Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Paweł Huelle to autor którego prozę niezwykle trudno przełożyć na język filmowy. Nie tylko ze względu na specyficzną narrację, ale także z powodu bułhakowskiej, grawitującej miedzy jawą, a snem konstrukcji jego powieści. Weiser Dawidek jest tego najlepszym przykładem.

Książka tajemnica, książka w której pokazanie jakiejś tam historii jest tylko tłem dla dyskursu nad specyfiką dzieciństwa, jego mitologią. Oczywiście powieść Huellego ma jeszcze inne wątki i motywy (kwestia tolerancji, pierwsza miłość, a przede wszystkim ukazanie zatrutego miasta – zarówno na poziomie dosłownym – gnijąca woda, jak i metaforycznym –ideologia), lecz mimo wszystko mit dzieciństwa jest tu najważniejszy.

Marczewski realizując film skupił się właściwie na tym wątku (pozostałe motywy pojawiają się, lecz są w znacznym stopniu ograniczone. Co ważne reżyser przeniósł też akcję filmu z miasta Huellego (Gdańsk), do swoich rodzinnych stron, a mianowicie na Śląsk. Wielu krytyków zarzucało reżyserowi taką właśnie decyzję, narzekając, iż za bardzo odszedł od klimatu powieści. W mojej opinii ten zabieg okazał się we wszechmiar słuszny. Nie można nakręcić prawdziwego filmu opiewającego mit dzieciństwa w miejscach których się nie czuje, których się nie zna. Marczewski jako Ślązak chciał ukazać to co zna, to co jest także częścią jego prywatnej mitologii. Mimo iż całość różni się od powieści, reżyserowi udało się zachować specyficzną wizyjność, charakterystyczną dla tego ważnego w życiu każdego człowieka okresu, wizyjność która w dorosłym życiu jest wypleniana, przez codzienną banalność. Jednak nie wszyscy ze swojej szarej egzystencji wymazują ową dziecięcą mitologię. Do tych osób należy właśnie główny bohater, a jednocześnie narrator filmu/powieści – Paweł. To właśnie on stara się rozwikłać zagadkę z dzieciństwa, zagadkę tajemniczego chłopca o imieniu Weiser. Film poprzez swoją specyficzną konstrukcję (wprowadzanie irracjonalnych elementów do pozornie uporządkowanego świata – motyw z cyfrowym remasteringiem płyt winylowych) jako żywo przypomina nam twórczość Krzysztofa Kieślowskiego i jego zderzanie szarej egzystencji z irracjonalną obecnością absolutu (Dekalog, Spokój, Przypadek, Podwójne życie Weroniki).

W kreowaniu tej niejednoznacznej atmosfery wydatnie pomaga muzyka. Nikogo zatem nie dziwi fakt, iż odpowiadał za nią kompozytor uznawany za mistrza minimalistycznego niedopowiedzenia: Zbigniew Preisner (wielokrotny współpracownik Kieślowskiego i twórca muzycznej atmosfery moralnego niepokoju). Jego proste, umiejętnie dobierane dźwięki nadają się idealnie do opisywania „niepoznanego”. Nie są muzycznym landszaftem, dokładnym pejzażem w którym słuch gubi się w miriadach tonów, w setkach instrumentów. Preisner nie operuje masą tylko jednostką. Korzystając z porównania do malarstwa można by go nazwać specyficznym abstrakcjonistą, który w odróżnieniu od hollywoodzkich realistów za pomocą ledwie kilku nutek osiąga głębie do jakiej typowi hollywoodzcy rzemieślnicy (mimo ogromnych nakładów finansowych), nie myślą nawet się zbliżać. Muzyka jaką polski kompozytor stworzył na potrzeby Weisera jest tego dobrym przykładem.

Cała, trwająca ledwie 30 minut płyta wypełniona jest właściwie jednym tematem (którego najpiękniejszą wariację otrzymujemy w drugiej części utworu Weiser Dawidek: Main Theme). Tematem który przy złym podejściu do słuchania może znudzić, zmęczyć, zirytować. Ale Weiser to nie jest płyta którą można traktować jako tapetę, jako coś co wypełnia nam przestrzeń dźwiękową podczas innych czynności. Weiser jest jak medytacja, jak płyta relaksująca, wprowadzająca w nastrój wyciszenia. Nie ma tu różnorodności, bombastycznych tematów, wzniosłych, patetycznych fraz. W zamian jest kontemplacja, i specyficzna muzyczna cisza, którą kompozytor jak zwykle kreuje charakterystycznymi dla siebie sposobami. Niestety żeby docenić tę partyturę samemu trzeba się wyciszyć, wejść w stan wewnętrznej mantry. Jeśli słuchacz nie zrobi pierwszego kroku, nie ma szans na to ażeby zrozumieć specyfikę płyty.

Jak Preisner kreuje ów magiczny, ezoteryczny klimat? Otóż środkami bardzo dla siebie typowymi. Przede wszystkim jest to mgielne instrumentarium: nieco nadużywana gitara (John Paricelli), wyrazisty fortepian (jak zawsze świetny Leszek Możdżer) i dopełniająca całości, chropowata warstwa nostalgicznego kornetu (Steve Sidwell), współgrająca z mistycznym sopranem Elżbiety Towarnickiej (Levitataion). Co ważne podobnie jak w wypadku filmów Kieślowskiego nasz rodak stworzył muzykę, która ma ilustrować przede wszystkim irracjonalne elementy historii. I to właśnie te muzyczne momenty najbardziej zapadają w pamięć podczas projekcji (Levitation, Ransacking Memory, Tunnel of Oblivion). Film Marczewskiego nie posiada zbyt wiele miejsc gdzie można by wepchnąć ilustrację (30 minutowa partytura zawarta na wydaniu Silvy jest jak najbardziej reprezentatywna dla tego co pojawia się podczas projekcji), jednak to co otrzymujemy, stanowi wspaniały przykład na geniusz minimalistycznej teorii naszego rodaka. Teorii mówiącej, że w muzycznej próżni nawet kilka pojedynczych nutek potrafi wywrzeć większe wrażenie, niż gigantyczne kotły i „dęciaki” London Symphony Orchestra.

Aby te wszystkie, jakże oszczędne frazy brzmiały w sposób jeszcze bardziej odrealniony Preisner zastosował nowość (w stosunku do filmów Kieślowskiego) – elektronikę. Nie pełni ona jednak w żadnym wypadku roli osobnego instrumentu, jest jedynie tłem, tłem które wprowadza niepokój i pewne mistyczne niedopowiedzenie tak ważne dla tego typu historii.

Jak zatem obiektywnie ocenić Weisera. Nie jest to płyta dla każdego, to trzeba z góry założyć. Nie grzeszy też jakąś niebywałą oryginalnością przełamującą schematy (wiele sztampowych dla Preisnera fraz przewija się przez te 30 minut trwania partytury). Mimo to stanowi jednak medytacyjną ucztę, mistrzowską mantrę, która dla wielu okaże się balsamem na chorobę duszy, balsamem do którego warto powracać, szczególnie w chwilach zmęczenia.

Najnowsze recenzje

Komentarze