Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Carpenter, Cody Carpenter, Daniel Davies

Halloween (2018)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 31-10-2018 r.

W latach 80tych gatunek filmowy jakim jest horror zdominowany był przez „slashery”. Bez wątpienia wielki wpływ na stan miało Halloween Johna Carpentera z 1978 roku. Zamaskowany morderca Michael Meyers stał ikoną horroru i z czasem dołączyli do niego inni mordercy nastolatków jak Freddy Krueger z Nightmare on Elm Street, czy Jason Vorhees z Friday the 13. Sukcesy finansowe owych slasherów sprawiły, że doczekały się masy kontynuacji z których każda kolejna była gorsza od poprzedniej. Jeżeli mielibyśmy policzyć wszystkie części i ekranizacje Halloween łącznie z dwoma remake’ami od Roba Zombiego, to otrzymamy 11 (!) filmów. I patrząc po wynikach finansowych najnowszej odsłony wszystko wskazuje, że liczba ta będzie rosnąć. Najnowsze Halloween jest w sumie idealnym odzwierciedleniem współczesnego Hollywoodu, gdzie ostatnimi czasy coraz częściej znaleźć produkcje, które nie są sequelem, rebootem, remakiem, czy po prostu częścią większego filmowego uniwersum. Czasami można się zastanowić, że wpadliśmy w jakąś pętlę czasu, jak się popatrzy na tytuły: Star Wars, The Predator, a teraz Halloween. Chociaż bardziej chyba należałoby mówić o światach równoległych, gdyż wszystkie te tytuły są tylko krzywymi odbiciami oryginałów. Niestety nie inaczej jest z najnowszym Halloween, które aby było ciekawiej i bardziej zagmatwanie jest bezpośrednią kontynuacją oryginału z 1978 roku. Tym samym do kosza idzie Halloween II i wszystkie dalsze części. Tylko skoro twórcy podczepiają się pod pierwszą część, to można byłoby sądzić, że mają coś ciekawego do zaoferowania? Błąd, najnowsze Halloween jawi się tam samo niepotrzebnym sequelem, jak te z lat 80tych i 90tych. Co więcej historia nie jest interesująca, bohaterowie są nieciekawi i irytujący, do tego wpleciony został niepotrzebny humor. Ale przede wszystkim Halloween z 2018 jest przewidywalne i co jest największym grzechem horroru, nie jest straszny, a co dopiero o jakimkolwiek napięciu mówić. Tak też jedynym pozytywnym i broniącym się elementem jest muzyka, nie kogo innego jak samego Johna Carpentera.

Kultowy amerykański reżyser i kompozytor, od dłuższego czasu znajduje się na filmowej emeryturze. Jednak ostatnimi czasu na nowo odkrył swoje zamiłowanie do muzyki. Najpierw wraz ze swoim synem Codym Carpenterem i chrześniakiem Danielem Davisem, nagrał dwie solewe płyty. Następnie ruszył z nimi w trasę koncertową po Ameryce, która sięgnęła już po Europę. Przy okazji wydał album ze swoimi największymi filmowymi hitami, odpowiednio przearanżowanymi. I dokładnie w takiej ekipie John Carpenter wraz z Codym Carpenterem i Danielem Davisem zabrali się za stworzenie ścieżki dźwiękowej do najnowszego Halloween. Dla producentów i filmowców był to też znak prestiżu swego rodzaju namaszczenie ich filmu, że twórca oryginału do niego wraca. A wraz nim wróciły też jego znane motywy w nowym bardziej współczesnym sosie. Oczywiście dla wielu od razu powinna się zapalić czerwona lampka ostrzegawcza, na ile mamy do czynienia z muzyczną powtórką z rozrywki? Na pewno trudno mówić o wysokiej oryginalności tej ścieżki dźwiękowej. Skoro sam film uważa się za prawowitą kontynuację oryginału, to było zrozumiałym, że wrócą stare motywy, z kultowym tematem na czele. Zresztą nawet w remake’ach Roba Zombiego, kompozytor tamtych ścieżek dźwiękowych dalej sięgał po oryginalny temat Carpentera. Dlaczego więc jego twórca nie miałby tego czynić? Tym bardziej, że jego aranż jest wielokrotnie lepszy i ciekawszy od tego, który stworzył Bates. Właściwie całą oryginalność tej ścieżki leży w nowych aranżacjach w wykonaniu Carpentera wraz z jego synem i chrześniakiem. Całe brzmienie jest bardzo podobne do tego, które można było usłyszeć podczas wspomnianej trasy koncertowej, czy również wspomnianej składanki John Carpenter: Anthology Movie Themes 1974 -1998. Czyli nie tylko mamy miejscami z bardziej rockowym podejściem, ale też dźwięki syntezatorów brzmią bardziej współcześnie. Dla wszystkich miłośników, jakże popularnego ostatnio retro-brzmienia w oparciu o analogowe sprzęty, może to być zła wiadomość. Zwłaszcza dla tych, którzy uwielbiali klasyczne brzmienie score’ów Johna Carpentera, gdzie też bardzo ważną rolę odgrywał Alan Howarth, który między innymi programował cały sprzęt. Z drugiej strony pójście w retro-elektronikę można byłoby odebrać za jako bardzo proste, żeby nie rzec tanie zagranie. I jednak godnym pochwały jest, że mimo swego wieku John Carpenter jednak dalej jest skłonny rozwijać swój muzyczny styl. W ogóle nie mówimy o jakieś dźwiękowej rewolucji, a bardziej o kosmetycznych zmianach, podyktowanych też aktualnymi muzycznymi trendami w tym gatunku. Dlatego też jak wiele współczesnych ścieżek do horrorów, najnowszego Halloween posiada też dawkę ambientu i industrialnych brzmień. Ale na szczęście score nie przeradza się w niewyraźną muzyczną plamę, przerywaną dronowymi rykami, jakimi raczą nas teraźniejsze straszaki. Nie, cała ścieżka dźwiękowa niesiona jest na silnych klasycznych tematach, jak wspomniany kultowy temat, czy też motyw Michaela Myersa, czy Laurie. I w nowych aranżach brzmią one naprawdę dobrze. A chociażby w takim kawałku jak Prison Montage otrzymujemy zupełnie nowy motyw (no może nie do końca, gdyż jednak jest on po części oparty o klasyczny główny temat) posiadający w pełni styl klasycznego Johna Carpentera. Niepokojące tło i powolne frazy wygrywane na pianinie tworzą niesamowity klimat. Jednak najjaśniejszym elementem tego soundtracku jest utwór pt. Halloween Triumphant. Jest to ponad 7 minutowa aranżacja kultowego tematu, która posiada wszystko od rockowych wstawek, grającego na gitarze Cody’ego Carpentera, po zupełnie nowe i pasjonujące elektroniczne pasaże. Czyta przyjemność słuchania pokazująca też jak genialny temat John Carpenter w 1978 roku stworzył i jaki dalej ogromny w nim potencjał, także do nowych aranżacji w nim drzemie.

