Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Elliot Goldenthal

Alien 3 – Expanded Edition (Obcy 3)

(2018)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-07-2018 r.

Są filmy (nawet wśród domniemanych klasyków), które nie powinny w ogóle powstać. Lata spędzone na szukaniu idealnej formuły, którą można wcisnąć widzom i tak zazwyczaj kończą się jakimś „ale” ze strony odbiorców. Nie inaczej było w przypadku kultowej serii Alien, której recepta na sukces wyczerpała się najwyraźniej po pierwszych dwóch podejściach. Rodzona w ciężkich bólach „trójka” wyraźnie pokazała, że widownia oczekuje czegoś więcej ponad sprawdzone tricki. Fakt, kilka odważnych pomysłów przewijało się przez pierwotnie zakładane szkice fabuły, a niektóre z nich zostały nawet później wykorzystane prze Scotta w swoich kolejnych filmach. Do jednego z tych pomysłów napisano nawet pełen scenariusz, a wydawał się o tyle ciekawy, iż przenosił akcję do „kosmicznego klasztoru”, w którym spokojnie żyją sobie technofobiczni mnisi. Pojawienie się głównej bohaterki miało rzecz jasna zaburzyć ten porządek. Studio Foxa upierało się jednak na swoją wizję osadzenia akcji trzeciego Obcego w brudach i ponurych sceneriach kolonii karnej. W ramach kompromisu udało się przemycić kilka elementów tego pierwotnego szkicu, czyniąc ze skazańców Fiorina „Fury” 161 swoistego rodzaju nawróconych fanatyków. Choć pomysł wydawał się całkiem ciekawy, to już wykonanie nie do końca każdego miało prawo usatysfakcjonować. Aktorzy wchodzili na plan nie mając dokończonego scenariusza, a cała postprodukcja przypominała jeden wielki koszmar. Debiutujący w roli reżysera David Fincher toczył batalie o każdą scenę. Pierwotnie zakładane dwu i półgodzinne widowisko, decyzją studia skrócono o 40 minut, nie unikając w tym czasie kosztownych dokrętek. Dopiero dziesięć lat później na rynku ukazała się pełna wersja tego obrazu w tzw. „Assembly Cut” wszystkich czterech Alienów. Było to nie tyle rozszerzenie tego, co mogliśmy podziwiać wcześniej, ale zupełnie odmienne podejście do nakręconego materiału. Wiele scen usunięto, a jeszcze więcej dodano, przywracając pierwotną wizję reżysera.

Obcy 3 rozpoczął (choć o mało również nie zakończył przedwcześnie) karierę Davida Finchera. Troszkę mniej dramatyczny obrót miała historia angażu i pracy nad tym filmem autora ścieżki dźwiękowej, Elliota Goldenthala. Został on przedstawiony reżyserowi przez producenta Tima Zinnemanna, z którym kompozytor miał okazję współpracować nad Smętarzem zwierzaków. Goldenthal spędził nad projektem ponad rok, większość czasu poświęcając przygotowaniom – długim dyskusjom z Fincherem nad specyficzną rolą ścieżki dźwiękowej w tym filmie, jej charakterem i kształtem. Reżyser chciał, aby muzyka pełniła nie tylko rolę narratora i czynnika potęgującego grozę. Widział ją również jako istotny element świata przedstawionego. Miałoby w tym pomóc ukierunkowanie całości na bardziej eksperymentatorskie tory, w których sound designerskie zabiegi przeplatałyby się z atmosferycznym graniem i budowaniem grozy za pomocą niekoniecznie tonalnych fraz. A jako, że ważną cząstką życia skazańców jest ich praktyka religijna, to należało również przemycić do partytury chociażby namiastkę duchowości. Goldenthal poszedł nieco dalej sięgając po stałe elementy mszy, takie, jak Agnus Dei, vobis pacem, etc. Uchwycone w formie łacińskiego libretta, dotykało również warstwy melodycznej, która na poczet tych zmian nabierała większego znaczenia.

