Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bernard Herrmann

3 Worlds of Gulliver, The (Trzy światy Guliwera)

(1960/1993)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 07-01-2016 r.

W lutym 1960 roku Bernard Herrmann ukończył jedno ze swoich najważniejszych dzieł w karierze, Psychozę. Zanim jednak zdążył nagrać słynną partyturę z filmu Alfreda Hitchcocka, został desygnowany na stanowisko autora ścieżki dźwiękowej do zgoła innego filmu – ekranizacji przygodowo-fantastycznej powieści Podróże Guliwera z 1726 roku autorstwa Johnatana Swifta. Opowieść o doktorze Guliwerze, który trafia do krainy liliputów, była dla Herrmanna drugą po Siódmej podróży Sindbada kolaboracją z producentem Charles Schnerrem oraz Rayem Harryhausenem, wizjonerem i mistrzem animacji poklatkowej.

The 3 Worlds of Gulliver (Trzy światy Guliwera) w reżyserii Jacka Shera musiał być dla Herrmanna miłą odskocznią po ekspresyjnej i pełnej suspensu ilustracji „hitchcockowskiego” arcydzieła. Ponadto amerykański kompozytor już od czasów studenckich zdradzał wielkie zainteresowanie muzyką klasyczną z XVIII wieku, a właśnie takich stylizacji, z racji czasu akcji, wymagało widowisko Shera i Harryhausena. Tym samym ścieżka dźwiękowa nie stroni od odniesień do utworów z tamtego okresu.

Już potężna i optymistyczna fanfara z Overture sprawnie przenosi nas do XVIII wieku. Ta wpadająca w ucho melodia służy Herrmannowi za temat przewodni (w Storm świetnie aranżuje go do tonacji mollowej). Naturalnie nie jest to jedyne nawiązanie do klasycyzmu. W tej materii wyróżnia się chociażby menuet z The Wapping Market, czy kilka dworskich marszów. Tak też dla Herrmanna najważniejszym zadaniem było oddanie ducha epoki, w którym prym wiedli min. Haydn i Mozart. Choć, z oczywistych względów, nie łamie on żadnych schematów, to jednak należy docenić udaną próbę przywdziania klasycznych szat, wszak decydenci mogli się pokusić o wykorzystanie dzieł osiemnastowiecznych kompozytorów.

W moim odczuciu największą perełką tego score’u nie jest jednak melodia z uwertury, a kapitalny, choć niepozorny motyw karzełków z The Liliputians. Lekkie instrumenty dęte drewniane przeplatane mocniejszymi wejściami sekcji dętej blaszanej tworzą tutaj delikatną, ale na pewien sposób tajemniczą i nieco komiczną (głównie od strony orkiestracyjnej) atmosferę. Bazę tematyczną uzupełnia także nierzadko pojawiający się na albumie motyw miłosny. To dość typowa, liryczna melodia, choć nie można jej odmówić uroku, a także tego, że ciekawie urozmaica soundtrack. Do tego mamy szereg temacików pobocznych, głównie durowych, które w mniejszej lub większej mierze noszą znamiona muzyki klasycznej.

Problemów nastręcza jednak oryginalność. Po pierwsze, we wszelakich, osiemnastowiecznych stylizacjach Herrmann nie pozwala sobie na zbyt wiele eksperymentów i odstępstw od kanonów. Po drugie, również w czysto ilustracyjnym materiale, czerpiącym z tradycyjnych, symfonicznych ilustracji filmowych, Amerykanin raczej nie zaskakuje szczególnie wyszukanymi pomysłami, nie licząc tematu liliputów. Np. w muzyce przeznaczonej do budowania napięcia sięga po sprawdzone przez siebie rozwiązania, a druga połowa The Tightrope czerpie garściami z kapitalnego preludium z Psychozy. Należy też zwrócić uwagę, że partie sekcji dętej z Naval Battle, Herrmann „pożyczył” ze swojej dziewięć lat starszej partytury napisanej do filmu Niebezpieczne terytorium.

Niemniej kompozytor stworzył z pewnością bogaty i barwny, głównie w warstwie instrumentacyjnej, score, który dobrze podkreśla fantastyczne światy przedstawione w produkcji Shera i Harryhausena. Warto zaznaczyć, że ścieżce dźwiękowej Herrmanna „pomagają” także dwie piosenki autorstwa kilkukrotnie nominowanego do Oscara i Złote Globu George’a Dununiga (muzyka) oraz Neda Washingtona (tekst). Mowa tu o rzewnej przyśpiewce z Gentle Love oraz wesolutkim, dziecięcym marszyku z Wonderful Guliver. Są to kolejne elementy, które dodają kolorytu tej pracy.

Omawiany tutaj album wytwórni Cloud Nine zawiera oryginalne nagranie ścieżki dźwiękowej Herrmanna. Część słuchaczy, przede wszystkim audiofilów, może zatem narzekać na nie najlepszą jakość dźwięku. Dla tych odbiorców znajdzie się jednak alternatywa. Chodzi o re-recording tego score’u dokonany w 2001 roku przez Joela McNelly’ego oraz The Royal Sottish National Orchestra (również odpowiedzialnej za odświeżone nagranie Siódmej podróży Sinbada). Co ważne, materiał zawarty na owym krążku nie różni się wielce od tego, co możemy znaleźć na albumie Cloud Nine.

Trzy światy Guliwera Bernarda Herrmanna należą zdecydowanie do udanych ścieżek dźwiękowych. Mimo tego, że nie usłyszymy tutaj niczego wyjątkowo oryginalnego, to jednak Amerykanin jawi się jako niezły imitator oraz – jak zawsze – ilustrator. Ten niezły od strony tematycznej i aranżacyjnej, jakże przyjemny score dodaje dziełu Shera i Harryhausena wiele uroku, a przy tym pozwala zaskarbić sobie przychylność potencjalnego amatorowi filmówki, nie wspominając już o fanach twórczości Herrmanna.

Inne recenzje z serii:

  • Siódma podróż Sindbada
  • Podróż do wnętrza Ziemi
  • Tajemnicza Wyspa
  • Jazon i Argonauci
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze