Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kan Ishii

Yosei Gorasu (Gorath)

(1962/1995)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 25-04-2017 r.

W filmografii Ishiro Hondy, wśród pokaźnej ilości obrazów spod znaku tokusatsu, istotne miejsce zajmuje tzw. trylogia science fiction wytwórni Toho. Pierwsze dwie produkcje z serii, Tajemniczy przybysze z 1957 roku oraz dwa lata późniejsza Bitwa w kosmosie, opowiadały o szeroko rozumianych konfliktach Ziemian z najeźdźcami z odległych planet. Ostatnia część trylogii, zrealizowany w 1962 roku Gorath, ma wymiar nie tyle wojenny, co katastroficzny. Astronomowie odkrywają bowiem, że w kierunku naszej planety nieuchronnie zbliża się gigantyczne ciało niebieskie o nazwie Gorath. Wkrótce zostaje powołany międzynarodowy komitet, którego celem będzie zapobiegnięcie apokalipsie (skojarzenia z Armageddonem i Dniem zagłady są jak najbardziej na miejscu).

W odróżnieniu od dwóch pierwszych części trylogii Hondy, na stołku autora ścieżki dźwiękowej nie znalazł się Akira Ifukube. Jego miejsce zajął Kan Ishii (1921-2009), twórca głównie muzyki poważnej, w tym baletów, oper i koncertów na solowe instrumenty. W branży filmowej gościł natomiast względnie rzadko, na jego koncie widnieje zaledwie 10 pełnometrażowych obrazów. W dodatku większość z nich niemal zupełnie zaginęła w odmętach dziejów i, w zasadzie, dziś jedynie Gorath jest jedynym namacalnym dowodem działalności Ishiiego na rzecz X muzy. Co zatem zaproponował Japończyk?

Pierwszy utwór, prezentujący temat główny, może nam silnie przywołać na myśl inne soundtracki z filmów kaiju. Po około półminutowym, gwałtownym i dysonującym wstępie, wchodzi motyw w formie ostinato, fragmentami wyraźnie przypominający kultowy temat Akiry Ifukube z pierwszej Godzilli. Melodia ta pojawia się regularnie podczas obcowania z soundtrackiem, często jako podwalina pod dynamiczną, nieraz ekscytującą muzykę akcji. Warto zauważyć, że owe ostinato niekoniecznie musi być bezpośrednim nawiązaniem do Ifukube. Zarówno bowiem jeden, jak i drugi Japończyk, nie ukrywali swoich inspiracji muzyką Ajnów, rdzennych mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Ishii w jednym ze swoich najlepszych koncertowych utworów, poświęconej tej nacji i nawiązującej do ichniejszej muzyki Symfonii Ajnów, wykorzystał analogiczne ostinato, do tego w podobny sposób zorkiestrowane, co w ścieżce dźwiękowej z filmu Hondy. Niezależnie jednak od tego, czy genezy tematu przewodniego z Goratha należałoby szukać wśród partytur Ifukube, czy wśród muzyki tradycyjnej Ajnów, czy też w obydwu uprzednio nadmienionych źródłach, dla sporej części odbiorców może on brzmieć nazbyt podobnie do kultowej melodii z serii o przerośniętym, radioaktywnym jaszczurze.

Z regularnie powracających motywów należałoby wspomnieć o melodii stylizowanej na marsz. Nie przypomina ona jednak odpowiedników tego typu kompozycji Ifukube, które odznaczały się zazwyczaj chwytliwością i wojskowym sznytem. Marsz Ishiiego jest bardziej poważny, doniosły. Po raz pierwszy słyszymy go w utworze, który został napisany pod scenę, w której bohaterowie rozpoczynają realizację jednego z najbardziej epickich i zarazem najbardziej kuriozalnych pomysłów w historii kina – budowy na południowym biegunie gigantycznych turbin, których uruchomienie ma spowodować odsunięcie Ziemi z toru kolizyjnego z Gorathem. W podobnym, posępnym tonie utrzymana jest zresztą większa część recenzowanej partytury. Ishii gdzieniegdzie sprowadza swoją muzykę do typowego underscore’u, operując basowymi smyczkami i dęciakami, czasem dodając np. dzwonki, celem osiągnięcia bardziej tajemniczych brzmień. To oczywiście rzutuje na doznania słuchowe. Album po pewnym czasie zaczyna się dłużyć, a koniec wciąż jest odległy.

Czasami zdarzają się oczywiście okazjonalne motywy, jak chociażby subtelnie pompatyczne Captain Sonoda Funeral, czy ładne Love Theme, którego potencjał został niestety zmarnowany – jeden niespełna minutowy utwór to bardzo mało. Natomiast w utworach Magma, The Giant Monster i Magma Vs. The V.T.O.L. Jet możemy natrafić na krótki, gromki motyw dla Magumy (niejako wywodzący się z tematu głównego), olbrzymich rozmiarów morsa (sic!), który pojawia się na kilka minut przed końcem japońskiej wersji filmu. W obrazie Hondy przeznaczonym do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych sceny z Magumą zostały wycięte.

Muzyki zamieszczonej na albumie jest tradycyjnie za dużo. Tym bardziej, że trafiło na niego wiele króciutkich, nic nie wnoszących kawałków. Poza tym mamy kilka dopychających krążek utworów źródłowych, np. niedługi fragment radiowej muzyki, aranżację Jingle Bells, dźwięki solowego koto, a nawet oryginalną pieśń Ishiiego, We Are Space Pilots. Jest ona z pewnością całkiem chwytliwa, aczkolwiek za pewne nie każdemu przypasuje. Zwłaszcza, że końcówka krążka może nam skutecznie obrzydzić ten utwór – pięć alternatywnych wersji to o jakieś pięć za dużo… Co zaś się jeszcze tyczy aspektów wydawniczych, to na plus należy zaliczyć na pewno stosunkowo dobrą jakość dźwięku. Słychać też, że muzykę Ishiiego wykonał wcale niemały aparat wykonawczy.

Gorath Kana Ishiiego to praca na pewno mniej interesująca dla statystycznego miłośnika filmówki, aniżeli partytury Akiry Ifukube z pierwszych dwóch części trylogii science fiction wytwórni Toho. Ishii, w przeciwieństwie do swojego starszego kolegi po fachu, nie stworzył na potrzeby Hondy jakichś faktycznie zapadających w pamięć tematów. Z drugiej strony score Japończyka, przynajmniej w pewnej mierze, nadrabia nienaganną sferą techniczną, porządnym wykonaniem i solidnym oddziaływaniem w filmie. Fanom kina kaiju to pewnie wystarczy, ale reszcie odbiorców już niekoniecznie.

Inne recenzje z serii:

  • Tajemniczy przybysze
  • Bitwa w kosmosie
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze