Być może niewielu pamięta sześcioodcinkowy serial telewizyjny Życie Kamila Kuranta z 1982 roku, gdzie na małym ekranie zadebiutował niespełna 14-letni wówczas Olaf Lubaszenko, a w jednej ze swoich pierwszych dużych ról wystąpił Krzysztof Pieczyński. Wielkich emocji nie wywołuje dzisiaj również proza Zbigniewa Uniłowskiego, na której serial bazował. Skandalizujące, autobiograficzne dzieła warszawskiego powieściopisarza mogły budzić ciekawość lub zgorszenie w latach międzywojennych, kiedy to powstawały. Kto jednak współcześnie bulwersowałby się tym, co wówczas uważano za bezpruderyjne, obrazoburcze, antypaństwowe…?
Barwnej, ale pokrytej bibliotecznym kurzem prozie Uniłowskiego telewizyjna produkcja z pewnością nie dodaje rumieńców. Jest statyczna, anemiczna wręcz, trwoni czas ekranowy na rozdrobnione wątki poboczne, a skandalizujące motywy erotyczne powieści przedstawia w mdły, zachowawczy, wręcz staroświecki sposób. Jak to nieraz w takich przypadkach bywa, najżywsze emocje odnaleźć można w oprawie muzycznej. Ta bowiem, choć wystylizowana adekwatnie do przedstawianej epoki historycznej, ma w sobie nowoczesny sznyt; jest żywiołowa, przejrzysta, konkretna i bardzo komunikatywna.
Wojciechowi Głuchowi udało się, przy pomocy niewielkiego składu wykonawczego, w niespełna 40 minutach skondensować szereg wyobrażeń na temat przedwojennej Polski. Strzałem w dziesiątkę była obsada instrumentalistów (m.in. Adam Zemla i Henryk Miśkiewicz), a także wyeksponowanie roli akordeonu oraz klarnetu. Oba te instrumenty, wygrywając rzewne i tęskne melodie Głucha, kreują aurę nostalgicznej, mieszczańskiej opowiastki. Ich wybór jest z pewnością nieprzypadkowy – uliczni grajkowie międzywojennej Warszawy, tego bezpowrotnie utraconego, multikulturowego tygla, właśnie na akordeonie czy klarnecie mieszaliby nadwiślański folklor, muzyczną tradycję klezmerów i frywolność kabaretowej szansonetki.
Temat główny ścieżki, będący powyższej stylizacji najlepszym przykładem, pobrzmiewa łagodną empatią, gdzie sentymentalna liryczność przeplata się ze współczuciem dla trudnych losów, zarówno tytułowego bohatera, jak i całej klasy społecznej, z której się wywodził. Mając ten utwór w pamięci, trudno bez poczucia ironii wysłuchać obecnych na płycie tang i fokstrotów, skądinąd całkiem rzetelnych i wpadających w ucho. Nic dobitniej aniżeli one, w kontraście z tematem przewodnim, nie obnaża zbiorowej halucynacji, która każe nam dzisiaj postrzegać przedwojenną Warszawę jako „Paryż północy”. Gdzie za fasadą burżuazyjnej hulanki tysiące cierpią nędzę i upokorzenie.
Urozmaicony, giętki stylistycznie materiał płytowy wybrzmiewa w serialu głośno i soczyście, choć zdarza mu się popadać w powtarzalność i pewną schematyczność. Trzeba pamiętać, że omawiana ekranizacja to niemal sześć godzin celuloidu, a ścieżka Głucha nie została skonstruowana na modłę dzisiejszych serialowych kolosów typu Game of Thrones czy House of Cards. Jest to raczej zbiór tematów koncepcyjnych oraz muzycznych scenek rodzajowych, wręczony ekipie montażowej serialu i przewidziany do wielokrotnego użytku. Score bywa przez to stosowany liberalnie, czasem na granicy nonszalancji. Końcowy rezultat to bardziej muzyka nastroju (nastroju chwili), a nie muzyka ilustracji czy fabularnych zawiłości.
Niżej podpisany nie rości sobie oczywiście prawa do wyłączności tej interpretacji. Nie można jej jednak zbytnio zweryfikować na płaszczyźnie faktograficznej, gdyż albumowy booklet prezentuje się po prostu niesatysfakcjonująco. Ledwie dwie strony polskiego tekstu poświęconego produkcji, z czego trzy akapity o brzmieniu i nagraniu muzyki to zdecydowanie zbyt mało, by zagłębić się w intencje kompozytora. Szkoda, że w ostatnich wydawnictwach GAD-u ten aspekt zaczął kuleć, bo jeszcze nie tak dawno merytoryczna okazałość bookletów stanowiła jeden z głównych atutów tej wytwórni (dla porównania, W pustyni i w puszczy Korzyńskiego miało trzy razy tyle tekstu!).
Jest to naturalnie słabostka drugorzędna, nawet jeśli z kolekcjonerskiego punktu widzenia dotkliwa. Liczy się przede wszystkim dostępność tej zapomnianej już nieco, a wartościowej muzyki. Polscy kompozytorzy zawsze świetnie sobie radzili w produkcjach telewizyjnych, a ścieżka dźwiękowa Wojciecha Głucha tylko tę prawidłowość poleca.