Kompletnie bez znaczenia okazała się natomiast cała muzyczna spuścizna serii, skrzętnie budowana najpierw przez Goldsmitha, a później przez Hornera. Niepisaną tradycją stało się wyrzucanie do kosza poprzednich tematów i nie inaczej było tym razem. Zamiast ciskać gromami w kierunku poszczególnych twórców, warto zrozumieć pewną logikę, jaką przyjęto najprawdopodobniej odgórnie. Poza główną bohaterką i tytułowym antagonistą, próżno szukać w pierwszych trzech filmach elementów wspólnych, więc budowanie muzycznych „więzi” zachodzi tu na płaszczyźnie czysto pragmatycznej. Na kreowaniu atmosfery grozy i zadumy nad potęgą i tajemnicą, jaką skrywa kosmos. Dobitnie świadczy o tym już sam początek Obcego 3, kiedy urwana fanfara studia Foxa rozpraszana jest przez narastające, nerwowe smyczki, zmierzające do wybuchowej kulminacji. Przekaz tego zabiegu jest aż nadto wymowny – nie będzie lekko, łatwo i melodycznie. Ale zanim na dobre zanurzymy się w eksperymentatorskim, kakofonicznym tworze Goldenthala, nie zabraknie odpowiedniej porcji utworów, budujących dołujący klimat miejsca toczącej się akcji. Surowe, choć okraszone nutką kontemplacji, tekstury dźwiękowe, idealnie odnajdują się w równie mrocznych i ciemnych kadrach obrazu Finchera. Jak już wspomniałem wcześniej, ilustracja ozdabiana jest od czasu do czasu jakimiś duchowymi elementami, które tym bardziej przemawiają z obrazu, tworząc ciekawy kontrapunkt do sfery wizualnej. Bardziej dosadna jest już natomiast muzyczna akcja, w której obok mistrzowskich orkiestracji nie brakuje również elektroniki. To ona odpowiedzialna jest za tworzenie pomostu między diegetycznymi dźwiękowymi elementami tła, a niediegetyczną ilustracją muzyczną. Tak skonstruowana muzyka ma swoją rację bytu przede wszystkim w kontekście scen, jakie opisuje, choć wyrwana z ich ram stanowi nie lada pożywkę dla miłośników ciekawych rozwiązań w muzyce filmowej. Dla Goldenthala doświadczenie to okazało się bardzo przydatne, wszak sięgał do wypracowanych tu formuł jeszcze przez blisko dekadę, tworząc ścieżki dźwiękowe do filmów z pogranicza fantastyki i grozy.



Świetna robota, jaką wykonał Elliot na potrzeby trzeciego Aliena niekoniecznie musiała przekonywać statystycznego miłośnika muzyki filmowej. Wręcz przeciwnie. Przez wiele lat wydany nakładem MCA Records, album soundtrackowy, traktowany był prze odbiorców jako asłuchalny, chaotyczny zlepek tekstur. Kilka utworów z prawie 50-minutowego słuchowiska, to zbyt mało, aby konkurować o względy słuchaczy przyzwyczajonych do klarowniejszych w treści dzieł Goldsmitha czy Hornera. Rzecz jasna obraz ten zmieniał się wraz z upływem lat, rzucając więcej światła na geniusz i nieprzeciętne zdolności muzyczne Goldenthala. Dosyć szybko album MCA stał się towarem deficytowym na rynku muzycznym, a coraz to częściej pojawiające się rozszerzenia pozostałych ścieżek dźwiękowych alienowego uniwersum, budziły nadzieję już nie tyle na reedycję, co kompletną, remasterowaną wersję partytury filmowej. Warto bowiem zaznaczyć, że dla podniesienia walorów estetycznych, niektóre kawałki na pierwotnie opublikowanym soundtracku są wersjami alternatywnymi, najczęściej wzbogaconymi o pewne elementy, np. chóralne. O wszystkim tym mogliśmy się dowiedzieć, kiedy światło dzienne ujrzało dwupłytowe, rozszerzone wydanie muzyki do Obcego 3. Oprócz 90-minutowej prezentacji filmowej wersji partytury, otrzymaliśmy kilka alternatywnych wykonań oraz remasterowany reprint materiału, jaki znalazł się na oryginalnym albumie soundtrackowym. Wszystko okraszone obszernymi, dogłębnymi analizami track-by-track i opisami produkcji w dołączonej do zestawu książeczce. Wydaje się, że przy takim delikatesie wszyscy miłośnicy alienowych ścieżek dźwiękowych powinni się poczuć wniebowzięci. Czemu więc wokół tego wydania tak wiele kontrowersji?


