Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tyler Bates

Way, the (Droga życia)

(2010/2011)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 21-08-2014 r.

Camino de Santiago, czy też po polsku Droga Św. Jakuba, to szlak pielgrzymkowy do katedry w Santiago de Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii (Galicja), gdzie wedle przekonań pielgrzymów został pochowany Święty Jakub Większy Apostoł. Obok Jerozolimy i Rzymu licząca już ponad tysiąc lat Droga Św. Jakuba zalicza się do jednych z najważniejszych szlaków w chrześcijaństwie. Symbolem drogi, jak i samych pielgrzymów jest muszla Św. Jakuba, na którą można natrafić w całej Europie. Wszak dróg do Santiago de Compostela jest wiele i także w Polsce można je spotkać. Warto jednak zaznaczyć, że samo pielgrzymowanie do galicyjskiej katedry różni się trochę od tego rozumowanego w Polsce. Zamiast wielkich masowych pielgrzymek, preferowane są raczej małe grupki, czy też wręcz pielgrzymki indywidualne. Co ważniejsze, żadnej roli nie gra narodowość, a nawet wyznanie, bardziej liczy się chęć zaznania wewnętrznej ciszy, czy doznania podczas tej drogi, wewnętrznej przemiany, bądź po prostu ukojenia bólu.

Dokładnie w to pojmowanie pielgrzymowania wpisuje się film Emilio Esteveza The Way (polskie tłumaczenie Droga życia). Opowiada on historię amerykańskiego lekarza Toma (w tej roli ojciec reżysera/aktora Martin Sheen) nie mogącego pogodzić się ze śmiercią syna Daniela (Emilio Estevez), który zginął w Pirenejach przemierzając Drogę Św. Jakuba. Przybywszy do Europy po szczątki syna, Tom postanawia przejść cały szlak do Santiago de Compostela, aby w ten sposób uczcić pamięć swego syna.

The Way to typowy przykład kina ku pokrzepieniu serc. Zwłaszcza, kiedy do Toma dołączają inni towarzysze z różnymi problemami, zdaje się oczywiste, że cała podróż jest formą terapii, a katharsis ma być cel pielgrzymki, czyli katedro w Santiago de Compostela. Mimo pewnych oczywistości trudno mówić o jakimś nachalnym moralizatorstwie, czy kiczowatej ckliwości. Tym samym film Esteveza ogląda się naprawdę dobrze, również dzięki dobrej obsadzie, ładnym widokom, jakie oferuje północna Hiszpania i ciepłej, nastrojowej muzyce Tylera Batesa.

Amerykanina trudno nazwać bożyszczem wśród miłośników muzyki filmowej. Jednak to nie fani gatunku, decydują o angażach i tak też Bates, mimo krytyki z zewnątrz, na ich brak nie może narzekać. Przy czym jego filmografia zdominowana jest przez horrory, remaki, akcyjniaki i ogólnie kino klasy B. Można się zastanowić na ile taki właśnie dobór materiału wpłynął na sam styl Tylera Batesa i na ile Amerykanin nie stał się w pewnym sensie niewolnikiem tego typu produkcji? Jedno jest pewne, bardzo łatwo kogoś skreślić, z góry osądzić i zaszufladkować. Tym samym na pierwszy rzut oka, trudno sobie wyobrazić Batesa jako kompozytora do tego typu filmu. I może to w ostateczności też zaważyło na jakości tej ścieżki dźwiękowej. Chwila wytchnienia od horrorów, kina akcji i szeroko-pojętego głośnego kina, na rzecz bardziej ludzkiej historii, o trudach, cierpieniu, przyjaźni i poszukiwaniu wiary.

Zrozumiałym jest, że w filmie o pielgrzymach pokonujących Drogę Św. Jakuba trudno spodziewać się muzyki jak w 300 czy Dawn of the Dead, ale i tak wielu może być zaskoczonych jakże wyciszony i zarazem przyjemny dla ucha jest to score. Szczególnie mając w pamięci niektóre inne bezduszne prace Batesa jak chociażby do okropnych remake’ów Conan the Barbarian, czy The Day The Earth Stood Still. Jedno jest pewne, ta muzyka ma duszę, ma serce i słychać płynące z niej emocje, które napędzają sam film.

Kompozycja wykonywana jest przez niedużą grupkę muzyków, co ze względu na charakter samego filmu, wydaje się być ideą trafną. Oczywiście nie mogło zabraknąć ulubionego instrumentu Tylera Batesa, czyli gitary oraz chętnie przez niego używanego guitarviol, będącego połączeniem gitary i wiolonczeli. Nie ma się jednak co obawiać ostrego brzmienia owych instrumentów. Wręcz przeciwnie gitarowe brzmienie nie tylko ładnie wpisuje się w hiszpańskie krajobrazy, dodaje odpowiedniego ciepła całej historii, ale też zdaje się być pasującym instrumentem, który można utożsamiać z pielgrzymowaniem.

Równie ważną rolę odgrywa fortepian, a wygrywane na nim proste, acz urokliwe melodie służą do oddania refleksyjnej strony całej wyprawy. Zresztą fortepian charakteryzuje też tragicznie zmarłego Daniela i czyni to naprawdę dobrze, jak w towarzyszącej napisom początkowym muzyce – Daniel (Main Title Theme). Całość dopełniają instrumenty perkusyjne, sekcja smyczkowa oraz delikatne, wręcz anielskie wokalizy. I tak z pełną muzyczną ekipą można ruszać w drogę.

Soundtrack w dużej mierze oddaje charakter pielgrzymowania i wszystkie związane z tym przeżycia. A więc z jednej strony przyjemność podróżowania, przemierzania drogi w towarzystwie przyjaciół, nowopoznanych osób, poznawanie nowych miejsc, czy wręcz smak pewnej przygody. Otwierająca album Ventura idealnie wpisuje się w ten klimat i wprost napawa pozytywną energię, że aż samemu chce się zarzucić plecak i ruszyć w drogę. Ta pozytywnie nastrajająca strona tej muzyki odzwierciedla się w trochę folkowym, trochę bluesowym brzmieniu (Tom Begins), które może się kojarzyć z twórczością amerykańskiego gitarzysty jazzowego Pata Metheny’ego.

Jednak nie jest powiedziane, że w czasie takiej wyprawy zawsze musi świecić słońce. Naturalnie pojawiają się chwilę zwątpienia, ból na ciele jak i ten wewnętrzny. Przejście takiej trasy to też chwile zadumy nad sensem takiej wyprawy, czy też głębsze refleksje. I właśnie wtedy daje o sobie znać, ta bardziej wyciszona, delikatna, wręcz kontemplacyjna strona tej ścieżki dźwiękowej. Minimalistyczne, dość proste, ale ładne utwory jak chociażby A Higher Place, This Must Be The Place, czy wspomniany motyw Daniela, nie tylko mają prawo się podobać, ale skłaniać ku wspomnianej zadumy i wewnętrznego wyciszenia.

Nieodzownym, choć dla niektórych może trochę stereotypowym, elementem takich pieszych podróży są też piosenki, które śpiewa się dla umilenia sobie atmosfery, czy też dodania sobie otuchy. Tak też i soundtrack uraczy nas paroma piosenkami, które nie tylko ładnie wpisują się w muzyczny styl jaki obrał Tyler Bates, ale też zgrabnie dopełniają sam film, jak chociażby Country Road Jamesa Taylora, czy znany hit Alanis Morrisette Thank U.
Warto też zwrócić na dwa utwory galicyjskiej folkowej grupy Berrogüetto, które nie tylko są przyjemne dla ucha, ale dodają odpowiedniego klimatu związanego z miejscem akcji filmu.

Można by rzecz, miło, lekko, z chwilami zadumy i przyjemnie przemierza się soundtrack do The Way czyli zarówno score Tylera Batesa jak i te kilka wspomnianych piosnek. Jednak to co to czyni tę ścieżkę dźwiękową naprawdę wartościową to urzekający i posiadający spory ładunek emocjonalny finał. Nie powinno też dziwić, że ten najbardziej wartościowy, utwór na płycie nazywa się Santiago De Compostella.
Cel podróży wszystkich przemierzających Drogę Św. Jakuba, w tym i bohaterów The Way, piękna katedra w Santiago de Compostella staje się także kulminacyjnym punktem tej ścieżki dźwiękowej. Spokojny moytyw filmowych pielgrzymów, którego po raz pierwszy możemy usłyszeć w jakże innym utworze jak tym pod tytułem Pilgrims, wręcz eksploduje i przemienia się w śliczną melodię z anielską wokalizą. Jest to jeden z lepszych, jeśli nie najpiękniejszy utwór jaki Tyler Bates skomponował w karierze. Niektórzy może ze względu na jego nazwę i wynikające z tego miejsce akcji, oczekiwaliby bardziej sakralnej w swym brzmieniu muzyki. Takie podejście mogłoby jednak zepsuć muzyczną spójność tej ścieżki dźwiękowej. Ponadto odejście od czysto sakralnego brzmienia jeszcze bardziej oddaje uniwersalny charakter Dróg Św. Jakuba, które wszak przemierzać może każdy niezależnie od swoich poglądów i przekonań religijnych.

Podobnie jak pielgrzymi po przebyciu swej trasy mogą napawać się pięknem katedry Santiago de Compostella i zaznać tam spokoju i wytchnienia, tak i końcówka tej ścieżki dźwiękowej serwuje nam satysfakcjonujący finał. Naturalnie nie tylko te cztery ostatnie utwory z pięknym Santiago De Compostella na czele, zasługują na uwagę. One stanowią bardzo ładne i emocjonalne zwieńczenie tej jakże uroczej ścieżki dźwiękowej, jaką Tyler Bates, pewnie ku zaskoczeniu wielu, skomponował. Oczywiście The Way nie jest jakąś wybitną partyturą, ale trudno też odmówić Batesowi serca, które włożył w jej skomponowanie. Muzyka ta, z piosenkami łącznie, nie tylko ładnie dopełnia film Esteveza, ale potrafi dostarczyć też sporo radości na samym krążku,. Aż chciałoby się, aby Bates częściej komponował tego typu ścieżki dźwiękowe. Dlatego też ocena końcowa jest troszkę tak na zachętę a troszkę za pozytywne zaskoczenie, zawyżona Ale tylko trochę, gdyż The Way jest przede wszystkim ładnym, przyjemnym i miłym w odbiorze soundtrackiem. Wręcz chciałoby się rzecz, idealnym na wędrówkę. Potrafiącym też jednak cieszyć w domowym zaciszu.

Najnowsze recenzje

Komentarze