Basil Poledouris dzięki Conanowi Barbarzyńcy niewątpliwie na trwałe zapisał się w annały muzyki filmowej. Wielu twierdzi jednak, że od czasu tego wielkiego sukcesu, nie udało mu się stworzyć nic, co choćby dorównywałoby osławionej partyturze. Nie do końca można się z tym twierdzeniem zgodzić. Filmografia Poledourisa pełna jest bowiem ciekawych kompozycji. Niestety w większości powstawały one jako ilustracja do marnych filmów, filmów które nie zapewniły twórcy kasowego sukcesu. Projekty Poledourisa to zbyt często kino klasy B, lub niskobudżetowe produkcje. Chyba do tych ostatnich można zaliczyć „Wind” Carroll Ballad. Rodzaj sportowego dramatu, którego tematem są wielkie regaty. Film opiera się na dosyć sztampowych rozwiązaniach charakteryzujących tego typu gatunek (porażka – trening – zwycięstwo). Niemniej jednak malownicze ujęcia wzburzonych fal oceanu, sprawiają, że nie do końca jest to produkcja tendencyjna. Co więcej, rozległe morskie przestrzenie, jak również dynamika sportowej rywalizacji umożliwiła Poledourisowi skomponowanie ciekawej i niebanalnej oprawy muzycznej.
W wielu wywiadach twórca podkreślał swą fascynację żeglarstwem, fascynację która z pewnością sprawiła, że kompozytor nie poszedł na łatwiznę i nie napisał typowej ilustracji do sportowego dramatu (a’la klasyczny już przecież Jerry Goldsmith). Mimo iż łączenie elektroniki z symfoniką nie jest niczym nowym Poledouris stworzył coś ciekawego. Klasyczne wzorce (w typie Serra – Vangelis) zmieszał z dynamiczną, orkiestrową tematycznością charakterystyczną dla swojego stylu. W ten sposób powstała mieszanka, która choć dzisiaj w wielu miejscach może razić swym archaizmem (elektroniczne instrumenty niestety nie są uniwersalne i szybko się starzeją), to jednak są momenty gdzie wciąż zaskakuje swą pomysłowością.
Elementem scalającym partyturę jest tytułowy Wiatr. Poledouris potraktował go w sposób fizyczny! Za pomocą elektroniki i delikatnych smyczków wykreował dźwięki przypominające muzyczne dmuchanie: zarówno lekkich zefirów jak i silniejszych szkwałów. Uzyskane wrażenie jest całkiem przyjemne i przy odrobinie wyobraźni słuchacz może odbyć imaginacyjną podróż nad brzeg prawdziwego morza. Jak w każdym dramacie sportowym, także i tutaj przeplatają się elementy romantyczne („Windshadow”, „Sail Locker”, „Love In the Sewer”) z ilustracją porażki („Defeat”), treningu („The Bike Ride”, Whomper Trials”) i patetycznym opisem finałowego zwycięstwa („Dead Air”, „Winning”). Szczególnie ciekawie brzmią wszelkie elementy dynamiczne, wykreowane za pomocą elektroniki, przejrzystych, niejednokrotnie ocierających się o banalność tematów, a także zaskakujących perkusjonaliów („The Dinghy Race”, „The Bike Ride”, „To Australia”). Zachwyca szczególnie utwór „Dead Air”, stopniowo rozkręcający się od „leniwej ciszy na morzu”, aż do pełnych mocy „podmuchów tematu głównego”, wygranego za pomocą całej potęgi orkiestry. Utworem tym kompozytor po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem krótkiego patetycznego tematu, tematu który jest w stanie nawet największego przeciwnika sportu przyprawić o dreszczyk emocji.
Oczywiście Wind nie jest pozbawiony wad. Jak już wspomniałem w kilku miejscach zbyt mocno daje się odczuć znamię czasu. Można także poskarżyć się na wtórność brzmienia instrumentów elektronicznych, które łudząco przypominają Vangelisa („To Australia”, „Defeated”, Winning), i Erica Serrę (temat „Love In the Sewer” powiela motywy znane ze słynnego The Big Blue). Kompozytor w wielu miejscach nawiązuje także do swej wcześniej twórczości – m.in. do Polowania na Czerwony Październik („Downwind”). Osobna krytyka należy się także niezwykle słabej piosence „Born In the Wind”, opartej o temat z filmu. Niestety szlachetna muzyka Poledourisa, został zniekształcona obrzydliwą, popową orkiestracją, która nijak ma się do klimatu ścieżki i pozostaje niepotrzebnym marketingowym dodatkiem.
Podsumowując należy stwierdzić, że soundtrack z filmu Wind jest bez wątpienia jednym z najlepszych osiągnięć autora muzyki do Conana, osiągnięciem które ukazuje twórcę w nieco innym świetle. Wind ukazuje bowiem wyjątkowy dar Poledourisa do pisania ścieżek przynależących do gatunku „sport drama”, dar z którego producenci filmowi powinni zdecydowanie częściej czerpać (jedno „For Love of The Game” z pewnością nie jest w stanie zaspokoić oczekiwań fanów). Na sam koniec musimy nadmienić również o jeszcze jednym małym minusie: dostępności. W związku z klapą jaką poniósł film, soundtrack został wydany jedynie w Japonii (to wydanie jest przedmiotem naszej recenzji) w ilości zaledwie kilkuset egzemplarzy, stając się nie byle jakim rarytasem (płacono zań nawet 70 $). W 2002 roku na rynku amerykańskim pojawiła się limitowana reedycja (Citadel Records) – różniąca się nieco utworami. Sprawiło to iż dzisiaj można nabyć ten soundtrack płacąc zań całkiem przystępną sumę 20 $. Czy warto? Chyba tak, bo to bez wątpienia kawał porządnej muzyki filmowej, muzyki która troszkę niesłusznie została zapomniana przez miłośników soundtracków.