Wydany przez Sacred Bones Records album, mimo wiadomego braku oryginalności, naprawdę pozytywnie zaskakuje. Nie tylko jest on odpowiednio skrojony, ale naprawdę można czerpać przyjemność ze słuchania tej muzyki. I to jest właśnie najbardziej zaskakujące zważywszy, że mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową do horroru. Co więcej większość klasycznych score’ów Johna Carpentera doskonale odnajdowała się w obrazach. Cóż, wszak kompozytor był zarazem i reżyserem, a więc nie powinno to aż tak dziwić. Jednak mimo świetnych, chwytliwych motywów przewodnich, większość jego prac traciła sporo po oderwaniu od obrazu. W przypadku najnowszego Halloween mamy dziwny przypadek, kiedy to muzyka Johna Carpentera lepiej sprawdza się na albumie niż w filmie!

Winnym tego paradoksu jest zapewne fakt, że tym razem Amerykanin pełnił wyłącznie rolę kompozytora, a nie już reżysera. Co prawda muzyka podłożona jest bez zarzutu, ale w połączeniu z obrazem, wypada dość blado. Przede wszystkim film nie jest nią zdominowany i pojawia się w nim sporadycznie, wypełniając swoje zadanie. Ale główną bolączką jest jednak sama jakość filmu. Filmowcom nie udaje się stworzyć odpowiedniego napięcia, poczucia zagrażania. Carpenter z rodziną starają się to uczynić za pomocą swej muzyki, co niestety sprawia, że chce ona opowiedzieć o czymś czego na ekranie nie uświadczymy. Nie oznacza to, że score kiksuje w filmie, ale ewidentnie jest przez niego gaszony.

Soundtrack z 1978 roku świetnie odnajdował się w obrazie tworząc odpowiedni klimat i poczucie zagrożenia. Jednak już po za nim mógł się jawić jako ciągłe wałkowanie tych samych, prostych tematów. Ale jako muzyka filmowa, której podstawowym zadaniem jest oddziaływać w filmie, sprawdzał się bezbłędnie, czego nie można powiedzieć o wersji z 2018 roku.

Filmowo trudno mówić o udanym (którym to już zresztą?) powrocie Michaela Myersa. Halloween z 2018 cierpi na wszystkie bolączki współczesnych odgrzewanych i wskrzeszanych klasyków. Ale za to już powrót Johna Carpentera, nie jako reżysera, ale wyłącznie jako kompozytora wypadł naprawdę dobrze. W ostateczności mamy co prawda do czynienia z odświeżeniem, starych klasycznych motywów, ale Amerykanin z rodziną uczynili to naprawdę dobrze. Dla miłośników kultowego reżysera i jego muzyki album ten może być ciekawym powrotem do przeszłości. Naturalnie jeżeli nie oczekuje się identycznego, retro brzmienia i jest się otwartym, na współczesne aranżacje. Trochę szkoda, że na ten powrót, John Carpenter nie otrzymał lepszego filmowego materiału. Gdyż po przesłuchaniu tego albumu aż się prosi, aby on wraz Codym Carpenterem i Danielem Daviesem otrzymali jako kompozytorzy, kolejny angaż. Ale tym razem do jednak o wiele lepszego filmu.

P.S. Poniżej można przesłuchać najlepszy utwór na albumie Halloween Triumphant

Najnowsze recenzje

Komentarze