Cóż można dotego dodać? Chyba tylko przypomnieć, że temat z tego filmu jest także najlepszym tematem w karierze Klausa Badelta…
Może dla Graeme Revella okazała się pechowa, ale Jerry Goldsmith może uznać trzynastkę za swą szczęśliwą liczbę. W kilka tygodni wysmażył bardzo dobrą partyturę przygodową, w której postanowił, jak mówi Michael Crichton, wymyślić muzykę Wikingów (bo jej nie znamy). Jeśli to wymyślanie doprowadza do stworzenia takich utworów jak The Fire Dragon – ekscytujących, niezobowiązujacych, choć dość ciężkich, prosimy kompozytorów o więcej „wymyślania”. Wykonawcom partii dętych blaszanych składamy kondolencje i mamy nadzuieję, że kontrakt na wykonanie ścieżki zawierał opłacenie operacji przeszczepu płuc…
Świat widziany z czubków drzew wygląda inaczej. Świat w którym tło stanowi muzyka Jerry Goldsmitha również jest inny. Temat The Trees to klasyczny przykład jak banalna scena może zamienić się w jeden z ciekawszych momentów filmu, przeistoczyć się tylko dzięki partyturze, która początkowo mgliście otacza głównych bohaterów, by w pewnym momencie wystrzelić szaloną epicką mocą, mocą która na długo pozostaje w pamięci.
Uznawana za jeden z najwybitniejszych utworów akcji w karierze Goldsmitha, finałowa rozgrywka Pamięci absolutnej to majstersztyk dynamiki, muzycznej furii i dramatyzmu, to wyrafinowana kompozycyjnie, szaleńcza sekwencja, w której artysta wykorzystuje wszystkie swoje firmowe chwyty, by po raz kolejny pokazać, kto zasługuje na miano niekwestionowanego króla tego gatunku filmowego. To również doskonały mariaż orkiestry i elektroniki, pokazujący, że oba te elementy można stylowo połączyć, nie zastępując jednego drugim. Goldsmith u szczytu swoich umiejętności.
Większość z nas nigdy nie była w Afryce… Ale czy aby na pewno? Słuchając chociażby tego finału Ducha i Mroku oczyma wyobraźni przenosiliśmy się tam wielokrotnie. Zarówno spokojny temat miłosny, jak i urokliwy, optymistyczny temat główny, wykorzystujące radosne etniczne wokale budują wiarygodny klimat filmu i sprawiają, że nie potrzebujemy widzieć ani sawanny, ani niebezpiecznych lwów, by uwierzyć, że jesteśmy w głębi Czarnego Lądu. Dzięki Ci, Jerry, za tę muzyczną wyprawę!
Znany chyba wszystkim, niewyobrażalnie wręcz złowieszczy i demoniczny temat przewodni jedynej oscarowej ścieżki Jerry’ego. Funkcjonalność tego utworu wraz ze wszystkimi jego przeróbkami w filmie przyprawia o zawrót głowy – nigdy wcześniej horror nie został zilustrowany równie efektownie. Gdyby nie trzecia część trylogii, słuchając tego pochwalnego hymnu, bylibyśmy pewni, że Szatan jest już o krok od zdobycia władzy nad światem. Na szczęście, to tylko wyobraźnia Goldsmitha, bardziej sugestywna niż najstraszniejsze koszmary.
Czy jest ktoś, kto nie zna tego utworu? Zdecydowanie nasłynniejszy, tematyczny opus magnum Goldsmitha – genialny, przygodowy niemal marsz dla kosmicznych wędrowców, pełen instrumentalnych ornamentacji, a na dokładkę piękny temat miłosny dla Ilii, czyli gwiezdne potyczki według Jerry’ego. Spektakularna odpowiedź na Star Wars Williamsa – czy lepsza, czy gorsza, nie wiadomo, ale na pewno unikalna i niepodrabialna. A w dodatku z błogosławieństwem samego twórcy, który tytułowy marsz uważał za jedno z największych osiągnięć w swojej karierze.
Jeden z najwybitniejszych mariaży gitary akustycznej i orkiestry jaki miał miejsce w całej historii muzyki filmowej. Ale czy jest się czemu dziwić? W końcu doprowadziły do tego dwie wybitne indywidualności twórcze. Jerry Goldsmith i wspaniały solista, wirtuoz gitary Pat Metheny. Genialna technika, niesamowita energia i porywający temat. To właśnie Bajo Fuego. Jedynym mankamentem jest to, iż utwór można podziwiać jedynie na płycie, gdyż w filmie nie znalazł on miejsca. Lecz cóż to za wada, gdy przed nami takie dzieło.
Klasyczny juz i przepiękny temat na trąbkę w połączeniu z gitarą pokazuje, że Sylvestra Stallone jednak na jakąś wrażliwość wbrew pozorom stać. Pierwszą scenę Rambo: Pierwszej krwi Goldsmith zilustrował w poruszający sposób, by potem tę wrażliwość wietnamskiego weterana przeobrazić w rzadko spotykaną w muzyce filmowej wściekłość. Rambo miał kupić kompozytorowi dom. Niestety nie wiemy który, ale sądząc po wypowiedziach maestro na temat sesji nagraniowej i zrealizowanej wizji muzyki możemy chyba powiedzieć, że ten bardziej niezadowolony. W końcu „you don’t argue with Rambo”.
Sensacyjny temat pochodzący z telewizyjnej produkcji, udowadniający, że muzyka pisana dla małego ekranu może spokojnie konkurować z tą tworzoną do dużych kinowych projektów. Napisy początkowe sumują w sobie epickość, przebojowość, militarystyczne zacięcie a jednocześnie swobodę i przygodowy charakter, wzmocnione na dodatek wybiegami orkiestracyjnymi, które wskazują na żydowskie czy też starożytne pochodzenie miejsca akcji serialu. Temat z Masady stał się kultowym faworytem wielu fanów twórczości Goldsmitha, tak z uwagi na jego wspaniałe walory muzyczne jak i rarytasowość płyty. Kompozytor równie często grywał go na koncertach jak i tworzył specjalne aranżacje albumowe.
Uff, oto i cała trzydziestka. Patrzymy w tym momencie na zestawienie utworów, które na nasza listę się nie załapały i bez zaskoczenia stwierdzamy, że… to przecież kolejna lista! Tak, i to wcale nie gorsza od tej. No cóż, może innym razem;)
Przeczytaj także: MORRICONE TOP 30