Pominę kwestię licznych partactw w tłoczeniu i druku oraz dosłownie łamiącego się w rękach plastikowego pudełka. Od lat notujemy drastyczny spadek w jakości wykonania produktów kierowanych dla wąskiego segmentu kolekcjonerów i niestety ta kwestia dotyka również omawianego tu rozszerzonego Obcego. Fizyczna otoczka nie powinna pomniejszać rangi tego wydania, a nade wszystko materiału, jaki się na nim znalazł. Odrestaurowany, chronologicznie zaprezentowany, original score, jest świetną wykładnią geniuszu Goldenthala w opowiadaniu wydarzeń dziejących się na Fiorina 161, ale do najbardziej frapujących słuchowisk bym tego nie zaliczył. Mało tego. Jestem święcie przekonany, że półtoragodzinny score wynudzi większość przypadkowych odbiorców. Jeżeli miłośnik twórczości Goldenthala ma prawo „wysiąść” w połowie tej drogi, to statystyczny soundtrackożerca nie powinien w ogóle się za ten album zabierać. A może jednak warto spróbować? Tak dla czystej ciekawości zanurzyć się w tym klimatycznym graniu…

Klimatyczne, budujące atmosferę smutku, osamotnienia i kontemplacji…Pierwsze utwory usypiają czujność odbiorcy, by z pełnym impetem rzucić go w wir polichromatycznych, atonalnych fragmentów. Dęciaki i nerwowe smyczki niepodzielnie rządzą w muzycznej akcji, pozostawiając tylko niewielką przestrzeń dla pozostałych elementów faktury. Ciekawym zabiegiem jest przemieszczający się po panoramie stereo, cykający dźwięk. Gra skojarzeń z szybko poruszającym się i atakującym znienacka, antagonistą, jest tak samo sugestywna, jak „pijane” trąbki, będące nośnikiem grozy. O jakiejkolwiek linii melodycznej w ramach muzyki akcji możemy zapomnieć. Goldenthal koncentruje się w głównej mierze na kreowaniu poczucia chaosu, idealnie wtapiającego się w sytuacje dziejące się na ekranie. I trudno, ażeby te same wrażenia towarzyszyły słuchaczowi mierzącemu się z tym materiałem w domowym zaciszu. Tym bardziej, że kilka utworów z filmowego programu jest tutaj rozszerzonych o dodatkową porcję symfonicznych pląsów. Pocieszające jest jedno. Jeżeli przetrwamy pierwszy krążek, to dalej będzie już z górki.

Kontynuacja filmowego scoru nie zajmuje zbyt wiele czasu. Po pięciu utworach z finalnego aktu widowiska Finchera przenosimy się do zestawu materiałów bonusowych. Dwie alternatywne wersje usłyszanych wcześniej kawałków oraz fragment sesji z nagrywania wspomnianej wcześniej fanfary Foxa będą tylko niezobowiązującym dodatkiem. Natomiast remasterowany reprint oryginalnego albumu soundtrackowego z 1992 roku, to już pokłosie umowy zawartej między La-Lą, a Universalem – właścicielem katalogu wydawniczego MCA. W większości przypadków uznałbym to za zbędny dodatek, ale w kontekście ścieżki dźwiękowej do Obcego 3 jest to idealna okazja do skonfrontowania albumowych wykonań z tymi filmowymi. Zapewne odnotujemy, że różnice są nieznaczne, nie wykraczające poza drobne zabiegi edycyjne, choć zdarzają się fragmenty okraszone lub pozbawione wstawek chóralnych.

Wszystko to stanowi oczywistą pożywkę dla najbardziej zagorzałych miłośników twórczości Goldenthala. Także fascynatów muzycznego uniwersum Aliena. Statystyczny konsument podchodzący do soundtracków jako do produktu spełniającego pewne estetyczne wymogi nie będzie miał tutaj czego szukać. Już oryginalne wydawnictwo z lat 90. wystawiało mniej wytrwałych odbiorców na ciężką próbę. W edycji rozszerzonej potęgowane jest to rozległymi połaciami snujących się, mrocznych tekstur i jeszcze większej ilość quasi-chaotycznej akcji. Jednakże z perspektywy późniejszej twórczości Goldenthala znajomości tej pracy w jej najpełniejszym kształcie może dostarczyć odpowiedzi na wiele pytań tyczących się ewolucji specyficznego warsztatu i stylu Amerykanina. Dlatego warto docenić rynkową obecność tego dwupłytowego specjału, mimo wielu mankamentów jakościowych zaistniałych z winy wydawcy.


Inne recenzje z serii:

  • Prometheus
  • Alien Covenant
  • Alien
  • Aliens – The Deluxe Edition
  • Alien 3
  • Alien: Resurrection
  • Alien: Resurrection – Expanded Edition
  • The Alien Trilogy
  • Alien vs. Predator
  • AVPR: Aliens vs Predator – Requiem
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze